Przed finałem byłem przekonany, że naszym siatkarzom bardzo trudno będzie wygrać z Włochami walkę o złoto mistrzostw Europy. Wydawało mi się, że Polacy grają bez tego błysku, który mieli w finałach Ligi Narodów, że Włosi są mocni, wszechstronni, że grają siatkówkę niewygodną dla każdego i nie mają słabych punktów. A do tego zagrają przy wsparciu kilkunastu tysięcy swoich kibiców.
Tymczasem w sobotni wieczór wszystkie atuty, które przypisywałem "Azzurrim", poza tym ostatnim oczywiście, były po stronie Biało-Czerwonych. A i błysk w ich grze się pojawił!
W najważniejszym momencie turnieju drużyna trenera Nikoli Grbicia zagrała swój najlepszy mecz. Zaprezentowała wielką jakość w każdym elemencie, Zagrała mądrze, cierpliwie i skutecznie. Mowa ciała polskich graczy pokazywała ogromną determinację oraz jeszcze większą wiarę w zwycięstwo. Im dłużej trwał mecz, tym bardziej ich postawa musiała zniechęcać przeciwników.
Przebieg spotkania mógł zaskakiwać, bo spodziewaliśmy się morderczej walki, a dostaliśmy pewne zwycięstwo Biało-Czerwonych i tylko w trzecim secie do końca drżeliśmy o wynik. Jeśli można było się czymś w tym finale denerwować, to chyba tylko tym, że Polacy nie mogą cały czas grać aż tak dobrze i w końcu musi przyjść moment, w którym Włosi dojdą do głosu. Doszli, ale tylko na kilka minut w trzeciej partii. Wyszli wtedy na prowadzenie 10:6, ale już potem nasi siatkarze im ten głos odebrali.
Bez wątpienia scenariusz tego meczu nie byłby dla nas tak piękny, gdyby polscy siatkarze nie zagrali w jednym elemencie nie tyle bardzo dobrze, co wręcz genialnie. I to w elemencie, z którym wcześniej bywało różnie.
W niektórych meczach, chociażby na początku półfinału ze Słowenią, Polacy wręcz irytowali licznymi błędami na zagrywce. A w sobotni wieczór serwowali fantastycznie. 11 asów w trzech setach z tak dobrze przyjmującym zespołem, jak Włochy, to niesamowity wyczyn. I to przy zaledwie 15 błędach! Nie ma na świecie zespołu, który byłby w stanie wygrać z tak zagrywającymi Biało-Czerwonymi.
Wygraliśmy zaskakująco pewnie z drużyną, która w ubiegłym roku, występując w tym samym składzie, dała nam bolesną lekcję w finale mistrzostw świata w Katowicach. Wzięliśmy srogi rewanż za tamtą porażkę, a do tego nasi zawodnicy, zarówno jako drużyna jak i indywidualnie, napisali kilka pięknych historii.
ZOBACZ WIDEO: Pod Siatką: Jak wyglądają w kadrze nostalgiczne momenty? Zobacz drogę Polaków do półfinału ME
Zacznę od tej, o której tuż po meczu mówił w rozmowie z Polsatem Sport Aleksander Śliwka. Nasza drużyna zdobyła złoto w 18. rocznicę śmierci Arkadiusza Gołasia, zawodnika, który pewnie bardzo dużo by z reprezentacją Polski wygrał, gdyby nie tragiczny wypadek samochodowy. W sobotę polscy gracze pamiętali o Gołasiu: - Wiemy, że gdzieś tam nas wspierał. Kiedy dowiedzieliśmy się, że to będzie ta data, wiedzieliśmy, że coś specjalnego będzie unosić się w powietrzu i że Arek będzie nam pomagał z góry - powiedział Śliwka. Za ten hołd w tak wyjątkowej dla polskiej siatkówki chwili należą mu się słowa uznania. Tak jak wszystkim naszym zawodnikom za pamięć o tym, który był przed nimi.
