Adrian Heluszka: Jak wyglądały relacje pozaboiskowe na linii trener-zawodnicy? Pamiętam sytuację sprzed paru lat, gdy zespół prowadził Harry Brooking. Wówczas na łamach Gazety Wyborczej Krzysztof Gierczyński powiedział, że w ciągu całego okresu pracy Holendra zamienił z nim może dwa zdania...
Michał Dębiec: Szczerze powiedziawszy, to w tym sezonie nie było zbyt wiele czasu na prywatne wyjścia, czy spotkania. Każdy po trudach meczów i podróżach chciał raczej odpocząć. Dochodziło jednak do spotkań, chociażby przy okazji Wigilii, czy jakiś podsumowań całej rundy, czy danej kolejki. Myślę, że to scalało całą ekipę. Mieliśmy zbudowaną atmosferę i nie trzeba było jej poprawiać. Na jakieś wypady się nie wybieraliśmy, ale jak trzeba było o czymś porozmawiać, to Marek zapraszał niejednokrotnie na kawę, czy jakieś małe piwko. Zamieniliśmy na pewno więcej zdań z Markiem, niż Krzysiek z Harrym (śmiech – dop.red).
Jakbyś miał wybrać jeden mecz z całego sezonu, który wspominasz najlepiej i drugi, o którym chciałbyś jak najszybciej zapomnieć, to jakie by to były? Zaryzykuję stwierdzenie, że do pierwszej kategorii zaliczysz pierwszy mecz w Bydgoszczy i wygrana 3:0 na "starych śmieciach".
- To był taki mecz, który się pamięta. Trzeba przyznać, że wówczas rozegraliśmy fajne spotkanie. Zagraliśmy równo, bez niepotrzebnych błędów i po raz kolejny zbudowało to nam znakomitą atmosferę. Dla mnie była to natomiast dodatkowa satysfakcja, że na starej hali udało się zwyciężyć. Nie chciałem za wszelką cenę nikomu nic udowadniać. Zawsze jednak przy tego typu spotkaniach jest jakaś nutka determinacji i chęć pokazania się z jak najlepszej strony. Czy był to jednak mecz, który zapamiętam do końca życia, to nie wiem. Wszystkie wygrane mecze zapadają w pamięci. Pamiętam mecz w Jastrzębiu, gdzie w jednym z setów przegrywaliśmy 17:10, a wygraliśmy ostatecznie do 21. Takie pojedynki się pamięta. Nie zapomnę też meczu z Warszawą, gdzie po beznadziejnej grze było już 0:2, a wygraliśmy ostatecznie 3:2. To też pokazało, że jesteśmy zespołem. Nie rozpocząłem tego meczu najlepiej. Przez pierwsze dwa sety nie mogłem dopasować się do poziomu kolegów z drużyny. Wtedy chłopaki pociągnęli mnie za sobą i w kolejnych partiach rzeczywiście udowodniliśmy, że wygrywa cały zespół, bo warszawianie byli tego dnia od nas lepsi.
Michał Dębiec miło wspomina powrót do Bydgoszczy
Najgorszy mecz, to chyba spotkanie z Rzeszowa z rundy zasadniczej i przegrana w jednym z setów 25:9...
- Chyba tak. Wyjazdy do Rzeszowa najwyraźniej nam nie służyły. Zarówno ten mecz ze stycznia, jak i drugie spotkanie o trzecie miejsce były fatalne dla nas. W styczniu rzeczywiście zawiedliśmy na całej linii. Nie załamaliśmy się jednak. Pamiętam słowa Dawida Murka, który po kolejnej porażce u siebie z ekipą z Kędzierzyna powiedział przed ćwierćfinałem Pucharu Polski z Delectą: "zróbmy coś szalonego i wygrajmy z nimi". Tych słów nigdy nie zapomnę. Myślę, że pokazał tym sposobem, że zasługuję na miano kapitana. Rozładował kompletnie złe nastroję w zespole i wygraliśmy, czym zapoczątkowaliśmy niezłą passę.
Przejdźmy do troszeczkę drażliwego tematu i porażki z Maccabi Tel-Aviv. Chodziły takie głosy, że odpuściliście tego "złotego seta". Jak oceniasz to wszystko z perspektywy czasu?
