Sebastian Świderski: Postaramy się jeszcze o niejedną niespodziankę

Drugi mecz finałowy PlusLigi zakończył się tym razem wygraną gospodarzy z Bełchatowa. Stan rywalizacji - 1:1. Dla kibiców ZAKSY istotną informacją było wejście na boisko Sebastiana Świderskiego pierwszy raz po ciężkiej kontuzji z listopada. - Cieszę się, że wróciłem na boisko, choć to była chwila. Ale humor byłby lepszy, gdybyśmy wygrali - mówił portalowi SportoweFakty.pl kędzierzyński przyjmujący.

Sebastiana Świderskiego nie oglądaliśmy na boisku dokładnie pięć miesięcy. W drugim meczu finałowym w Bełchatowie pojawił się na chwilę, zmieniając w trzecim secie na zagrywce Jurija Gładyra. Trzeba przyznać, że owacyjnie powitali go nie tylko kibice z sektora zajmowanego przez kędzierzynian, ale i cała hala wypełniona widzami gospodarzy. Swoje wejście Świderski może uznać za bardzo udane, bo utrudnił rywalom zagrywką grę na tyle, że ZAKSA zdobyła trzy punkty z rzędu. - Zawsze jest trema, tym bardziej po takiej przerwie - komentował na gorąco zawodnik, którego po meczu oblegli dziennikarze. - A to nie był mecz sparingowy, czy przedsezonowy turniej, tylko spotkanie o mistrzostwo Polski. Jak się wchodzi na boisko to myśli się jednak nie o tremie, a o tym, aby zrobić coś pozytywnego dla zespołu. Taka myśl prowadziła mnie na boisko - śmiał się "Świder". - Szkoda tylko, że wynik jest jaki jest. Miałem utrudnić przyjęcie i poniekąd to wyszło. Był to mój debiut po przerwie, ale mam nadzieję, że nie ostatni epizod w tym sezonie. Mimo że moment na powrót jest trudny. Widać tu jednak, jak cały zespół pracuje na wynik i każdy wchodząc stara się coś wnieść.

Skra Bełchatów w dwóch pierwszych setach nie dała ZAKSIE żadnych szans na rozwinięcie skrzydeł. Mistrzowie Polski wyszli na boisko tak zmotywowani, że panowali na nim niepodzielnie. Obraz gry zmienił się dopiero od trzeciej partii. - Dwa pierwsze sety były bardzo ciężkie. Rywal postawił nam takie warunki, że nie mogliśmy nic zrobić - przyznawał Świderski. - Dodatkowo sami nie zagrywaliśmy dobrze i przyjmowaliśmy bardzo kiepsko. Potem trochę bardziej zaczęliśmy ryzykować, oni spuścili z tonu i zrobiła się wyrównana gra. Wielka szkoda, bo mogliśmy doprowadzić do tie-breaka i byłoby na pewno ciekawie. Przed nami dwa spotkania w Kędzierzynie, a my na pewno tanio skóry nie sprzedamy.

Przed meczami w Bełchatowie obserwatorzy wskazywali tylko jednego faworyta w rywalizacji finałowej. Po dwóch spotkaniach obraz przedstawia się już inaczej, ale Sebastian Świderski wcale nie zmienił zdania, kto tu jest faworytem. - Życie pokazało, że Skra potrafiła dwukrotnie pokonać nas na naszym boisku, więc własny parkiet nie będzie aż tak ważny. Na pewno mały procencik będzie dla nas na plus. Przede wszystkim kibice. Ale Skra w dalszym ciągu jest faworytem, choć to też zespół do pokonania. Szkoda, że nie wyjeżdżamy stąd z dwiema wygranymi, bo byłoby ciekawie. Ale postaramy się o niejedną niespodziankę.

Świderski odniósł się również do osoby ukraińskiego środkowego Jurija Gładyra, który w tym sezonie wyrósł na jedną z wiodących postaci w zespole. W meczach finałowych jego postawa jest dla grupy niezwykle cenna. - Jurek Gładyr gra świetnie - mówił z uznaniem i zadowoleniem. - Widać, że ten finał bardzo go motywuje i buduje psychicznie. Jest takim mentalnym liderem od pierwszej piłki. W dwóch pierwszych przegranych setach bardzo motywował chłopaków. Ten chłopak dodał duszę do zespołu. Jest naszym bardzo cennym ogniwem.

ZAKSA noc przed drugim spotkaniem spędziła w mało komfortowych warunkach. Zawodnicy nie mogli spać do piątej rano z powodu hałasów urządzonych przez gości hotelowych w Bełchatowie. Niektórzy w nocy nawet zmieniali pokoje. Źli i niewyspani musieli przystąpić do meczu. - Po południu staraliśmy się zregenerować i odpocząć, ale wiadomo, że najbardziej wartościowy jest nocny sen - komentował tę sytuację Świderski. - Wszyscy trochę na to narzekali, ale marudzenie nic nie pomoże. W Kędzierzynie będzie łatwiej, bo będziemy spać w domu - żartował "Świder". Na sugestię o rewanż dla rywala, zaprzeczył ze śmiechem. - Skrze nie będziemy robić podobnych niespodzianek, bo najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Było naprawdę nieprzyjemnie.

Wieloletni reprezentant Polski odniósł się również do stanu swojego przygotowania sportowego, przede wszystkim w ataku. - Żeby zagrać "na maksa" i prezentować jakąkolwiek formę, trzeba już na treningach ją pokazywać. Nie mamy ich niestety zbyt dużo. Ja również nie mam okazji do trenowania pod siatką. Bo chodzi głównie o taki trening. Nie wiem, co by było, gdybym wszedł pod siatkę. Trener nie chciał ryzykować, żeby się niedobrze nie skończyło. Będę trenował tak jak do tej pory i zobaczymy, czy dostanę szansę więcej pograć. Decyzja zawsze jest po stronie trenera.

Świderski nie zaprzeczał, że pewien dyskomfort związany z bólem ciągle pojawia się przy wysiłku. Jednak uważa to za normalne zjawisko. - Bóle były, są i będą, więc trudno mówić, że jestem w stu procentach zdrowy. Ale wszyscy mają jakieś drobne dolegliwości i urazy, biorą środki przeciwbólowe i przeciwzapalne. Mój ból nie jest na tyle uciążliwy, żeby nie pozwolić mi trenować i atakować. Ale brakuje mi ogrania pod siatką po pięciu miesiącach leczenia.

Świderski, mimo że ciągle poza boiskiem, jest głównym motywatorem swojego zespołu. To on został wybrany kapitanem ZAKSY i choć po kontuzji oddał tę funkcję Michałowi Ruciakowi, nadal w przerwach międzysetowych skrzykuje grupę razem, rozmawiając i mobilizując. Nagabywany przez nas, nie chciał jednak wyjawić tajemnic tych rozmów. - To są rzeczy czysto motywacyjne, ale chciałbym zachować je dla nas. Może któryś z chłopaków kiedyś zdradzi, ale cieszyłbym się, gdyby tak nie był. Niech to pozostanie sprawami naszej grupy - zakończył z tajemniczym uśmiechem Sebastian Świderski.

Źródło artykułu: