Piotr Stosio: O meczach w Płocku słów kilka

Polacy zmęczeni po trzytygodniowym tournee pomimo kilku przestojów w grze wygrali oba spotkania z Portoryko. Po biało-czerwonych widać było zmęczenie dalekim wyjazdem, co zresztą przyznawali w pomeczowych wywiadach. Warto odnotować również debiut w Lidze Światowej płockiej hali Orlen Arena.

W tym artykule dowiesz się o:

Pierwsze starcie w wykonaniu podopiecznych Andrei Anastasiego można porównać do piątkowej pogody w debiutującym w Lidze Światowej Płocku. Przez długi czas aura nie rozpieszczała przyjezdnych kibiców, najpierw było chłodno i deszczowo, dopiero potem wyjrzało słońce. Co ciekawe, w 120-tysięcznym mieście o meczach z Portoryko mówiło się niemal wszędzie, a jeśli nie zarezerwowało się hotelu wcześniej, to kibice wybierający się również na drugie spotkanie mogli mieć problemy ze znalezieniem pokoju.

Organizatorzy natomiast dopinali wszystkie szczegóły kilka godzin przed meczem, zastanawiając się chociażby, którędy przechodzić powinni dziennikarze. Już w czasie rozgrzewki hala była niemal pełna (maksymalnie może pomieścić 5600 widzów), a wśród fanów znalazło się miejsce dla... Fernando, jedynego Portorykańczyka na trybunach, który otrzymał zresztą porcję solidnych braw.

Oczywiście do Płocka przyjechało również wiele osób ze środowiska siatkarskiego z będącym w świetnej formie prezesem Mirosławem Przedpełskim na czele, który opalenizną niewiele różnił się od przybyszów z Ameryki Środkowej. Obecni byli również emerytowany trener Waldemar Wspaniały oraz wracający powoli po kontuzji Sebastian Świderski, którzy przed meczem zbierali pieniądze na cele charytatywne.

Biało-czerwoni w pierwszej szóstce wyszli z Michałem Kubiakiem, który chyba na stałe wygryzł ze składu swojego imiennika Ruciaka. W ekipie gości zagrał natomiast na rozegraniu Angel Perez. W czasie rozgrzewki Latynos miał wielkie problemy z odpowiednim dograniem piłek do swoich partnerów z reprezentacji. Ci, którzy obserwowali go w czasie przedmeczowych ćwiczeń, przecierali oczy ze zdziwienia w pierwszych dwóch setach, nie wierząc jak świetnie i szybko potrafi podać piłke kolegom z drużyny.

Goście, na których stawiali chyba tylko szaleńcy, wygrali pierwszego seta i byli na najlepszej drodze w zapewnieniu sobie wiktorii w kolejnej partii, ale przeszkodził im talizman polskiej kadry, czyli Michał Bąkiewicz. Przyjmujący pojawił się na placu gry przy stanie 26:26. Raz świetnie zaserwował, potem jeszcze lepiej obronił atak rywali i Polacy mogli cieszyć się z wygranej w drugim secie, mimo że nie prezentowali się zbyt dobrze. - Dzisiaj czuliśmy się fatalnie. Przede wszystkim dlatego, że musieliśmy wstać o piątej rano. Nie zdążyliśmy się jeszcze odpowiednio zaklimatyzować po meczach wyjazdowych - tłumaczył się potem Łukasz Żygadło. - Trzeci dzień po powrocie do kraju zawsze jest najtrudniejszy. Przez to byliśmy wolniejsi o ułamek sekundy - dodał Krzysztof Ignaczak.

Podobnych problemów nie mieli chyba tylko Bartosz Kurek i Zbigniew Bartman, którzy siali popłoch w szeregach Portorykańczyków, a spotkanie zakończyli z dorobkiem, odpowiednio - 30 i 23 punktów. Chwilami mecz wyglądał na starcie Kurek-Bartman kontra Hector Soto (28 oczek) - Juan Figueroa (17). Sety numer trzy i cztery były już dominacją Polaków, a jedyne o czym warto wspomnieć to... papierowe samolociki, rzucane przez kilku kibiców, które potrafiły przelecieć nad boiskiem z jednej trybuny na drugą!

Sobotnie spotkanie nie przyniosło tak wielu emocji jak piątkowe. Przed meczech rozważano, czy Aanastai da szansę pokazania się Piotrowi Gruszce. Selekcjoner polskiej kadry na konferencji prasowej po pierwszym meczu odnosząc się do sytuacji, odpowiedział krótko: Maybe. Jak się okazało, żadnej zmiany nie było, a zostawienie na ławce rezerwowych Jakuba Jarosza było dobrym ruchem, bo nowy zawodnik Andreoli Latina po wejściu na boisko wespół z innym zmiennikiem - Michałem Ruciakiem, został bohaterem spotkania. W drugim secie Polacy przegrywali już 6:13. Wprowadzenie przez Anastasiego dwóch wspomnianych zawodników dało pozytywny bodziec drużynie i ten set, a także kolejny padł łupem gospodarzy. Jarosz wystrzelił zresztą dobrą formą w najlepszym z możliwych momentów, bo z trybun obserwował go trener nowej drużyny - znany włoski szkoleniowiec Silvano Prandi.

W najbliższym czasie biało-czerwoni podejmą w Katowicach Canarihnos, z którymi toczyli wyrównane boje w meczach wyjazdowych. - Nie mogę obiecać zwycięstwa, bo gramy przecież z Brazylią. Postaramy się jednak zagrać tak jak w poprzednich meczach z podopiecznymi Bernardo Rezende i coś urwać - mówił w sobotę Bartosz Kurek, którego kryzys dopadł właśnie w czasie drugiego spotkania, ale i tak w najważniejszych momentach to on kończył kluczowe piłki.

Szału w Płocku nie było, ale pochwalić z pewnością można Krzysztofa Ignaczaka, który nadal jest jednym z najlepszych libero obecnej edycji "Światówki", a także Piotra Nowakowskiego i Bartosza Kurka. W grze reprezentacji jest natomiast kilka niejasnośći. Przede wszystkim na pozycji przyjmującego, bo rywalizujący ze sobą Michałowie: Ruciak i Kubiak grają dosyć nierówno. Nie wiadomo też, czy do kadry wróci w końcu Gruszka. O tym czy biało-czerwoni dobrze wykorzystali ostatnie tygodnie, dowiemy się po starciach z Kanarkami w katowickim Spodku. Z kim jak z kim, ale mecze z Brazylijczykami powinny być dobrym wyznacznikiem aktualnej formy i możliwości Polaków.

Piotr Stosio

Źródło artykułu: