Mimo kontuzji, którą w przeddzień finału Ligi Światowej odniósł Taras Chtiej, Daniele Bagnoli wpisał go do protokołu meczowego. - Byłem gotowy do gry w sześćdziesięciu procentach. Mało prawdopodobne, bym w takim stanie mógł pomóc drużynie. Niemniej w trakcie spotkania kilka razy podchodziłem do trenera, mówiąc, że mogę wejść na zmianę. Gdyby zdecydował się wpuścić mnie na parkiet, zagrałbym - powiedział rosyjski przyjmujący gazecie Sport-Ekspress. Zapewnił przy tym, że choć nie wyglądał dobrze, to okazał się mniej poważny niż się spodziewano. - Mam tylko skręconą kostkę, kości i ścięgna są całe. Jestem przekonany, że do rozpoczęcia kolejnego zgrupowania, za kilka tygodni, będę w pełni sił - dodał Chtiej.
Siatkarz do meczu półfinałowego wraz z Dymitrijem Muserskim stanowił o sile zespołu. Uraz w meczu z Serbią wykluczył go jednak z rywalizacji. - Wydaje mi się, że gdyby nie moja kontuzja, pokonalibyśmy Brazylię. Nie chcę jednak mówić nic złego o tych, którzy mnie zastąpili. Wszyscy zawodnicy w pełni się zaangażowali, cały zespół ponownie grał świetnie. Ale z dnia na dzień ciężko zmienić stare schematy w grze. Do tego Bierieżko wyszedł na boisko z kontuzją - analizował.
Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:1 dla Canarinhos. Rosjanie mieli jednak spore szanse doprowadzić do tie-breaka. Według rosyjskiego przyjmującego gdyby do niego doszło, każdy zespół miałby równe szanse na wygraną. - Chociaż w Cordobie pokazaliśmy, że potrafimy wygrywać piąte sety - w taki sposób pokonaliśmy i Kubę, i Włochy. Zresztą, jaki sens ma teraz snucie przypuszczeń? Tym razem więcej szczęścia mieli Brazylijczycy. Wierzę, że nasz dzień przyjdzie na mistrzostwach świata. Oby tylko w drużynie nie było aż tylu kontuzjowanych - zakończył Taras Chtiej.