LŚ: Jak po grudzie, w wielkich bólach, ale z happy endem - relacja ze spotkania Polska - Portoryko

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Dwie ostatnie kolejki fazy grupowej rozgrywek World League przyszło nam oglądać na rodzimym terenie. W tym tygodniu polska kadra zawitała do Płocka, gdzie zmierzyła się z dużo niżej notowanym zespołem Portoryko, który dotychczas w pojedynkach z biało-czerwonymi nie zapisał na swoim koncie ani jednej wiktorii. Mimo najszczerszych chęci i zdeterminowanej postawy w wykonaniu gości, także i tym razem nie zdołali oni przełamać niemocy w konfrontacjach z Polakami, ulegając im 1:3.

W tym artykule dowiesz się o:

Po długim tournée do Polski powrócili polscy siatkarze. Seria meczów rozgrywanych za oceanem przyniosła biało-czerwonym trzy triumfy i trzy porażki. Nasze oczekiwania wzrosły szczególnie po pierwszej potyczce z reprezentacją Stanów Zjednoczonych. Mecz ten uznano za najlepszą jak dotąd konfrontację w wykonaniu podopiecznych Andrei Anastasiego. Potem co prawda przyszedł najsłabszy, zdaniem Włocha, rewanż w Chicago, lecz chyba nikt przed meczami z Portoryko nie miał wątpliwości co do powodzenia naszych Orłów w Płocku, szczególnie że jeden z filarów portorykańskiej drużyny, Victor Rivera, nie przyjechał do Polski z powodu kontuzji.

W polskiej "12" zabrakło Piotra Gruszki. Do ostatniej niemal chwili spekulowano na temat jego powrotu na parkiet, jednak Andrea Anastasi uznał, iż na dzień dzisiejszy ma do dyspozycji lepiej dysponowanych siatkarzy. W pełni gotowy do gry okazał się z kolei Krzysztof Ignaczak, o którym mówiło się w ostatnich dniach głównie w kontekście urazu kolana.

Płock zgotował obu drużynom godne powitanie. Warto zaznaczyć, iż dla hali Orlen Arena był to swego rodzaju chrzest bojowy. Nigdy wcześniej nie rozgrywano tu bowiem meczów World League. Polscy siatkarze nie odpłacili się jednak entuzjastycznie reagującej publiczności imponującym początkiem. To Portorykańczycy uzyskali na wstępie trzy oczka przewagi, atakując odważnie, szczególnie ze środka. Mimo to biało-czerwoni odzyskali w miarę upływu czasu rezon, karcąc szarżujących raz po raz rywali szczelnym blokiem. Efektywny serwis Bartosz Kurka pozwolił nam w końcu dojść przeciwników przy stanie 12:12.

Dalsza część premierowej partii nie przyniosła gospodarzom chluby. Podopieczni Andrei Anastasiego popełniali błędy, wpadając w siatkę lub atakując w aut, co zwiastowało nerwową końcówkę. Kąśliwa zagrywka Enrique Escalante dodatkowo wzmocniła morale Portorykańczyków, sprawiając, iż coraz śmielej zaczęli poczynać sobie w ataku. Nie wróżyło to niczego dobrego i koniec końców się na Polakach zemściło... Udane akcje gości na siatce zaowocowały bowiem setbolami, z którym już drugi został za sprawą bloku na Zbigniewie Bartmanie wykorzystany, dając przyjezdnym prowadzenie w meczu 1:0.

Pierwszy wygrany set w tegorocznych konfrontacjach z Polską dodał zawodnikom Carlosa Cardony odwagi i animuszu. Polscy siatkarzy starali się nadrabiać wszelkie braki blokiem, lecz musieli mieć świadomość, że na dłuższą metę taka strategia mogła się okazać niewystarczająca. Demonstracją siły Portorykańczyków była akcja, w której obroniony został atak ze środka Grzegorza Kosoka, zaś sytuacyjny kontratak skutecznie wykończył Hector Soto. Rozsierdziła ona trenera Anastasiego, który dał wyraz swojemu niezadowoleniu wymownymi komentarzami na pierwszej przerwie technicznej oraz chwilę później - desygnowaniem do gry z kwadratu dla rezerwowych Michała Ruciaka.

Polakom gra na odpowiednio wysokim poziomie po prostu nie szła, co też skrzętnie wykorzystywali ich przeciwnicy. W pewnym momencie wyciągnęli oni jednak rękę do biało-czerwonych, co w połączeniu z mocarnymi serwisami Kurka dało polskim kibicom nadzieje na powrót Polaków do gry o zwycięstwo. Na parkiecie próżno było jednak szukać wirtuozyjnych akcji. Nasi kadrowicze, identycznie jak w otwierającej to starcie partii, w nijakim stylu roztrwonili i tak minimalną przecież przewagę, skazując się tym samym na nerwówkę w końcówce. Tym razem jednak - w wielkich, trzeba to przyznać, bólach - miała ona swój happy end (28:26).

Po dwóch odsłonach wydawało się, że wszystko, co najgorsze, jest już za Polakami. Jednak postawa biało-czerwonych nadal dalece odbiegała od ideału, wiele istotnych szczegółów było niedogranych. W ataku po stronie gości rozhulał się mniej efektywny w ostatnich pojedynkach Hector Soto, wiele do powiedzenia w ofensywie mieli także Juan Figueroa i Roberto Muniz. Na szczęście dla zawodników Andrei Anastasiego i oni nie okazali się nieomylni. Co ciekawe, oba zespoły największą skutecznością wykazywały się w... psuciu zagrywek. Mniej błędów popełnili jednak w tym secie Polacy, którzy zdołali nieco uspokoić swoją grę i poskromić zapędy rozentuzjazmowanych, niekiedy nawet za bardzo, rywali. Jednak i to, zgodnie z kultywowaną od pierwszych piłek spotkania tradycją, nie obyło się bez problemów, stresujących sytuacji i przestojów w grze Polaków.

Czwartą i, jak się później okazało, ostatnią partię dało się już od pewnego momentu obserwować ze spokojem. Sinusoidalna jak dotąd gra polskich kadrowiczów została bowiem przynajmniej częściowo poskromiona. Udane zagrywki Michała Ruciaka i silne zbicia Bartosza Kurka pozwoliły Polakom sięgnąć po wiktorię za trzy oczka. Ostatecznie czwarta odsłona była też w wykonaniu biało-czerwonych zdecydowanie najlepsza. Trzeba mimo to ze szczerością przyznać, że ich postawa na przestrzeni całej konfrontacji chwały im nie przyniosła.

Polska - Portoryko

3:1

(24:26, 28:26, 25:22, 25:17)

Polska: Piotr Nowakowski, Bartosz Kurek, Bartman, Michał Kubiak, Łukasz Żygadło, Marcin Możdżonek, Krzysztof Ignaczak (libero) oraz Grzegorz Kosok, Michał Ruciak, Paweł Woicki, Michał Bąkiewicz, Jakub Jarosz.

Portoryko: Jose Rivera, Juan Figueroa, Roberto Muniz, Angel Perez, Enrique Escalante, Hector Soto, Gregorry Berrios (libero) oraz Jean Carlos Ortiz, Daniel Erazo, Fernando Morales, Sequiel Sanchez.

MVP: Bartosz Kurek

Źródło artykułu: