Na stole wigilijnym będą typowe potrawy - rozmowa z Przemysławem Michalczykiem, trenerem BBTS Bielsko-Biała

Karierę zawodniczą rozpoczynał w Resovii Rzeszów. Potem przyszły długie lata spędzone na najwyższym szczeblu w polskiej lidze siatkówki. Równa forma przez wiele sezonów przyniosła mu powołanie do reprezentacji Polski, z którą m. in. zdobył 5. miejsce na mistrzostwach Europy. Po zakończeniu kariery jako siatkarz zajął się trenowaniem. Debiutancki sezon w BBTS-ie Bielsko-Biała jest wprawdzie dopiero na półmetku, ale można już śmiało powiedzieć, że w tym fachu Przemysław Michalczyk radzi sobie również dobrze.

Paweł Sala: Zakończyliście sezon na szóstym miejscu z dorobkiem 20 punktów, ze stratą 10 oczek do lidera tabeli - Trefla Gdańsk. Przychodziłeś do Bielska-Białej w roli nowicjusza na ławce trenerskiej i do tego przed trudnym zadaniem zbudowania drużyny praktycznie od podstaw. Chyba możesz być zadowolony ze swojego debiutu?

Przemysław Michalczyk: Do końca nie mogę być zadowolony, gdyż sezon się jeszcze nie zakończył. Jesteśmy na półmetku i zostało dalszych dwanaście spotkań do rozegrania, a sądzę, że będzie to ta trudniejsza połówka sezonu. Dlatego zaczekałbym z ocenami mojej pracy trenerskiej. Zwłaszcza z tym na ile udało mi się stworzyć zespół z graczy, których z dyrektorem wymyśliliśmy.

To jest właśnie to budowanie drużyny od podstaw, czego nie da się chyba zrobić w jeden sezon...

- Na pewno. Zostało trzech zawodników z zeszłego sezonu, w tym dwóch wchodzących. To było bardzo trudne zadanie do wykonania, ale zdecydowałem się na to. Może właśnie o to chodzi, że człowiek jest nowicjuszem i nie zdaje sobie właściwie sprawy, jakie to będzie trudne, a mimo to bierze się za to. Jednak w tym fachu upatrywałem swoją przyszłość, chodź miałem nadzieję, że odbędzie się to mniej szokowo i będę miał szansę zdobywać pierwsze szlify trenerskie w cieniu dobrego szkoleniowca, ucząc się jego filozofii. Jednak rzuciłem się poniekąd sam na głęboką wodę i staram się ciągnąć ten wózek, w czym bardzo pomagają mi chłopcy.

Bielski zespół złożony jest głównie z młodych zawodników, z niewielkim stażem w dorosłej siatkówce, wzmocniony doświadczonym Marcinem Owczarskim. Podkreślasz często, że są to jeszcze nieopierzone chłopaki. Przemysław Michalczyk kiedyś też tak zaczynał, rozpoczynając swoją przygodę z siatkówką w Resovii Rzeszów. Jak wspominasz początki swojej kariery?

- Trafne stwierdzenie! Złapałem się na tym, że zapomniał wół jak cielęciem był! To jest też konsekwencją tego, że brak mi doświadczenia trenerskiego i wymagam od chłopaków tyle, ile od siebie z tą różnicą, że pamiętam tylko najlepsze okresy swojego grania, a nie początki. Nic dziwnego, jeszcze rok temu grałem i patrzyłem na siatkówkę przez pryzmat zawodnika! Teraz muszę myśleć, patrzeć na cały zespół z boku i oceniać każdego na chłodno. Większość z moich chłopaków nie ma doświadczenia pierwszoligowego i w tym sezonie je zdobywają, dlatego zdaje sobie sprawę, że mamy problem z utrzymaniem gry na równym poziomie. Bardzo wierzę w ten zespół, problemem jest, żeby oni uwierzyli w siebie, bo naprawdę potrafią grać w siatkówkę. Jeśli chodzi o mój debiut w Resovii, to była to inna drużyna niż teraz. Klub rozpadł się i zleciał z ligi. Brałem trochę udział w tym upadku, jeszcze jako nieopierzony. Nie mogłem wejść na boisko, bo nie było nawet koszulki dla mnie. Rozgrzewałem się w dresie, który kołnierz miał pod sam nos i jak wyskakiwałem do ataku, to ten kołnierz zasłaniał mi oczy i tylko machałem ręką (śmiech). To były moje pierwsze doświadczenia z ekstraklasy. Potem, gdy Resovia spadła do serii B, zacząłem wchodzić więcej na boisko. To było dla mnie bolesne doświadczenie, gdyż spadliśmy z tej serii B. Stało się to akurat wtedy, gdy miałem studniówkę. To było traumatyczne i przez całą przygodę z siatkówką bałem się, że spadnę z ligi. Moją przygodę zaczynałem jako środkowy bloku i bardzo długo grałem na tej pozycji. W wieku 25 lat nagle wpadli na pomysł, żeby przestawić mnie na przyjmującego. Było w zespole dwóch atakujących - ja i Radek Rybak. Stwierdzili, że jednego dadzą na przyjęcie i wypadło na mnie.

