Herbata, dobre jedzenie i nauka języka. Magdalena Stysiak odsłania kulisy życia w Turcji

Twitter / @fbvoleybol / Na zdjęciu: Magdalena Stysiak
Twitter / @fbvoleybol / Na zdjęciu: Magdalena Stysiak

- Muszę przyznać, że to najtrudniejszy język, z którym mam do czynienia - powiedziała na temat swoich postępów w nauce języka tureckiego Magdalena Stysiak. W rozmowie z WP SportoweFakty oceniła poziom tamtejszej ligi i... słynny czaj.

[b]

Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty: Rozmawiamy tuż po meczu wyjazdowym z Aydin Basaksehir Belediyesi. I akurat ten mecz wymagał podróży samolotem, ale wiele drużyn macie blisko siebie w Stambule. Ale powiedz, czy w waszej rzeczywistości czy taka "wyprawa" na mecz to coś naturalnego?[/b]

Magdalena Stysiak , siatkarka Fenerbahce Stambuł: Układ w lidze tureckiej jest taki, że mamy 3-4 zespoły najmocniejsze i tu jest największe ciśnienie. Do reszty podchodzimy zawsze z respektem, ale nie zawsze jest łatwo grać z nimi. Ostatnie spotkanie grałyśmy w hali bez taraflexu. A zdarza się tak, że niektóre podróże na mecze są długie, a sama gra - krótka. Ale to zawsze fajna nauka. Ja czekam na te mecze o stawkę, na starcia w Lidze Mistrzyń, bo to dostarcza wiele emocji. W Turcji czuję się świetnie. Od początku sezonu gramy swoją dobrą siatkówkę, zajmujemy pierwsze miejsce w lidze i wszystko funkcjonuje znakomicie do tej pory.

Liga turecka to jest liga kontrastów. Na jednym biegunie jesteście wy, Eczacibasi czy VakifBank, a na drugim – nowicjusze z dużo skromniejszymi obiektami czy budżetami.

Z nimi zawsze trudno się gra, ale dzięki temu człowiek się uczy. Uważam, że turecka liga jest jedną z najmocniejszych. Grałam cztery lata we Włoszech i moim zdaniem Serie A też jest bardzo mocna. Nie chcę porównywać, która jest silniejsza, bo obie są niezwykle silne. Ale to rozwija.

To nie porównując poziomu sportowego, jaka jest największa różnica pomiędzy turecką a włoską ekstraklasą?

Właśnie we Włoszech zdarzały się zaskoczenia w starciach z teoretycznie słabszymi. Tam trzeba było być gotowym na każdy mecz, bo mogła się zdarzyć porażka z drużynami z dołu tabeli. Kiedy grałam w Monzy, która wówczas zajmowała trzecie miejsce w tabeli, przegrałyśmy z beniaminkiem. Ale to jest siatkówka – i to kobieca – więc zdarzyć może się absolutnie wszystko.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: toczyły wojny w UFC. Poznajesz, kogo odwiedziła Jędrzejczyk?

Coś jeszcze?

Na pewno odległości, bo tu wiele razy trzeba latać samolotami na mecze – czy to do Ankary czy do Izmiru. W Stambule mamy o tyle dobrze, że w okolicy jest 7 czy 8 zespołów i nie musimy aż tak bardzo latać. Myślę, że różnica jest również na poziomie kibiców. Fenerbahce to potęga nie tylko w siatkówce, ale także w piłce nożnej czy koszykówce. Na naszych meczach zawsze jest bardzo dużo kibiców, którzy nas wspierają. Nawet gdy gramy na wyjeździe. Ostatnio grałyśmy w Aydin i większość kibiców na trybunach była od nas. Pojawili się też w Polsce czy w Niemczech, gdzie grałyśmy mecze Ligi Mistrzyń.

We Włoszech fajnie gra się przy własnej publiczności, ale na wyjazdach czasem tej – nawet małej – grupki brakuje. Nie wiem, jak jest w innych klubach, ale myślę, że wielosekcyjność Fenerbahce powoduje, że kibice lubią jeździć za nami, czy też za piłkarzami, siatkarzami czy drużynami koszykarskimi.

