"Sodówka" mi nie grozi - rozmowa z Michałem Kubiakiem, przyjmującym AZS Politechniki Warszawskiej

Zawsze byłem pewny siebie i na pewno się zmienię - stwierdził w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Michał Kubiak. Przyjmujący AZS Politechniki Warszawskiej jest objawieniem pierwszej fazy rozgrywek i jeśli utrzyma formę powinien trafić niedługo do reprezentacji Polski.

Piotr Stosio: Jak ze zdrowiem? W ostatnim meczu z Jastrzębskim Węglem nie zagrał pan z powodu kontuzji.

Michał Kubiak: Jest już coraz lepiej. Mięśnie brzucha, które były naderwane są już w całkiem niezłej dyspozycji, więc na mecz z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle będę gotowy.

To spotkanie będzie kolejnym starciem z Michałem Ruciakiem. W poprzednim meczu doszło do konfliktu między wami, o co chodziło?

- Nie chciałbym tego komentować. To jest sprawa pomiędzy mną, a Ruciakiem. Być może kiedyś sobie wszystko wyjaśnimy.

Na razie wszyscy pana chwalą. Wojciech Drzyzga powiedział ostatnio portalowi SportoweFakty.pl, że jest pan jedynym odkryciem obecnego sezonu. Jest pan zadowolony ze swojej gry?

- Pewnie, że tak. Chociaż generalnie zawsze może być lepiej. Jestem ambitnym zawodnikiem, który chciałby poprawiać swoje umiejętności z meczu na mecz, wykorzystywać je jak najlepiej, trenować i ciągle się rozwijać.

Myśli pan już dzisiaj o reprezentacji Polski?

- Bez przesady. Tym bardziej, że nie wiemy, kto będzie trenerem reprezentacji oraz czy nowy selekcjoner będzie widzieć mnie w drużynie narodowej. Jeżeli tak, będę się z tego bardzo cieszył, jeżeli nie, postaram się mu udowodnić, że się mylił.

A liczy pan, że tym trenerem będzie Włoch? Może łatwiej będzie się z nim dogadać?

- A czy pan ma już jakieś konkretne informacje, kto będzie trenerem kadry? (śmiech)

Jeszcze nic nie wiem.

- To czy trenerem kadry będzie Włoch, Azer czy Polak nie ma żadnego znaczenia.

Gdy rozmawialiśmy przed sezonem, mówił pan, że liczy się tylko pierwsze miejsce. Tak więc chyba ciężko być usatysfakcjonowanym z gry Politechniki?

- Z gry mojej drużyny jestem jak najbardziej zadowolony. Robimy co w naszej mocy. Przytrafiło nam się kilka wpadek, ale to nie może rzutować na ocenę gry całego zespołu. Zajmujemy taką lokatę, na którą pozwala nam obecna forma. Jeżeli ją poprawimy, nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy na tym pierwszym miejscu się znaleźli. Chociaż zadanie będzie piekielnie trudne.

Niewielu kibiców wie, że grał pan w Izraelu. Jak trafił pan do tamtego kraju?

- W bardzo prosty sposób. Nie miałem klubu, w którym mógłbym grać, więc znalazłem się w Izrealu. Dostałem ofertę z tego kraju, pojechałem, spodobało mi się. Pograłem pół roku i wróciłem. Jest to liga jak każda inna.

A co można o niej powiedzieć więcej? Wydaje się bardzo egzotyczna.

- Rzeczywiście nie jest zbyt znana. Natomiast wczoraj do Tel Awiwu pojechał AZS Częstochowa i nie udało mu się pokonać izraelskiego rywala. Gdy lekceważy się tamtejsze kluby, kończy się to nieciekawie.

Po tych kilku spotkaniach w dobrym stylu poczuł pan jakąkolwiek popularność w Warszawie?

- W żadnym wypadku, nie mam ku temu jakichkolwiek powodów. Nie mam występów ani w mistrzostwach świata, ani Europy. Jestem zawodnikiem, który stara się grać jak najlepiej i powoli dążyć do tego, by stać się popularnym.

Kibice Politechniki nie rozpoznają na ulicy?

- Nie, nigdy nie spotkałem się z czymś takim.

Czyli nie grozi panu żadna "sodówka"?

- Moim zdaniem "sodówka" nie ma po czym mi uderzyć do głowy. To mój pierwszy sezon w PlusLidze, chciałbym zagrać go najlepiej, jak tylko potrafię. To czy się uda osiągnąć sukcesy, będziemy wiedzieć pod koniec sezonu, gdy załapiemy się do fazy Play Off. Nie grałem w żadnych mistrzostwach: świata czy Europy, więc uważam, że ten problem mnie nie dotyczy.

Wpływ na pana kontuzję miała liczba rozegranych spotkań? Do tej pory rzadko rzadko opuszczał pan boisko

- Nie chciałbym kwestionować czy negować systemu, w jakim gramy w PlusLidze. Jest jaki jest, a każdy musi się z nim uporać. Słabsi muszą odpaść, widocznie jestem jednym z nich, skoro wypadłem wcześniej. Ale nie oznacza to, że jest to wina konkretnego systemu gry. Czy gdybyśmy grali co tydzień, to coś by to zmieniło? Oczywiście nie, bo takie kontuzje się po prostu zdarzają i trzeba sobie z nimi poradzić.

Mam wrażenie, że na boisku jest pan strasznie pewny siebie. Świetna cecha u sportowców, jednak rzadko spotykana u Polaków. Nauczył się pan tego we Włoszech?

- Od zawsze byłem pewny siebie, przynajmniej starałem się. Byłem po prostu świadomy swoich umiejętności. Na pewno się nie zmienię, jeżeli ktoś mi zwróci uwagę, wysłucham, ale pójdę swoją drogę.

Komentarze (0)