Historia samego Śliwki to opowieść o graczu, który jeszcze w ubiegłym roku często był krytykowany za swoje występy w drużynie narodowej, a w tym sezonie jest już postrzegany całkowicie inaczej. Jako kluczowa postać zespołu, jeden z jej liderów, którego wartości nie sposób oddać w meczowych statystykach. Jako ten, który mentalnie spaja całą ekipę, swoim zachowaniem dba o jej koncentrację i pewność siebie. W sobotę to jemu przypadł honor zdobycia ostatniego punktu w meczu. Punktu, do którego w przyszłości będziemy wracać często i chętnie.
Gdyby to do Śliwki trafił tytuł MVP turnieju, pewnie wszyscy z uznaniem kiwnęlibyśmy głowami, że podjęto dobrą decyzję. Najlepszym graczem mistrzostw został jednak Wilfredo Leon i to też wybór ze wszech miar słuszny, a do tego znamienny. Teraz już nikt nie będzie mógł powiedzieć, że Leon nie daje reprezentacji Polski tyle, ile się po nim spodziewano, gdy w 2019 roku zaczynał swoje występy w biało-czerwonej koszulce. Albo że reprezentacja Polski z Leonem w składzie jeszcze niczego nie wygrała. Wygrała już i Ligę Narodów i mistrzostwa Europy, a zwłaszcza w zakończonym w sobotę turnieju wkład pochodzącego z Kuby siatkarza w zwycięstwo był przeogromny. Po jego popisach w półfinale i w finale chyba mało kto, jeśli ktokolwiek, odważy się sprzeciwić stwierdzeniu, że Leon jest najlepiej zagrywającym siatkarzem na świecie.
Bohaterem mistrzostw bez dwóch zdań jest też Norbert Huber. 25-letni środkowy bloku cały poprzedni sezon reprezentacyjny stracił z powodu bardzo ciężkiej kontuzji, przed którą, co trzeba zaznaczyć, grał fantastycznie. Zamiast walczyć o medal mistrzostw świata jako podstawowy zawodnik kadry, Huber przechodził rehabilitację. Po powrocie na boisko długo odzyskiwał formę, ale na mistrzostwach Europy był już tym graczem, którym w sezonie 2021/2022 zachwycał kibiców siatkówki. A w finale dał prawdziwy popis - na długo zapamiętamy zwłaszcza jego pięć asów serwisowych. W przyszłości, nie mam co do tego wątpliwości, jeszcze wielokrotnie będzie bohaterem meczów polskiej reprezentacji.
Wymieniam tych, którzy w finałowym spotkaniu zagrali w podstawowym składzie, ale trzeba też zaznaczyć, że niezwykle ważny dla sukcesu Biało-Czerwonych w Rzymie był aspekt, do którego wielką wagę przykłada trener Grbić. Serb chce, żeby każdy zawodnik w jego drużynie miał pełne przekonanie, że jest temu zespołowi potrzebny. Niezależnie od tego, czy gra cały mecz, czy wchodzi na jedną akcję.
Finał mistrzostw Europy pokazał, że serbski trener z powodzeniem zaszczepił w swoich graczach takie podejście. Kiedy? Gdy na krótkie zmiany wchodzili Tomasz Fornal i Kamil Semeniuk. Ten pierwszy w trzeciej partii doskonale przyjął piekielnie trudny serwis Gianluki Galassiego, drugi wszedł na boisko, gdy o chwilę przerwy poprosił Leon, i skończył kluczowy atak. Dla zespołu takie zmiany są bezcenne i fakt, że gracze zespołu Grbicia dobrze zdają sobie z tego sprawę, jest wielką wartością dodaną dla ekipy.
Teraz polska siatkówka świętuje sukces, jakiego nie miała od 2009 roku, ale jak podkreślił sam trener Grbić, robota na ten sezon nie jest jeszcze skończona. Już za dwa tygodnie najważniejszy w tym sezonie turniej z udziałem Biało-Czerwonych - kwalifikacje do igrzysk olimpijskich. O bilety do Paryża Polacy powalczą w Chinach, a za rywali będą mieli m.in. ekipy Argentyny, Holandii czy Kanady. O trzeci w tym sezonie sukces naszych siatkarzy jestem wyjątkowo spokojny.
Czytaj także:
Oceniamy mistrzów Europy. Polacy zasługują na szóstki!
Internauci szaleją. Memy też są złote
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)