Mariusz Wiktorowicz: Nawet jak przyjdzie trener z Włoch, to nie widzę przeszkód na pozostanie w klubie

Siatkarki BKS-u Aluprof Bielsko- Biała przerwały w tym sezonie supremację Banku BPS Muszyna na krajowym podwórku i sięgnęły po mistrzostwo Polski. Jednym z autorów sukcesu bielskiego zespołu był trener, Mariusz Wiktorowicz, który w połowie sezonu przejął drużynę. Mimo wywalczenia złotego medalu, przyszłość Wiktorowicza na stanowisku pierwszego trenera stanęła pod dużym znakiem zapytania. - Mam ważną umowę do końca czerwca. Nikt mnie z klubu nie zwalnia, nikt mnie nie wyrzuca - podkreśla na łamach oficjalnej strony klubu.

Bielscy działacze na to stanowisko przymierzają bowiem trenera z Włoch. Wiktorowicz nie widzi jednak przeszkód w pozostaniu w BKS-ie i dostrzega pozytywne strony pracy z trenerem z Półwyspu Apenińskiego. - Mam ważną umowę do końca czerwca. Nikt mnie z klubu nie zwalnia, nikt mnie nie wyrzuca. Przejąłem zespół w połowie sezonu, żeby wywiązać się z zadania jakie miał cały zespół. Wykonałem to zadanie i jestem zadowolony ze swojej pracy i z zespołu, że to wykonaliśmy wspólnie. Teraz muszę czekać. Tak jak zawodniczkom się kończą kontrakty, tak mi też. Oczywiste jest, że po takim sukcesie chciałbym pracować dalej w BKS-ie. Nawet jak przyjdzie trener z Włoch, to nie widzę przeszkód na pozostanie w klubie. Mógłbym nawet się czegoś od niego nauczyć, poznać inną filozofię i styl prowadzenia zespołu. Dla mnie to żaden strach przed tym, że miałbym być z powrotem asystentem. Jeżeli taka będzie decyzja władz klubu, to się nad tym zastanowię i będziemy rozmawiać na ten temat. Na razie nikt oficjalnie jeszcze niczego nie powiedział. Nie czuję się gorszym trenerem, a nawet jestem usatysfakcjonowany, że mogłem przyczynić się do zdobycia Mistrza Polski po sześciu latach. Jestem młody, chłonny na wiedzę i cały czas się uczę - podkreśla Wiktorowicz.

W ostatnich dwóch sezonach zespoły z Bielska i Muszyny dzielą i rządzą na ligowych parkietach. Również i tym razem obie ekipy spotkały się w finale, z którego górą wyszły bielszczanki. - Drugi rok z rzędu finał rozpoczynaliśmy u siebie. W poprzednim sezonie przegraliśmy oba mecze 3:2. W tym roku w pierwszym meczu po pierwszym bardzo zaciętym secie odnieśliśmy porażkę. Nazwałem to spotkanie "meczem jednego seta". Porównywałem to trochę z walką bokserską. Wytrzymywaliśmy walkę w pierwszym secie, a później zostaliśmy trafieni i znokautowani. Wielu ludzi, kibiców nas skreśliło po tym jednym meczu. Przełożyło to się na frekwencję na trybunach w niedzielę. Wiedzieliśmy do samego końca, że jesteśmy dobrym zespołem, a pierwsza finałowa konfrontacja była wypadkiem przy pracy. Odbyliśmy rozmowę i wystarczyła noc, żeby na następny dzień pokazać całkiem inny obraz gry, dzięki czemu wygraliśmy 3:0. W trzecim spotkaniu nie powinniśmy przegrać 3:1. Powinno być pięć setów. Sami sobie powiedzieliśmy, że podaliśmy rękę zawodniczkom z Muszyny, które poczuły możliwość odwrócenia losów spotkania. Cały czas nakręcaliśmy się pozytywnie. Była kolejna rozmowa, wyciągnięcie wniosków i krótka analiza pozwoliła zdecydowanie wygrać czwarty mecz. Wiedzieliśmy, że jak odniesiemy kolejną porażkę, to będzie koniec i nie wrócimy już do Bielska. Ze względu na warunki atmosferyczne nie wszyscy chętni kibice mogli przyjechać do Muszyny. Właśnie dla nich chcieliśmy odnieść zwycięstwo w czwartym spotkaniu i zmienić historię, by nie odbierać drugi rok z rzędu srebra. W piątym meczu było bardzo dużo emocji. Zagraliśmy dobrą grę, która utwierdziła wszystkich niewierzących w nas ludzi, że utworzył się zespół i pracą, zaufaniem można osiągnąć sukces, jakim niewątpliwie jest przywrócenie do Bielska Mistrzostwa Polski - wspomina Wiktorowicz.

Z Mariuszem Wiktorowiczem rozmawiał Tomasz Rakoczy. Więcej na stronie www.bksbielsko.pl.

Komentarze (0)