Twoje największe sukcesy nadeszły podczas długich lat gry w Jastrzębiu-Zdroju. W sezonie 2003/2004 zdobyłeś mistrzostwo Polski. Sięgałeś także z drużyną dwa razy po srebrny medal. Jak wspominasz czasy występów w Jastrzębiu-Zdroju?

- Grałem tam dziesięć sezonów z przerwą. Po trzech sezonach wyskoczyłem na chwilę do Częstochowy, "złapałem" żonę i wróciłem do Jastrzębia. Były to na pewno dwa inne okresy w tej całej przygodzie. Pierwszy to wtedy, gdy przyszedłem z Resovii i grałem na środku, później przestawiono mnie właśnie na przyjęcie i pewnie maczał w tym swoje palce Grzesiek Wagner, z którym w tym okresie miałem przyjemność grać, i który pomógł mi bardzo w czasie transformacji ze śmiesznego środkowego na śmiesznego przyjmującego. Drugi, gdy wróciłem z Częstochowy, a jastrzębski klub powstawał jak feniks z popiołów, powoli odbudowywał się i czuć w nim było entuzjazm oraz chęć sukcesu, cieszenia się z każdego małego kroku do przodu. Generalnie bardzo dobrze wspominam pobyt i granie w Jastrzębiu, jedynie rozstanie z moim klubem było średnie. Z tym klubem wiązałem swoją przyszłość, lecz nie wyszło i trzeba grać dalej w innych barwach. Ale wspomnienia, zwłaszcza te dobre, których było zdecydowanie więcej, zawsze sprawiają, że jastrzębski klub będzie moim, bo czuję się jedną z cegiełek, która zbudowała jego potęgę. Chociaż wielu przemilcza ten fakt.

Masz za sobą karierę reprezentacyjną. W 2001 roku drużyna z tobą w składzie zajęła 5 miejsce na ME w Ostrawie. Grałeś u boku m. in. Jarosława Stancelewskiego, który mimo już niemłodego wieku, z powodzeniem radzi sobie na parkietach siatkarskich i nie zamierza kończyć z czynnym uprawianiem sportu. Czy nie tęsknisz za boiskiem i czy decyzja o zakończeniu kariery nie zapadła za wcześnie?

- Co do czynnego uprawiania siatkówki, to myślę, że mógłbym jeszcze pograć. Na pewno jednak nie w PlusLidze. Ten ostatni sezon dał mi do zrozumienia, że już chyba nawet mentalnie nie jestem gotowy na granie na takim poziomie. Za bardzo zdaję sobie sprawę z moich mankamentów i problemów zdrowotnych. Ten bark to już nie jest to, co było. Myślę, że sam już nie mogę się przekonać do tego, że jestem w stanie grać na poziomie, jaki jest konieczny w PlusLidze. Mógłbym jednak grać dalej w pierwszej lidze. Dałbym sobie radę, aczkolwiek na pewno nie żałuję, że zdecydowałem się na trenerkę. Myślę, że z każdym rokiem stawałbym przed tym samym dylematem. W Bielsku była szansa, gdyż z Grzegorzem Wagnerem byliśmy dogadani, że mam przyjść na drugiego grającego trenera i właśnie to mnie tak skusiło do tej opcji. Grzesiu tymczasem otrzymał propozycję z Częstochowy i wyszło jak wyszło. Udało mi się zostać na tej posadzie i wystartować. Na dzień dzisiejszy jestem przede wszystkim bardzo zadowolony z chłopaków.

Wracając do BBTS-u... W ostatnich spotkaniach nie wpuszczałeś na boisko albo bardzo rzadko wpuszczałeś Australijczyka Johna Dekkera. Na początku sezonu bardzo na niego liczyłeś. Co więc się stało? Przegrał rywalizację o wyjściową szóstkę?

- Liczyłem i liczę na niego nadal! Chwilowo Jasiek ma zachwianie pewności swojej gry i potrzebuje czasu, by ją odzyskać, co daje szansę zmiennikom, którzy wywiązują się ze swojej roli z powodzeniem. Dzięki temu każdy może udowodnić swoją wartość.

Z którego zawodnika jesteś szczególnie zadowolony po pierwszej rundzie? Kto według ciebie zrobił największe postępy? Szczególnie może cieszyć chyba postawa Bartłomieja Jajszczaka, który był wyróżniającym się graczem w drużynie BBTS-u, zdobywającym sporo punktów.

- Mam nadzieję, że Bartek dalej będzie miał progres swojej gry, bo stać go na to. Problem u niego tkwi akurat gdzie indziej, zresztą jak w całym zespole. Każdy z nich musi zrozumieć, że najważniejszy w naszym układzie jest kolektyw na boisku, a nie ich indywidualne dokonania i poszczególne zagrania. Dlatego staram się nie wypowiadać indywidualnie o zawodnikach, ponieważ jesteśmy zespołem i tylko tak możemy osiągnąć sukces!

