Dali się zranić, wrócili do gry, ale skapitulowali. Polacy nie obronią złota Ligi Narodów

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: mecz Polska - Francja; blok Marcina Janusza (z lewej) i Norberta Hubera (z prawej)
PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: mecz Polska - Francja; blok Marcina Janusza (z lewej) i Norberta Hubera (z prawej)
zdjęcie autora artykułu

Było mnóstwo walki, zwrotów akcji i happy-end na wyciągnięcie ręki. Ale do niego nie doszło Reprezentacja Polski siatkarzy przegrała w Łodzi z Francją 2:3 w półfinale Ligi Narodów i nie obroni tytułu sprzed roku.

Biało-Czerwoni przystępowali do tego spotkania dwa dni po tym, jak pokonali w czterech setach reprezentację Brazylii. Z kolei Francuzi swoje spotkanie ćwierćfinałowe rozegrali w piątek i pokonali po tie-breaku Włochów. Co łączy obu półfinalistów VNL? To, że potrzebowali trochę czasu na to, by się rozbudzić i przechylić szalę zwycięstwa w poprzedniej fazie na swoją korzyść.

- Fajnie, że po tym pierwszym secie, gdzie nie wyglądało to najlepiej i mieliśmy problemy w ataku, a Brazylijczycy bardzo dobrze grali i kończyli wiele naprawdę trudnych piłek. Nas trochę jakby nie było, bo atakowali bez bloku. Najważniejszy w tym wszystkim był drugi set i to, że wróciliśmy po ciężkiej końcówce na przewagi. To był kluczowy moment tego meczu - mówił po tamtym spotkaniu Tomasz Fornal, przyjmujący polskiej kadry.

Jednak względem starcia 1/4 finału trener Nikola Grbić zamieszał nieco składem - zarówno tym meczowym, 14-osobowym, jak i wyjściową szóstką. Tym razem od pierwszej piłki znalazło się miejsce dla Bartłomieja Bołądzia na pozycji atakującego, Norberta Hubera na środku, Jakuba Popiwczaka na libero. Z ławki zaś zespół wspierał m.in. Łukasz Kaczmarek, a poza kadrą znalazł się Aleksander Śliwka.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Raport z Niemiec. Gospodarze szykują się do fazy pucharowej. Organizacyjnie jest wiele do poprawy

To jednak nie zbiło z pantałyku reprezentacji Polski, która od początku miała kontrolę nad spotkaniem, choć nie miała wielkiej przewagi. Cały czas jednak byliśmy o 2-3 punkty z przodu przed rywalami. Spora przy tym zasługa wspominanego Bołądzia, który w ofensywie czuł się wybitnie - skończył pięć z siedmiu ataków - i to raczej tych ważniejszych, budujących przewagę Biało-Czerwonych.

Co istotne, Francuzi mieli problem z nadążeniem za akcjami kreowanymi przez Marcina Janusza, czego dowodem jest brak punktowego bloku ze strony Trójkolorowych. A blok - zarówno punktowy, jak i pasywny był w premierowej odsłonie domeną polskiej drużyny. Biorąc wszystko to w całość, otrzymujemy wygraną Polaków 25:22.

I choć każdy set zaczyna się od stanu 0:0, to reprezentacja Polski - jakby chcąc od początku mieć przewagę z poprzedniej partii, już po kilkunastu pierwszych piłkach prowadziła 7:4. I tak sytuacja toczyła się przez dobre kilka minut, ale przed najważniejszymi fragmentami tej części gry zrobił się remis 20:20, choć jeszcze chwilę wcześniej Polacy prowadzili 17:12. Przebudził się francuski blok pod postacią Nicolasa Le Goffa, a dodatkowo specjalnie wprowadzonego na boisko celem poprawy przyjęcia Kamila Semeniuka zagrywką ukąsił Earvin Ngapeth. To aktualni mistrzowie olimpijscy dowieźli korzystny dla siebie rezultat do końca i wygrali 25:22.

Dopiero wtedy mecz się tak naprawdę otworzył. Francuzi zaczęli znajdować sposób na Bołądzia, który dotąd mógł pochwalić się ponad 60-procentową skutecznością w ataku. Tutaj kawał roboty wykonał blok plus libero Jenia Grebennikov. Coraz częstszym wyborem Janusza w ataku był środek, gdzie Norbert Huber spisał się znakomicie, ale to było za mało na rozpędzonego Yacine'a Louatiego wespół z Yacine Louatim. Francja wygrywała już 22:19, ale wtedy na zagrywce pojawił się Huber i pomógł doprowadzić do wyrównania. Po przerwie na żądanie Andrei Gianiego Huber zepsuł serwis, a rywale nie dali się już dogonić i triumfowali 25:23.

Po tej partii blisko jedenastu tysiącom kibiców zgromadzonym w Atlas Arenie nieco zrzedły miny, bo uwypuklone zostały elementy, które tego dnia naszym siatkarzom nie wychodziły. Na czwartą część gry trener Grbić od początku postawił na Bartosza Bednorza, który zmienił kiepsko radzącego sobie Wilfredo Leona jeszcze w trzeciej partii, a coraz większa odpowiedzialność za działania w ofensywie spoczęła na Tomaszu Fornalu. Te decyzje się obroniły, bo znów to Biało-Czerwoni dyktowali warunki, gubili blok rywali i kończyli to, co musieli. Dzięki temu wygrali 25:20 i doprowadzili do tie-breaka.

I tu znów początkowo były tzw. "ciężary", bo już na starcie Francja wywalczyła sobie handicap w postaci dwóch punktów przewagi, ale dzięki dobrej pracy blokiem Marcina Janusza udało się go roztopić i doprowadzić do stanu 5:5. A potem uruchomił się Norbert Huber w polu serwisowym, zaś po zmianie stron efektowne "czapy" zaliczyli Jakub Kochanowski oraz Łukasz Kaczmarek. Po bloku tego pierwszego było już 11:8, a potem nawet 12:9.

Ale to nie był koniec emocji w Łodzi. Blok Clevenota na Kaczmarku, kilkanaście sekund później Le Goffa na Bednorzu i zrobiło się 12:12. Ale Bartosz Bednorz odgryzł się kończąc piłkę na 14:13. Później Biało-Czerwoni mieli jeszcze dwie piłki meczowe, ale ich nie wykorzystali. A Francuzi ze swojej drugiej szansy skorzystali. Wygrali 18:16 i całe spotkanie 3:2.

Mecz o 3. miejsce zacznie się w Atlas Arenie w niedzielę o 17:00, a finał - trzy godziny później.

Polska - Francja 2:3 (25:22, 22:25, 23:25, 25:20, 16:18)

Polska: Janusz, Fornal, Bieniek, Bołądź, Leon, Huber, Popiwczak (libero) oraz Semeniuk, Kaczmarek, Bednorz, Kochanowski, Zatorski (libero).

Francja: Toniutti, Louati, Seddik, Patry, Clevenot, Le Goff, Grebennikov (libero) oraz Ngapeth, Brizard, Feure, Jouffroy, Tillie.

Czytaj też: Poczujesz ciarki. Polscy kibice znowu pokazali moc [WIDEO]

Źródło artykułu: WP SportoweFakty