Świąteczne odśnieżanie wydarzeń roku: Czas burzenia i czas budowania czyli selekcjonerskie roszady

Polska siatkarską potęgą? Na pewno nie w roku 2010 - to powie każdy kibic reprezentacji polskich siatkarzy i siatkarek. Następujące po sobie mistrzostwa świata we Włoszech i Japonii miały przypieczętować prymat naszych narodowych ekip w świecie siatkówki, a zakończyły się gorzkim rozczarowaniem; siatkarze kończyli włoskie zmagania na miejscach 13-18, zaś panie osiągnęły co prawda najlepszy od 1974 roku wynik, ale mało kto jest zdania, że zdobyte przez nie dziewiąte miejsce jest satysfakcjonującym rezultatem. PZPS zareagował na te wydarzenia w sposób znajomy z innego rodzimego związku sportowego - najpierw zwolnieniem zagranicznego szkoleniowca, potem burzliwą dyskusją nad posadą dla polskiego trenera.

Czas burzenia...

Przypomnijmy dla kronikarskiego obowiązku: po porażkach z Brazylią i Bułgarią polscy siatkarze nie zdołali przejść przez drugą fazę grupową mistrzostw świata we Włoszech i zakończyli swój udział w turnieju. Tak fatalny wynik - a co gorsza, równie fatalna postawa kadrowiczów Daniela Castellaniego w obu meczach - był chyba największym negatywnym zaskoczeniem nie tylko dla kibiców siatkówki, ale i całego polskiego sportu. Tuż po bułgarskiej klęsce trener Castellani podał się do dyspozycji zarządu PZPS i zapowiedział, że bierze na siebie całą odpowiedzialność za grę i wynik swoich podopiecznym na włoskim czempionacie.

Polski Związek Piłki Siatkowej nie miał większych wątpliwości: argentyński szkoleniowiec nie wypełnił swojej misji, popełnił błędy w selekcji i przygotowaniach do siatkarskiego mundialu - dlatego należy mu podziękować za współpracę. Jednak im więcej zastanawiano się (na spokojnie, parę dni po włoskiej klęsce) nad zwolnieniem byłego szkoleniowca Skry Bełchatów, tym więcej taki krok budził wątpliwości. Castellani miał pewne poparcie swoich zawodników, między innymi czołowego rozgrywającego reprezentacji Pawła Zagumnego i przyjmującego Sebastiana Świderskiego, poza tym, poszukiwania nowego szkoleniowca kadry narodowej byłyby niezwykle trudne - selekcjonerzy ze światowego topu przedłużyli kontrakty ze swoimi federacjami, a związek po latach argentyńskich rządów w kadrze wolał tym razem zatrudnić Polaka. Sęk w tym, że siatkarscy eksperci i kibice, sceptyczni wobec polskich trenerów starszego (jak Alojzy Świderek) i młodszego (jak Radosław Panas pokolenia nie byli zwolennikami takiej opcji.

Zostanie, nie zostanie?

Spotkanie Daniela Castellaniego z prezydium PZPS, które odbyło się 19 października, dawało nadzieje na szybkie porozumienie między selekcjonerem reprezentacji a związkiem. Argentyńczyk dostał dwa tygodnie na sporządzenie szczegółowego raportu z mistrzostw świata i scenariusza dalszej współpracy z narodową reprezentacją. W czasie tych nerwowych czternastu dni poziom spekulacji dotyczących sztabu kadry i relacji między Castellanim a Mirosławem Przedpełskim osiągnął niebotyczny poziom: kuluarowe plotki głosiły, że nawet jeśli argentyński szkoleniowiec uratuje posadę, będzie musiał zatrudnić Świderka na stanowisku drugiego trenera kadry i dokonać "przewietrzenia" składu (to jest: pozbycia się zawodników nieperspektywicznych i tych, którzy najbardziej zawiedli na włoskim mundialu). Napięcie nie zelżało po spotkaniu trenera kadry z członkami Wydziału Szkolenia PZPS, dopiero 25 dzień października miał przynieść ostateczną odpowiedź na pytanie, czy chętny do dalszej pracy z reprezentacją Castellani otrzyma drugą szansę.

Odpowiedź była jasna: nie otrzymał. Tylko pięciu z dwudziestu jeden członków zarządu PZPS chciało Argentyńczyka na stanowisku selekcjonera reprezentacji. Zwykle kibice przyjmują takie decyzje z ulgą, jednak tym razem było inaczej, a wszystko przez okoliczności dymisji Castellaniego: duży nacisk na decyzję zarządu związku mieli mieć sponsorzy kadry (telewizja Polsat i operator telefonii komórkowej Plus), trenerowi odmówiono prawa do wypłaty zaległej pensji, a samego zainteresowanego powiadomiono o decyzji... sms-em. Nic dziwnego, że zaczęto nazywać zdymisjonowanie argentyńskiego trenera spory błędem władz PZPS, a z pozoru prosta sytuacja zrodziła polskiej siatkówce na międzynarodowym poziomie wiele niepotrzebnych problemów.

...czas zachowania...

