Polak w kadrze Senegalu? Niezwykła historia objawienia PlusLigi

Polski siatkarz w kadrze Senegalu? 31-letni Moustapha M’Baye w trakcie sezonu przeszedł do Jastrzębskiego Węgla i zachwyca. - To jest też kwestia tego, kim się czujesz - wyjaśnia. W wywiadzie dla WP opowiada też m.in. o dorastaniu w Polsce.

Arkadiusz Dudziak
Arkadiusz Dudziak
Moustapha M’Baye WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Moustapha M’Baye
Dopiero po trzydziestce dostał szansę w wielkim klubie. Moustapha M’Baye od razu ją wykorzystał i mówiło się nawet o tym, że mógłby dostać powołanie od Nikoli Grbicia. Tymczasem media obiegła wiadomość o możliwej grze dla... Senegalu. To właśnie z zachodniej Afryki pochodzi bowiem jego ojciec.

W rozmowie z WP SportoweFakty środkowy opowiada, skąd wzięła się ta wiadomość. Mówi także o tym, jak przebiegało jego dzieciństwo w Gdańsku i udziale w wyjątkowych obozach organizowanych przez księdza, które wiele go nauczyły. W sobotę wraz z Jastrzębskim Węglem powalczy w finale Ligi Mistrzów.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Po znakomitej grze po przejściu do Jastrzębskiego Węgla pojawiły się opinie, że może pan się nadaje do szerokiej kadry Polski. Była w panu nadzieja na debiut w kadrze?

Moustapha M’Baye, środkowy Jastrzębskiego Węgla: To bardzo miłe. Nad tym się jednak nie zastanawiałem, bo bardzo szybko się wszystko wydarzyło. To zbiegło się jeszcze z narodzinami dziecka, które są czymś ważniejszym niż wszystkie medale i mistrzostwa. W klubie chciałem po prostu wykonywać swoją robotę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie

W polskiej siatkówce mamy taki urodzaj zawodników, że nawet z tych niepowołanych do kadry można by zbudować reprezentację, która niejedno państwo by godnie reprezentowała na arenie międzynarodowej. To siła polskiej siatkówki i to pokazuje, jak niesamowitą mamy ligę.

Dużo zmieniło w życiu pojawienie się syna?

Zyskałem dużo wewnętrznego spokoju i dojrzałości. Myśli nie krążą cały czas przy siatkówce. Dzięki temu jestem w stanie się mocniej później zaangażować w siatkówkę, bo mam odpoczynek psychiczny od spraw zawodowych.

Pojawiły się doniesienia, że może chciałby spróbować pan swoich sił w kadrze Senegalu. Ten temat jest na tapecie?

To był tylko żart. Zrobiłem małego pranka, wkręcałem chłopaków z drużyny i to wszystko zostało podłapane. Nie ma takiego tematu. Gdybym miał jakikolwiek kraj reprezentować, to tylko Polskę. Całe to zamieszanie to sprawka tylko mojego poczucia humoru.

A nie kusi, by spróbować?

Kompletnie mnie to nie kusi. Nie mam pojęcia, czy siatkówka w Senegalu stoi na takim poziomie, by to wszystko miało ręce i nogi. Nie ma mowy o takich przenosinach. W piłce nożnej takie rzeczy się zdarzają, że zawodnicy przechodzą szkolenie w Niemczech a później grają dla Turcji czy Maroka, ale w siatkówce to popularne nie jest. To jest też kwestia tego, kim się czujesz.

Czuje pan związki z Senegalem - ojczyzną taty?

Mam kontakt z rodziną, czasem piszemy, ale nie jest to jakiś duży kontakt. Nawet nigdy nie byłem w Senegalu, więc nie miałem okazji zobaczyć tego kraju.

Chciałby pan tam pojechać?

Na pewno, ja chciałbym zwiedzić cały świat. Jak będzie taka okazja, to się wybiorę i poznam tamtą stronę mojej rodziny.

A jak opisałby pan swoje dzieciństwo w Polsce?

Bardzo dobrze. Ja się czułem znakomicie. Dużo czasów spędzałem na podwórku. To były czasy, kiedy podbiegało się pod okno i krzyczało się, by mama zrzuciła coś do picia. Cały czas spędzało się na zewnątrz, ganiając za piłką. Dzieciństwo w Gdańsku, na Wrzeszczu było znakomite, miałem wielu kolegów. Rzadko bywaliśmy w domu.

Dzieci zwracały uwagę na inny kolor skóry?

Nie odczuwałem tego. Takie sytuacje mogły mieć miejsce, ale nigdy tego nie zapamiętywałem. W pamięci mam dobre sytuacje i dobrych ludzi. Ja byłem towarzyski, uśmiechnięty, zawsze mnie ciągnęło, by się bawić. Nie było momentu, w którym nie byłbym częścią jakiejś grupy, więc nie odczuwałem wielu przykrych sytuacji.

Takie sytuacje wynikały najczęściej z głupoty, niewiedzy, więc tego nie zapamiętywałem. Dla dzieci często wystarczy, że masz rudy kolor włosów, ubierzesz inne buty i to już jest powód do dokuczania. Trzeba sobie umieć poradzić z takimi sytuacjami i mi się to udawało.

Dużo w panu optymizmu. To coś, czego można się nauczyć, czy się wynosi z domu?

Wiele czynników na to wpływa. Miałem bardzo duże szczęście do ludzi, wokół siebie zawsze miałem sporo osób, które powodowały uśmiech na mojej twarzy. Czuję się szczęściarzem, bo robię to, o czym zawsze marzyłem. Chciałem być zawodowym sportowcem, grać przed kibicami i sprawiać, że się cieszą. Dlatego ja jestem bardzo wdzięczny. Jeżeli spotyka cię coś dobrego to uważam, że trzeba się tą energią dzielić.

Wspomniał pan o zawodowym sporcie. Czyli siatkówka nie była takim pierwszym wyborem?

Zawsze chciałem grać w piłkę nożną, jak wielu polskich dzieci. W różnych sportach się próbowałem - w lekkoatletyce czy rugby, koszykówka w szkole. Zawsze sport był obecny w moim życiu. Na przerwach piętnastominutowych w szkole leciało się z piłką, ustawiało bramki z plecaków i po prostu grało.

To skąd się wzięła siatkówka?

Na trening Trefla Gdańsk zaprowadził mnie mój kolega z klasy, wtedy Wojciech Kasza je prowadził. Spodobało mi się, ale nie było łatwo, bo nie miałem wcześniej kontaktu z tym sportem. Widziałem jednak w tym potencjał. To była końcówka gimnazjum, kiedy powstawała w Treflu grupa młodzieżowa.

To było tuż przed zakończeniem roku szkolnego, a ja byłem na jednym czy dwóch treningach. W wakacje zadzwonił i powiedział, że będzie organizowany obóz, a później z grupy chłopaków wybiorą tych, którzy mają potencjał i pojadą gdzieś dalej, może nawet otworzą klasy siatkarskie. Zacząłem widzieć w tym większy sens, chodziłem na siatkówkę, a teraz jestem w Jastrzębskim Węglu.

14-15 lat to dość późny wiek na początek kariery.

To prawda, dlatego czekało mnie wiele pracy. Na podwórku się nigdy nie grało w siatkówkę i wydawało mi się, że to sport bardziej dla kobiet. Sądzę, że jestem właśnie takim późnorozwojowcem. Musiałem włożyć dużo pracy, by zakryć braki. Widziałem jednak, że robię postępy, może nie tak szybko jak inni, nie tak szybko, jakbym sobie tego życzył, ale progres był.

Wspomniał pan w trakcie jednej z rozmów o obozach wschodzącego słońca. Mógłby pan powiedzieć, o czym to było?

W wieku dziecięcym jeździłem na takie obozy wschodzącego słońca, gdzie przebywały dzieci pełnosprawne i niepełnosprawne. Było to prowadzone przez księdza. Polegały one na modlitwie, zabawie, ale też obowiązkach. Trzeba było sprzątać, zmywać, przygotowywać przedstawienie. To rozwijało na różnych płaszczyznach i rozwinęło mnie to jako człowieka.

Poznałem wielu wspaniałych ludzi w tym śp. ks. Krzysztofa Małachowskiego, który był założycielem fundacji. On był moim autorytetem, człowiekiem o wielkim sercu. Można się było u niego wiele nauczyć i stanowiło to niedościgniony wzór. To była wyjątkowa część mojego dzieciństwa. Ten mój optymizm bierze się z tego, że jako dziecko miałem szczęście wychowywać się w takim miejscu.

Jak się pan znalazł na takim obozie?

Mam siostrę, która jest niepełnosprawna, więc ona tam jechała. My jechaliśmy z nią jako rodzeństwo. Spędzaliśmy czas z niepełnosprawnymi, opiekowaliśmy się nimi. To było świetne, że nie było tam podziałów, że dzieci pełnosprawne i niepełnosprawne się razem bawiły, a to przynosiło korzyść dla obu stron.

Te obozy mocno rozwinęło w panu empatię?