Rywalizacja pomiędzy VakifBankiem, Fenerbahce i Eczacibasi odbywa się na wielu płaszczyznach. Jesteście dla siebie głównymi rywalami nie tylko w lidze tureckiej czy krajowym pucharze, ale też w Lidze Mistrzyń i każda z tych drużyn ma za cel zgarnięcie wszystkich tych trofeów.

My mierzymy wysoko, mamy swoje cele postawione wysoko. Póki co wygląda to super i spełniamy wszystkie warunki, by te cele osiągnąć. Pewnie wszystko tak się ułoży, że prędzej czy później trafimy na siebie. W Europie dochodzą do tego jeszcze dwa zespoły włoskie – Vero Volley Monza i Imoco Volley Conegliano, które mają wysokie oczekiwania. Podobnie jak i my.

Znamy już twoje możliwości językowe. Wiemy, że porozumiewasz się swobodnie w języku angielskim, serbskim i włoskim. A jak idzie z tureckim?

Na razie są to głównie podstawy. Muszę przyznać, że to najtrudniejszy język, z którym mam do czynienia. Nawet jeśli ich nauka przychodzi mi z łatwością, to tu jednak nie jest łatwo. Troszkę rozumiem, ale bardzo ciężko jest się nauczyć tureckiego. Nie mam na to na razie czasu, ale chciałabym usiąść i naprawdę przyłożyć się do tego. Chciałabym choćby trochę rozmawiać w tym języku. Dużo mi brakuje, ale się uczę.

A jakim językiem się „podpieracie” w drużynie? Trenerem jest Włoch, sztab częściowo polski, a w składzie jest równie międzynarodowo.

Z dziewczynami rozmawiamy po angielsku. Ze Stefano Lavarinim i drugim trenerem Andreą Mafricim porozumiewam się po włosku, ale przecież jest jeszcze Krystian Pachliński, mam Serbkę w zespole, więc może być po serbsku. Ale w większości komunikujemy się w języku angielskim.

Miałyście w grudniu trzy tygodnie przerwy od grania. Widziałem, że mogłaś nawet na chwilę wrócić do domu na Święta Bożego Narodzenia.

Całe szczęście nie miałyśmy meczu pucharowego na koniec grudnia, więc trenowałyśmy do 21 grudnia i miałyśmy pięć dni wolnego. Z ogromną radością mogę przyznać, że po czterech latach we Włoszech pierwszy raz wróciłam na święta do domu. Spędziłam ten czas z rodziną i bardzo się z tego powodu cieszę. Później trzeba było wracać i Sylwester już był w Turcji. Rozpoczęłyśmy drugą rundę i teraz już nie będzie zmiłuj. Zanim człowiek mrugnie, będzie marzec czy kwiecień. Tak się wszystko kręci co trzy dni. To była bardzo przydatna przerwa.

Czyli w dużym uproszczeniu można powiedzieć, że okres świąteczny to było twoje pierwsze wolne od kwalifikacji olimpijskich?

Myślę, że tak. Po kadrze miałam około tygodnia wolnego. Po 5-6 dniach przyjechałam do Turcji i miałyśmy mniej niż tydzień na przygotowanie do meczu o superpuchar kraju, gdzie nikt nie wiedział, jak się potoczy i czego oczekiwać od siebie czy przeciwnika. Przegrałyśmy to spotkanie, ale to było takie pierwsze przetarcie. Szkoda, widocznie tak musiało być.

Same święta spędziłaś w Polsce, ale opowiedz, jak wygląda ten okres w Stambule. To miasto, gdzie styka się kultura europejska z azjatycką, więc ciekaw jestem, jak wygląda tam - choćby komercyjnie - Boże Narodzenie.

Turcy, ze względu na różnice kulturowe, świąt jako takich nie obchodzą, ale Stambuł to miasto turystyczne, więc pojawiają się ubrane choinki czy mikołaje w sklepach. Z racji szacunku do dużej liczby ludzi z zagranicy, ten świąteczny aspekt się pojawia. To też jest fajne. Zresztą dziewczyny w zespole dużo dopytywały o święta w Polsce – o to, jakie mamy potrawy czy zwyczaje. Wysyłałam im zdjęcia. Taka wymiana kulturowa jest bardzo ciekawa.

A Sylwester był już drużynowy?

Akurat dobrze się złożyło, bo dzięki temu ja mogłam poznać turecką kulturę. Tutaj przyjście nowego roku nie obchodzi się tak hucznie. Oczywiście można iść nad Bosfor czy do klubu, ale my stwierdziłyśmy, że pójdziemy do restauracji. Wszystko było tak ciekawie przygotowane, że oprócz jedzenia, które mi tu bardzo odpowiada, zorganizowany był koncert muzyki tureckiej. Kelnerzy, którzy podawali posiłki, zaczęli grać na gitarze i śpiewać. Podobają mi się te klimaty. Nigdy nie spędziłam tak Sylwestra i nie doświadczyłam czegoś takiego.

Szampan był?

Tak, wróciłyśmy do domów, ale wzniosłyśmy toast i poszłyśmy spać. Nic specjalnego się nie działo.

A masz ulubioną turecką potrawę? I jaki masz stosunek do ayranu (tureckiego popularnego słonego napoju jogurtowego – przyp. red.)?

Ja lubię ogólnie tę kuchnie. Lubię próbować tych rzeczy. To jedzenie jest ciężkie, pojawia się dużo przypraw. Lubię tureckie śniadania najbardziej.

Pamiętam, gdy jeden z polskich piłkarzy grających w Turcji opowiadał mi, że Turcy mają w zwyczaju częstować ichniejszą herbatką – czajem. Pewnego dnia wypił ich tyle, że czuł się jak po przedawkowaniu energetyka.

Jeszcze tak mi się nie zdarzyło, ale to prawda, że jest mocna. Fajnie się ją pije w towarzystwie. Bardzo lubię te szklaneczki do niej. Ale nie można przesadzać, żeby nie było problemów z serduszkiem. Zresztą jest duża różnica w podejściu do posiłków. We Włoszech kolacja z zespołem potrafi trwać prawie dwie godziny, a taka luźna na mieście – nawet dłużej. Tutaj się zje, chwilę porozmawia i raczej wychodzi.

Wróćmy na chwilę do kraju. W plebiscycie na Sportowca Roku „Przeglądu Sportowego” nie znalazłaś się w dziesiątce, ale zajęłaś jedenaste miejsce wyprzedzając m.in. Roberta Lewandowskiego. To chyba znak, że do świadomości kibiców wraca siatkówka kobiet, między innymi właśnie dzięki tobie i reprezentacji Polski.

Bardzo miło jest się znaleźć w gronie nominowanych, bo to duże osiągnięcie, ale pamiętajmy, że to sport zespołowy. Wszyscy zasługują na tę nominację, bo cała kadra zagrała niesamowity sezon. Nie ma co wyróżniać jednej zawodniczki czy jednej postaci. Wszystkie zasłużyłyśmy do tego, by być w tym gronie. Za to wyróżnienie ogromnie dziękuję, lecz patrzę na to drużynowo, a nie indywidualnie.

Masz w ogóle czas, by pomyśleć o tym, co będzie się działo w sezonie reprezentacyjnym? Igrzyska Olimpijskie, Paryż, walka o marzenia?

Na pewno kadra będzie mega ważna. Tu nie ma dwóch zdań, ale teraz – co oczywiste – skupiam się na tym, co w klubie. Jestem tu razem ze Stefano, ale nie rozmawiamy na tematy reprezentacyjne. Na wszystko przyjdzie czas. Później się okaże. Niedawno poznaliśmy grupy VNL i pierwsza moja myśl jest taka, że wszystko będzie podobnie jak rok temu – Antalya, Hongkong i Arlington. Te trzy miasta i kraje zdołałyśmy już poznać. To będzie fajna przygoda, będziemy walczyć o turniej finałowy, a później zostaną przygotowania do Igrzysk.

Czekasz na nie?

Nie mogę się już doczekać. My się tak dobrze czujemy ze sobą na kadrze, że już tęsknimy za sobą mocno. Także za tą otoczką, która wytworzyła się wokół tej drużyny. Myślę, że będzie fajnie.

Masz cele i postanowienia na ten rok?

Ja tylko zawsze podkreślam, żeby było zdrowie. Jeśli to dopisze, resztę człowiek sam wywalczy. To jest najważniejsze.

Przeczytaj także:
Zespół Magdaleny Stysiak poznał rywalki w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń

Komentarze (0)