Tę opowieść zacznijmy wyjątkowo od końca: Jerzy Matlak, selekcjoner siatkarskiej reprezentacji kobiet, nie musi martwić się o swoją posadę. 9 grudnia zarząd Polskiego Związku Piłki Siatkowej zadecydował, że były trener Farmutilu Piła pozostanie opiekunem kadry narodowej, jednak musi przez cały sezon współpracować z klubami Plusligi i położyć szczególny nacisk na wprowadzanie do reprezentacji młodych zawodniczek. Decyzja wydaje się słuszna, najwidoczniej władze polskiej siatkówki uznały, że na dwa lata przed igrzyskami olimpijskimi nie należy burzyć jej planu przygotowań dymisją szkoleniowca. Jednak jak pokazują ostatnie tygodnie, to będą ciężkie dwa lata dla trenera Matlaka i niekoniecznie tu mowa o nadchodzących mistrzostwach...

Dobrze - tylko na zdjęciu?

Mało kto w mijającym roku zdążył sobie narobić tylu wrogów, co trener Matlak - o czym świadczy nie tylko to, że zarówno sieć Polkomtel, część reprezentacyjnych siatkarek jak i kibice (którzy podpisali zamieszczoną w Internecie petycję o zwolnienie selekcjonera Matlaka) były przeciwne dalszej pracy tego szkoleniowca z kadrą narodową. Niemal każda siatkarska impreza, w której brały udział polskie siatkarki, nie mogła obyć się bez komentarzy o ich trenerze: po mistrzostwach Europy, na których Polki wywalczyły brązowy medal, pojawiały się głosy, że to raczej Piotr Makowski, a nie pierwszy trener kadry, który opuścił drużynę w trakcie mistrzostw z powodu choroby żony, poprowadził polski zespół do sukcesu. W krytyce obecnego selekcjonera żeńskiej kadry celował szczególnie Andrzej Niemczyk, który i tuż po japońskim czempionacie nie szczędził Matlakowi złośliwości i wielokrotnie w mediach sugerował najszybsze pozbycie się go z reprezentacji. Później też nie było różowo: problemy kadrowe na turniej w Montreux, rozczarowujący występ w finałowym turnieju World Grand Prix, który w dodatku zaowocował konfliktem szkoleniowca z Katarzyną Skowrońską i niepowołaniem jej do składu na mistrzostwa świata w Japonii (który to konflikt zresztą trwa do dziś i jest podsycany przez media)...

O japońskim mundiali napisano i powiedziano już wiele, ale i tak zaskakuje liczba sensacyjnych doniesień prasy z tych zawodów na temat trenera Matlaka i oskarżeń: zabrał na mistrzostwa Glinkę, ale czemu nie wpuścił jej na parkiet w końcówce meczu z Japonią? Dlaczego pozwolił na otwartą walkę o "rząd dusz" w kadrze między Anną Barańską a Skowrońską? Dlaczego rezerwowe zawodniczki grają tak mało? Dlaczego przegraliśmy awans do pierwszej dziesiątki turnieju czterema małymi punktami? dlaczego siatkarki zagrały na miarę swoich możliwości dopiero w ostatnich meczach turnieju? Co z domniemaną balangą kadrowiczek po przegranej z Turczynkami? Gdzie podziała się ambicja siatkarek? Dlaczego zawodniczki po mistrzostwach narzekają na brak profesjonalnego treningu? Taki ciąg pytań można by ciągnąć jeszcze długo, ale i bez tego nie ulega dyskusji, że obecnie atmosfera wokół Jerzego Matlaka jest, delikatnie mówiąc, nie najlepsza. Władze polskiej siatkówki nie znalazły jednak alternatywy dla tego szkoleniowca i uznały, że lepiej nie zaczynać tej samej sytuacji, co z Castellanim. Choć dla wielu osób nie jest to wspaniała wiadomość, trener Matlak poprowadzi polskie siatkarki co najmniej do 2012 roku.

... czas budowania

Zamieszanie wokół posad selekcjonerów obu kadr na pewno nie wyszło naszym reprezentacjom i ich zawodnikom na dobre, a przecież nadchodzące lata to czas wyzwań, gdzie już nie można bawić się w eksperymenty: siatkarki czekają na przyszłoroczne mistrzostwa Europy, na których wypadałoby co najmniej powtórzyć lub zbliżyć się do wyniku sprzed dwóch lat, zaś siatkarze pod wodzą nowego szkoleniowca (Anastasiego? Hoaga? Nawrockiego?) musi osiągnąć dobry rezultat w nadchodzącej edycji Ligi Światowej i czesko-austriackich mistrzostwach Europy, by myśleć - tak samo zresztą jak kadra pań - o awansie i zadowalającym wyniku na igrzyskach olimpijskich w Londynie. Czy nowy i stary szkoleniowiec kadry sprawią, że przyszły rok będzie bardziej udany od tego mijającego? Na początek w obu ekipach trzeba zbudować wyrównane, pewne swego zespoły oparte na zawodnikach będących w najlepszej dyspozycji, które nie będą przegrywały najważniejszych spotkań w głowach, już przed wyjściem na parkiet. Głównie za to - a także za osiągane rezultaty - będą rozliczani selekcjonerzy kadr narodowych w przyszłym i miejmy nadzieję, że podołają stawianymi przed nimi wyzwaniom, bo nikt nie chce w przyszłym roku powtórki z tegorocznych roszad.

Komentarze (0)