Interesujesz się siatkówką w żeńskim wydaniu? Śledzisz może mecze Aluprofu Bielsko-Biała? Niedawno doszło do zmiany na stanowisku pierwszego szkoleniowca BKS-u. Nowym trenerem został Mariusz Wiktorowicz. Grałeś niegdyś przeciwko byłemu siatkarzowi Jadaru Radom.

- Ja zazdroszczę Mariuszowi, ze wylądował obok takich trenerów jak Wiktor Krebok czy teraz koło Igora Prielożnego na te półtorej sezonu. Bardzo bym chciał wylądować obok takiego fachowca jak Igor. Myślę, że to, co Mariusz ma, czyli dużo lepszy start niż wielu innych szkoleniowców, to duży plus. Poza tym ma bardzo doświadczony zespół, dobre zawodniczki, które znają swoją wartość i są o tym przekonane. Mariusz, mając ten warsztat Igora, który na pewno po nim przejął, nie będzie miał większych problemów, jeśli chodzi o PlusLigę Kobiet. Schody mogą się zacząć w momencie play-offów. Igor na pewno poukładał ten zespół, więc wielu zmian tam nie trzeba. Jeśli Mariusz to podtrzyma, to na pewno będzie w porządku.

Jakie masz plany, jeśli chodzi o przygotowania zespołu w przerwie świąteczno-noworocznej? Po meczu ze Spałą czeka was na początku nowego roku pojedynek z liderem - Treflem Gdańsk. Pierwsze spotkanie, przypomnijmy, wygraliście 3:2.

- W planach mamy teraz święta i postanowienie, aby nie najeść się za bardzo (śmiech) i odpocząć trochę od siatkówki. Chłopcy wykonali super pracę i wytrzymali narzucone przeze mnie tempo. Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem ich postawy. Te pięć dni przy tym natężeniu to będzie taka odskocznia dla nich. Gramy dopiero dziewiątego, więc mogą przeżyć te święta idealnie, rozjechać się do domów, przebywać w swoim gronie. Na pewno przed sylwestrem chcemy zagrać dwa sparingi, z Będzinem - jeśli wyrazi na to zgodę, żeby zagrać z takim słabym zespołem z I B i zlać nas jeszcze raz (śmiech), no i z Jaworznem. Mamy trochę problemy z halą ze względu na planowane w niej imprezy. Po sylwestrze normalnie zaczynamy działania bojowe, przygotowujemy się do meczu ze Spałą. Ja powtarzam dalej swoją teorię małych kroków, to co podobało mi się u Beenhakkera. Dla mnie takim krokiem jest każdy mecz i na to cały czas uczulam chłopaków, nie chcę, żeby patrzyli w tabelę, na punkty. Jeśli zaczniemy grać to co potrafimy, one same przyjdą. Tylko wszyscy musimy w to uwierzyć!

Przejdźmy teraz do być może milszych spraw. Jakie masz plany na tegoroczne święta Bożego Narodzenia?

- W tym roku spędzamy święta w Bielsku-Białej i to po raz pierwszy w tym mieście. Zostajemy w całym naszym małym gronie w domu i przede wszystkim chcemy odpocząć. Cały czas siedzę praktycznie w aucie, jestem poza domem. Chcę przebywać trochę z synem i z nowym członkiem rodziny, bo mamy kota (śmiech).

Czy kultywujesz z rodziną polską tradycję świąt, np. dwanaście potraw na stole wigilijnym?

- Boję się tych dwunastu potraw, zwłaszcza w takim małym gronie. Kto to potem zje. Żebyśmy się nie rozpędzali za bardzo. Na pewno będą typowe potrawy na stole. O barszczu nie wspominam, gdyż go uwielbiam i dlatego na pewno go nie ominę. Żona zawsze szaleje w kuchni i zobaczymy, co tam przygotuje. Ja jestem tradycjonalistą, to całe zamieszanie psuje mi świąteczny klimat, ten pęd ludzi, korki na drogach, wypełnione po brzegi sklepy. To odpycha od moim zdaniem najfajniejszych świąt w roku.

Co chciałbyś dostać pod choinkę w tym roku? Jakieś specjalne życzenia?

- Szczerze to nie mam pojęcia.

Czego życzyłby sobie Przemysław Michalczyk w nowym roku 2010? Sportowo i pozasportowo.

- Kiedyś mówiłem, żeby był lepszy od poprzedniego. Od kilku lat mówię, żeby nie był gorszy. Zdrowie jest, więc odpukać.

Czego życzyłbyś czytelnikom portalu SportoweFakty.pl na święta?

- Dużo zadowolenia z naszych sportowców. Generalnie większej przyjemności z oglądania sportu, a nie tylko roztrząsania porażek czy zwycięstw. Dużej przyjemności w przeżywaniu emocji.

Źródło artykułu: