Mamy komplet półfinalistów Ligi Narodów. Pięć setów walki o ostatnie miejsce

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: atakuje Klemen Cebulj
PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: atakuje Klemen Cebulj
zdjęcie autora artykułu

Teoretycznie były to drużyny z przeciwnych biegunów tabeli, ale w praktyce stworzyły długie i emocjonujące widowisko. Słowenia pokonała Argentynę 3:2 w ostatnim z ćwierćfinałów Ligi Narodów siatkarzy.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdybyśmy mieli wziąć pod uwagę dyspozycję z fazy zasadniczej, za murowanego faworyta tego spotkania należałoby uznać Słoweńców. Wszak to oni po 12 kolejkach tegorocznej VNL zajmowali pierwsze miejsce w tabeli z bilansem 11-1. Z kolei Argentyńczycy do samego końca musieli walczyć o miejsce w najlepszej ósemce dające prawo gry w łódzkim turnieju finałowym.

Ale od pierwszych piłek na boisku zupełnie te role rozkładały się odwrotnie. To Albicelestes dużo lepiej weszli w mecz i przejęli kontrolę nad przebiegiem wypadków. Zespół trenera Marceloa Mendeza napędzał duet Bruno Lima na prawym skrzydle i Luciano Palonsky na lewym, choć od czasu do czasu coś od siebie - na przykład asa - dokładał także Facundo Conte. Tu nawet trudno było mówić o zaciętej walce, bo Słowenia była cały czas o 3-4 punkty z tyłu. I ostatecznie przegrali 19:25.

W drugiej partii zespół prowadzony przez trenera Gheorghe Cretu w końcu się przebudził. Przede wszystkim na odpowiedni poziom wskoczył atakujący Toncek Stern wspierany też przez Tine Urnauta. Przy dobrym przyjęciu Gregor Ropret uruchamiał również Alena Pajenka i to także przynosiło punkty reprezentacji Słowenii. Po drugiej stronie siatki Lima nieco przygasł i nie było nikogo, kto przejąłby schedę po nim. Ta część gry skończyła się pewnym trumfem ekipy spod Alp Julijskich 25:17.

ZOBACZ WIDEO: Probierz zmusił reprezentantów do powrotu do Polski? Jasna odpowiedź kadrowicza

Wtedy już wydawało się, że Słoweńcy powrócili do swojej świetnej dyspozycji na dobre. Nic bardziej mylnego. Trzeci set to ponowne przebudzenie Argentyńczyków, a w szczególności Bruno Limy. I choć atakujący ekipy z Ameryki Południowej był wyraźnie najskuteczniejszym po swojej stronie, miał od czasu do czasu kto go odciążyć. Z kolei u rywali był Stern i... długo długo nic. Efekt? Wygrana Argentyny 25:17.

I przez pierwsze pół seta czwartego wiele wskazywało na to, że ósma ekipa fazy interkontynentalnej Ligi Narodów już nie wypuści tego meczu z rąk. Prowadziła bowiem już 14:12, ale w jednym ustawieniu straciła ustawienie. Parokrotnie źle przyjął, a później też źle zaatakował Luciano Vicentin i zrobiło się 16:14, ale dla Słowenii. Później zrobiło się z tego 23:19 i w Atlas Arenie zapachniało tie-breakiem.

Ale najpierw doszło do walki na przewagi, w której szanse na skończenie tej odsłony mieli zarówno jedni, jak i drudzy. Ostatecznie jednak po asie serwisowym Toncka Sterna Słowenia zwyciężyła 29:27 i przedłużyła to spotkanie.

A piątą partię mocnym uderzeniem - lub nawet pięcioma - rozpoczęli Słoweńcy, którzy prowadzili już 5:1. Sygnał do ataku dał Klemen Cebulj, a później rozhulał się już cały zespół, łącznie ze środkowymi. Po stronie przeciwników zabrakło różnorodnych argumentów. Ostatecznie triumfatorzy fazy zasadniczej VNL dowieźli to prowadzenie i wygrali 15:7 oraz 3:2 całe spotkanie.

W półfinale zmierzą się z Japonią, która w czwartek wygrała z Kanadą. Początek tego spotkania w sobotę, 29 czerwca o godzinie 20:00.

Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty

Słowenia - Argentyna 3:2 (19:25, 25:17, 17:25, 29:27, 15:7)

Słowenia: Ropret, Urnaut, Kozamernik, T. Stern, Cebulj, Pajenk, Kovacic (libero) oraz Mozić, Mujanović, Stalekar, Bracko, Toman (libero).

Argentyna: De Cecco, Conte, Loser, Lima, Palonsky, Zerba, Danani (libero) oraz Sanchez Pages, Ramos, Martinez Franchi, Kukartsev, Vicentin.

Czytaj też: Po tej akcji komentator Polsatu zaczął się śmiać

Źródło artykułu: WP SportoweFakty