Jasne. To rozwija w człowieku wrażliwość, tolerancję, akceptację, zrozumienie. Empatia jest bardzo ważna i uczyłem się tego od małego. To później procentuje w życiu, bo stajesz się lepszym człowiekiem i jesteś w stanie zrozumieć drugą osobę. To było znakomicie prowadzone.

Aspekt modlitwy, skupienia nie jest łatwy dla dzieci. Mieliśmy w sobie pełno energii, a musieliśmy się skupić. Dla mnie to było bardzo trudne, by w trakcie zabawy pójść na modlitwę, ale to mocno kształtowało.

W tym sezonie zdobył pan mistrzostwo Polski, zagrał w finale Ligi Mistrzów, a zmagania rozpoczął w Cuprum Lubin - drużynie z dołu tabeli. Gdyby ktoś rok temu powiedział, że będzie pan w tym miejscu, w którym jest teraz, to jaka byłaby reakcja?

Niedużo o tym myślałem, ale na pewno bym się zapytał, jak to możliwe. Przyjąłbym to z niedowierzaniem. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że nie miałem czasu nawet o tym rozmyślać.

Gra w czołowym klubie to większa presja - trudno było się przyzwyczaić?

To był skok na głęboką wodę, ale czułem, że to ten moment. W mojej głowie był tylko jeden scenariusz - to się musi udać. Nie jestem teraz tylko sportowo w odpowiednim miejscu, ale także mentalnie. Cieszę się, że wszystko poszło po mojej myśli.

Czy przed ofertą Jastrzębskiego Węgla czuł się pan niedoceniany?

Chciałem spróbować sił w mocnej drużynie, ale takiej szansy nie dostawałem. Ale wiedziałem, że prędzej czy później szansa przyjdzie i trzeba być na nią gotowym. Nie czułem się pomijany, bo czerpałem satysfakcje z tych miejsc, w których grałem w siatkówkę. To moja pasja.

Można powiedzieć, że sportowe życie na najwyższym poziomie zaczyna się po "30"?

Tak. Jurij Gładyr, nasz terminator, pokazuje, że granica wieku w zawodowym sporcie się przesuwa. Jest w niesamowitej formie. To nie są lata 90., że zawodnicy byli na tyle wyeksploatowani, że musieli kończyć karierę. Teraz mamy większą świadomość zdrowia, odżywiania, regeneracji i granica gry się wydłuża. To dobrze, bo większe doświadczenie spotyka się z dobrą kondycją.

Jak duża jest różnica po przejściu do czołowego klubu ligi?

Umiejętności indywidualne zawodników są wyższe i to ma przełożenie na poziom treningu. W meczach bije większa pewność siebie, niezachwiana wiara we własne umiejętności i przekonanie, że jesteś bardzo dobrym graczem. W drużynach z dołu PlusLigi też wszyscy wkładają dużo serca w pracę, ale nie zawsze przekłada się to na wyniki i dopiero się buduje swoją pewność siebie.

W finale PlusLigi kompletnie zdominowaliście ZAKSĘ, ale to jeszcze nie ostatni akcent waszej rywalizacji w tym sezonie. W sobotę zagracie w finale Ligi Mistrzów. Przez 10 dni może się sporo zmienić?

Możemy dywagować nad tym wszystkim, ale tak naprawdę boisko wszystko zweryfikuje. My wiemy, o co gramy. Jesteśmy bardzo silni i potrafimy włożyć mnóstwo serca i jakości. W Turynie każdy z nas będzie chciał być swoją najlepszą wersją i da siebie wszystko. Wiemy, na co nas stać.

Czujecie na sobie presję faworytów?

Nie wiem, kto jest faworytem, więc tego nie rozważam. Zmierzy się ze sobą dwukrotny zwycięzca Ligi Mistrzów oraz mistrz Polski. Jako zespół nad tym nie rozmyślamy. Wiele widziałem w siatkówce, w sporcie. Nasza rola polega na tym, by skupić się na swoim zadaniu i dać z siebie wszystko. Jestem przekonany, że jak zagramy swoją siatkówkę to będziemy mieli powody do radości.

Po finale PlusLigi libero waszej ekipy, Jakub Popiwczak opowiedział o tym, jak odprowadzał dziecko do żłobka to kibice krzyczeli do niego "mistrz, mistrz Jastrzębie". Miasto żyje siatkówką. Odczuł pan to?

Reprezentowanie Jastrzębskiego Węgla to duża odpowiedzialność. Już nieraz zespół pokazał, że to klub, który walczy o najwyższe cele. To jednak bardziej duma. Duma i presja łączą się z odpowiedzialnością. Nikt z zawodników nie boi się tego wziąć na siebie.

Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj więcej:
Artur Szalpuk: Mam teraz więcej luzu

Kto wygra finał Ligi Mistrzów?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×