- To jest nieciekawa historia, bo gładko przegraliśmy mecz wyjazdowy. Na pewno nie zlekceważyliśmy rywala. Może nie do końca wiedzieliśmy, czego spodziewać się po zespole z Tel-Avivu. Zaprezentowali się bardzo dobrze. Wiedzieliśmy jednak, że w rewanżu, gdy zagramy w pełnym składzie, to jest to dwumecz do wygrania. Mecz udało się rozstrzygnąć na swoją korzyść. "Złotego seta" na pewno nie odpuściliśmy. Jesteśmy sportowcami, a idea sportowca jest taka, że trzeba walczyć w każdym meczu. Ciężko coś powiedzieć. Nie chcę teraz nikogo przekonywać, że nie odpuściliśmy, bo dobrze wiedzieliśmy, co nas czeka w kolejnej rundzie. Zagrać z kimś takim, jak Macerata, to wielkie wyróżnienie. Odpaść z rywalem z Włoch, a nie z Maccabi, to byłoby wyróżnienie. Na pewno bardzo chcieliśmy wygrać, ale nie udało się. Może podeszliśmy za bardzo zmobilizowani i ciśnienie i presja, którą sami na siebie nałożyliśmy okazała się niekorzystna. Sam trener powiedział, że nie potrafimy widocznie grać pod takim obciążeniem. Nie wiem, dlaczego krążą takie opinie. Widocznie jest wielu "znawców". Każdy ma jednak prawo do swojego zdania. Ja uważam i wiem o tym, że na pewno nie odpuściliśmy. Byliśmy po prostu słabsi w tym secie i przegraliśmy siatkarsko.
Nie chcę użyć złego sformułowania, ale zgodzisz się chyba, że ta porażka była największym blamażem AZS-u w ostatnich latach...
- Na pewno. Dla mnie było to dopiero drugie spotkanie w europejskich pucharach, bo wcześniej nie miałem okazji grać w tych rozgrywkach. Nie ukrywam, że wiele o tym myśleliśmy później. W sercu na pewno było nam przykro, że tak szybko pożegnaliśmy się z pucharami. Na pewno nie był to udany rok pod tym względem dla klubu. Mam nadzieję, że następny będzie lepszy.
Gdybyście przeszli Maccabi, to w kolejnej rundzie zmierzylibyście się z Lube Banca Macerata. To zespół naszpikowany gwiazdami i gdyby doszło do tego dwumeczu, to byłoby wielkie wydarzenie i przypomniałyby się pamiętne mecze z Piacenzą chociażby...
- Dwumecz i z Piacenzą i Odincowem i wiele innych spotkań, w których padły tutaj znane firmy i marki. Na pewno marzy się nam, aby powróciły lata świetności w pucharach i żeby ponownie wielka marka padła w hali Polonia. Przed tym sezonem mieliśmy takie plany, ale szybko zostały zweryfikowane przez mało znany siatkarski klub Maccabi Tel-Aviv. Teraz można się z tego trochę pośmiać, ale gdy się o tym myśli, to robi się przykro. Taki jest sport i takie jest życie. Raz się jest na wozie, a raz pod.
Zamknijmy ten temat. Przychodziłeś do Częstochowy, jako następca Pawła Zatorskiego, który z AZS-u wybił się na szerokie wody. W przekroju całego sezonu nie zabrakło porównań twojej osoby do zawodnika bełchatowskiej Skry...
- Na pewno tak. Paweł zasłużenie gra teraz w zespole mistrza Polski. W Częstochowie nabierał siatkarskiej dojrzałości. Grał i nadal gra bardzo dobrze. Zasłużenie jest w tym miejscu, w którym jest. Na pewno spotkałem się z takimi porównaniami. Nie ukrywam, że dla mnie jest to trochę dziwne, bo każdy zawodnik ma swoją specyfikę gry i każdy jest inny. Czasami Paweł przechodził słabsze momenty, czy to w Częstochowie, czy w Bełchatowie. Każdego dotyka to w sferze psychicznej. Myślę, że ciężko jest nas porównywać. Paweł mimo swojego młodego wieku jest już doświadczonym zawodnikiem. Jest powołany do kadry i mam nadzieję, że zagra w niej w większym wymiarze czasowym, niż rok temu.
Takie porównanie nie były dla ciebie nieco uciążliwe? Nie ma co ukrywać, że czasem towarzyszyła ci większa presja...
- Tak i to z każdej strony. I od kibiców i od działaczy. Gołym okiem widziałem, że presja jest obecna i występują takie porównania. Przyznam, że ciężko mi coś powiedzieć. Może lepiej, gdyby trener zabrał głos w tej sprawie, bo rok temu grał razem z Pawłem.
Od października mieszkasz w Częstochowie i z pewnością miałeś okazję, by dokładnie zwiedzić miasto. Jak ci się zatem podoba?
- Częstochowa jest przytulnym miastem. Wszystko tutaj jest. Wszędzie blisko. Na drogach nie ma wielkich korków. To na pewno fajne miasto. Niczego nie brakuje. Może przydałaby się taka typowa starówka tutaj, gdzie można by rozstawić troszeczkę lokali z parasolami i usiąść na piwku. Są jednak Aleje Najświętszej Maryi Panny, które robią wrażenie i miło się spaceruję, zwłaszcza w kierunku Jasnej Góry. W Częstochowie jest zatem wszystko do normalnego funkcjonowania.
Powoli zmierzamy do końca. Zapytam o twoją przyszłość w Częstochowie. Jak wyglądają rozmowy z działaczami?
- Nie ukrywam, że na dzień dzisiejszy, to pytanie jest bardzo ciężkie. Rozmowy trwają, ale na razie wewnątrz zarządu. Oni decydują, co będzie dalej. Piłeczka jest po stronie klubu. Czekam na informację. Mam nadzieję, że wszystko się w miarę szybko wyjaśni i przyszłość będzie się krystalizowała. Fajnie by było mieć spokojniejszą głowę na wakacje. Jesteśmy świeżo po sezonie i na razie zbyt wcześnie, by mówić, jak to będzie dalej wyglądało. Jestem pełen wiary, że będzie dobrze.
Przyszłość Michała Dębca w Częstochowie stanęła pod znakiem zapytania
Pojawiły się już jakieś oferty z innych klubów?
- Nic na razie się nie pojawiły. Tak, jak mówię jeszcze trochę za wcześnie na takie rzeczy. Sezon w niektórych klubach jeszcze trwa. Kluby nie próżnują mimo dość świątecznego i okresu wolnego czasu. Z nikim osobiście sam nie rozmawiam. Czekam na sygnał z Częstochowy.
Pamiętam twoją wypowiedź sprzed roku, gdy opuszczałeś Delectę. Powiedziałeś wówczas coś w stylu "do zobaczenia". Jeśli pojawiłaby się oferta powrotu nad Brdę, to skorzystałbyś z niej?
- Ciężko mi powiedzieć. Zawsze mam sentyment do klubu z Bydgoszczy. Tam zadebiutowałem w PlusLidze, grałem tam przez trzy sezony i mam całe grono przyjaciół i znajomych. Bardzo fajne miasto. Póki co jestem jednak zawodnicy AZS-u i czekam na decyzję działaczy. Jeśli będzie możliwość powrotu, to czemu nie. Na razie reprezentuję jednak barwy AZS-u Częstochowa. Chciałbym nadal grać w Częstochowie, a jeśli nie, to skorzystałbym z nadarzającej się okazji gry w dobrym klubie. A takim na pewno jest Delecta.
Sezon dobiegł końca. Przyszedł teraz czas na wakacje i urlop. Masz już jakieś plany na najbliższe miesiące?
- Na razie niczego nie planuję. Pewnie po długim weekendzie majowym troszeczkę odpocznę od siatkówki, ale nie potrafię długo usiedzieć na miejscu. Na pewno odwiedzę siłownie, pobiegam i pogram sporo w siatkówkę plażową. Bardzo lubię tą formę siatkówki i zapewne wystąpię w kilku turniejach Grand Prix o Mistrzostwo Polski. Na pewno wakacje nie będą dla mnie nudne, choć nie można przesadzić z ilością treningów i gry. Na pewno jednak w domu nie będę siedział.