Naszym celem na Final Eight jest półfinał - rozmowa z Michałem Ruciakiem, polskim przyjmującym

Polakom nie udało się pokonać galaktycznych Brazylijczyków. W pomeczowej rozmowie Michał Ruciak musiał więc zmierzyć się z teorią domniemanej galaktyczności, ale również z plotką, przeszłością, nadchodzącym Final Eight oraz trochę dalszą przyszłością. Wspomniał również o Estonii.

W tym artykule dowiesz się o:

Olga Krzysztofik: W 2002 roku w katowickim Spodku udało wam się wygrać z Brazylijczykami po tie-break’u. W środę kibice wierzyli, że zobaczą powtórkę.

Michał Ruciak: - Można dużo myśleć nad tym czego zabrakło do zwycięstwa. Praktycznie przez trzy sety graliśmy równo, poza tą trzecią partią, gdy nasi rywale odskoczyli. W czwartej odsłonie był remis 24:24, ale to Brazylijczycy mieli później punkt przewagi, a nie my, nie mieliśmy piłki setowej. Trudno więc powiedzieć czy zabrakło chłodnej głowy, trudno się gra gdy przeciwnik przyjmuje. Na pewno szkoda, bo chcieliśmy wygrać, ale jeszcze jest drugi mecz. Będziemy walczyć dla ludzi, którzy przychodzą do Spodka i tworzą świetną atmosferę.

Pamięta pan ostatni wygrany set z Brazylią do 18? Tak wysokie zwycięstwo daje chyba dużą motywację do dalszej gry?

- Prowadziliśmy swoją grę i wygrywaliśmy dość luźno jeśli chodzi o punkty, bo to wcale nie było łatwe zwycięstwo. Tylko przewaga punktowa rosła, doszedł do tego doping i adrenalina spowodowana faktem, że to my wygrywamy.

Dwumecz z Brazylijczykami jest określany mianem przetarcia przed Final Eight. Jesteście zadowoleni z własnej postawy?

- Trudno być zadowolonym po porażce. Na pewno w naszych szeregach jest dużo błędów, nad którymi musimy popracować i na tym będziemy się skupiać. Do turnieju finałowego jest jeszcze trochę czasu, na razie myślimy o drugim spotkaniu.

Jak ten sprawdzian wypada? Jakie elementy musicie jeszcze poprawić przed turniejem finałowym?

- Wszyscy mówią, że jest to generalny sprawdzian przed tym turniejem. Gramy z najlepszą drużyną na świecie i to od dziesięciu lat, a może nawet więcej. Skoro przegrywamy, to są rzeczy, które należy poprawić. Co jest do poprawy? Myślę, że przede wszystkim rozgrywanie trudnych akcji, z których popełniamy za dużo błędów, co nam przeszkadza. Niekiedy naprawdę lepiej jest oddać piłkę przeciwnikowi niż samemu popełnić błąd, bo może uda się zablokować, albo rywal się pomyli, albo obronimy…

Jaki cel wyznaczyliście sobie na Final Eigth?

- Trudno to określić, na pewno będziemy walczyć o jak najlepszy wynik. Chcemy wejść do półfinału i powalczyć o medale.

To spotkanie mogło zadecydować o losie Amerykanów w Final Eight, do którego mieli szansę zakwalifikować się przy korzystnych wynikach. Czy była taka myśl, że Brazylijczycy się podłożą, by wyeliminować reprezentację USA? Po drugim secie nie brakowało takich opinii.

- (śmiech) Nam nic takiego nie przyszło do głowy. Kadra Brazylii rozpoczęła swoim najmocniejszym składem, jaki mieli, więc to już o czymś świadczy.

Podczas środowego meczu z Canarinhos Łukasz Żygadło miał o wiele lepszy procent dokładnych rozegrań od Bruno Rezende, jednak po brazylijskiej stronie była przewaga w ataku. Gdybyście do tego dobrego posyłania piłek przez Żygadłę dołożyli skuteczność w ataku, wygralibyście?

- W mojej opinii mieliśmy ciut lepsze przyjęcie, dzięki czemu mieliśmy lepsze piłki w rozegraniu. Graliśmy z Brazylią, więc jeśli zagralibyśmy lepiej na ataku, to oni musieliby być lepsi w bloku i obronie.

W drugiej partii Brazylijczycy stracili swoją galaktyczność, ale na początku trzeciej wróciła do nich. Wniosek - Canarinos dalej są galaktyczni, nieosiągalni, nie do pokonania?

- W drugim secie zaprezentowaliśmy się bardzo dobrze, podczas pierwszego również zagraliśmy dobrze. Nie można powiedzieć, że ta dziesięciominutowa przerwa po drugim secie wybiła nas z rytmu, bo jesteśmy do niej przyzwyczajeni, podczas każdego spotkania w Polsce towarzyszy nam. Nasi rywale wrócili na parkiet lepiej, również lepiej zaczęli, a… nasze odczucia były inne. Jeśli przegrywa się dość wysoko, to jest inaczej. Z kolei w czwartym secie potrafiliśmy się podnieść i znowu prowadzić tę wyrównaną grę.

Nie mogę nie zapytać o dwóch szkoleniowców. Zarówno Andrea Anastasi, jak i Bernardo Rezende podczas meczów reagują nerwowo. Kiedyś pojawiły się pogłoski, że brazylijski szkoleniowiec ma objąć polską kadrę narodową. Jak pan ocenia fakt, że to Anastasi został trenerem, mając na uwadze Rezende?

- … Naszym trenerem jest Andrea Anastasi i jesteśmy z tego bardzo zadowoleni, ciężko pracujemy i walczymy o jak najlepszy efekt. Plotkami o tym, że Rezende miał być trenerem naszej reprezentacji nie zajmujmy się, bo uważam, że nigdy tak się nie stanie.

Małymi krokami zbliżają się Mistrzostwa Europy. Poprzednie były bardzo udane, bo powróciliście z Izmiru ze złotymi medalami. Podczas tego turnieju byliście drużyną tworzoną na nowo według wizji Daniela Castellaniego. Czy historia zatoczy koło, ale pod dowództwem Andrei Anastasiego?

- Oczywiście, że tak się może zdarzyć. Każdy zespół jadąc na turniej, jakimkolwiek składem, chce wygrać. Obojętnie jaka nie byłaby to drużyna, choćby w cudzysłowie Estonia, przyjeżdżając na Mistrzostwa Europy chce je wygrać, więc my pojedziemy z takim samym nastawieniem. Turniej jest długi, a na końcowy triumf składa się wiele czynników. Na razie jeszcze o tym nie myślimy, skupiamy się na Lidze Światowej, dopiero później przyjdzie czas, by przygotowywać się do europejskiego czempionatu. Na pewno wszyscy będą starać się obronić wywalczony w Izmirze tytuł.

Komentarze (0)