Joanna Seliga - Ścina z krótkiej: Jak to łatwo być, Kurka stopa, niedowiarkiem!

Polska to podobno kraj ludzi wierzących. Podobno. Bo wiara góry przenosi i cuda czyni! Podobno... Czasami jednak cierpimy na niedowład zmysłu odpowiadającego za jej działanie. Bo szósty zmysł i wiara mają ze sobą, wbrew pozorom, wiele wspólnego - szczególnie jeśli chodzi o siatkówkę! I tak samo wiele razy w tej nieszczęsnej dyscyplinie musimy się potem pukać w czoło. - No bo jaki ze mnie, do kroćset fur Gruszek i Igieł w stogu siana, niedowiarek był! - chciałoby się za każdym razem krzyknąć.

Joanna Seliga
Joanna Seliga

Z tą wiarą to u nas jest jednak na bakier. Z jednej strony blisko 90 proc. Polaków deklaruje katolicyzm, co wskazywałoby na silne, mimo wszystko, zakorzenienie wiary w naszym społeczeństwie, z drugiej zaś nawet w codziennych sytuacjach, kiedy tylko coś nie do końca idzie po naszej myśli, zupełnie zatracamy się w pesymistycznej i/lub katastroficznej wizji świata. Najwyraźniej wiara w Boga, przynajmniej deklarowana, nie idzie w parze z wiarą w siebie, w innych, w jutro, a nawet w pojutrze. Kiedy w grę wchodzą sprawy wszelakie, mniejsze lub większe, te dotyczące nas bezpośrednio lub te, których jesteśmy tylko biernymi widzami, do głosu dochodzi malkontentyzm (ach, ta polska przywara!), sceptycyzm i niejednokrotnie zwątpienie.

A to dosyć dziwne przecież! Szczypta historii mogłaby rozlać nieco miodu na nasze styrane czarnowidztwem serce! Wszak nie raz i nie dwa, mimo marnych widoków na przyszłość, osiągaliśmy wiele jako naród. Owszem, było to już "parę" ładnych lat temu, trzeba to przyznać, ale... przeszłość nie ma daty ważności, czyż nie?

Wiara pomogła nam w wielu sytuacjach. Przykłady? Mogę nimi sypać jak z rękawa, prawie niczym cyrkowiec bawiący dzieci swymi występami! Bo choć ilustracje owych okoliczności śmieszne bynajmniej nie są, to ja akurat jestem w wielce radosnym nastroju. Ale dlaczego - o tym nieco później... Zatem - do rzeczy! Potop! Exemplum zbyt sztandarowe i wyświechtane? Może więc okres zaborów? Ale to też patetyczne. No to odsiecz wiedeńska chociażby! Tak, to pasowałoby idealnie...

Do czegóż zmierzam tymi zamierzchłymi wątkami, wykładając na blat wydarzenia znane mniej lub bardziej każdemu statystycznemu Polakowi, nawet pomimo tej, pożal się Boże, ograniczanej niemalże do granic możliwości szkolnej nauki historii - wie już chyba każdy. Tym razem optymizm społeczny, bliski przyjaciel szeroko pojmowanej wiary, jako wartość i idea, zawiódł nas na całej linii. A może to raczej my zawiedliśmy tych, którzy w optymizmie pokładali nadzieje?

Stało się, co się stało i już tego nie odkręcimy. Chcieliśmy tego czy nie - świat mediów, świat dziennikarstwa sportowego przyjął na przełomie sierpnia i września twarz Niewiernego Tomasza. Niektórzy zrobili to całkowicie świadomie, inni jedynie w sposób pośredni, jako że do owego światka przynajmniej po części należeli. Przyczyniły się do tego zakamuflowane cenzurą i przystosowaniem do wersji publicznej wrzaski, które w wolnym tłumaczeniu brzmiałyby zapewne: "Co za patałachy!", "Andrea Anastasi to nieudacznik!", "Gdzie im tam w głowie bronienie tytułu!", "Niech lepiej do Pragi nawet nie jadą, bo nas z tą formą ośmieszą!", "Przegrali z Czechami... Żałosne!" et cetera.

A tu psikus, drodzy państwo, mamy medal, wywalczony dzielnie, ze starodawnym przytupem i nieco ironicznym uśmieszkiem historii wszelakiej maści starć Polski z Rosją! I co, teraz wypadałoby posypać głowę popiołem i w pierś się uderzyć... Zamiast tego słyszymy dookoła, że trzeba przedstawiać rzeczywistość taką, jaka jest, że krytyka, konstruktywna, rzecz jasna, jest niezbędna, że ciągle głaskać po główce też nie można... OK, zgoda - słodzić biało-czerwonym po ich występie w katowickim memoriale nie było najmniejszego sensu, ale żeby ich w zamian tego batem smagać po, za przeproszeniem, tyłkach?! Co chyba nawet gorsza, przez takie dziennikarskie z błotem mieszanie to i nawet część kibiców straciła nadzieję na dobry wynik w czempionacie, co świadczy o wybitnie skutecznym, kreacjonistycznym wręcz, działaniu mass mediów na umysły sympatyków siatkówki! No bo jak tu samemu nie zwątpić, kiedy wszyscy na "nie"?

Całe szczęście, że w najmniej oczekiwanym momencie odrodziła się tak często i na próżno szukana przez wielu silna i niezachwiana mentalność polskich Orłów. Ci w zaparte szli bowiem przed siebie, z dala od destrukcyjnej fali wszechwiedzących krytyków. Bo krytykowanie też jest sztuką i - jak widać - nie każdy powinien się za nie zabierać. Nie dziwi mnie dlatego rozgoryczenie Polaków, którzy za złe mieli nam falę negatywnej energii, jaka posyłana była w ich stronę w zaparte niemal aż do zwycięskiego meczu z Czechami. I uważam, że należą im się przeprosiny.

Przeprosiny nie tyle za samą krytykę, bo byłoby to równoznaczne ze strzeleniem sobie w stopę (wszak nie unikniemy jej i nawet unikać nie powinniśmy - mowa tu, zaznaczmy, o mądrej krytyce!), ile za brak wsparcia. Za brak wsparcia dla debiutantów, dla Jakuba Jarosza ("No patrzcie, poślizgnął się, frajer jeden! Obronilibyśmy meczbola, żeby nie ten kaleka!"), który swój najlepszy mecz na mistrzostwach rozegrał w najbardziej stosownej do tego chwili, dla trenera, na którym postawiony został już dawno krzyżyk. A wystarczyło ugryźć się w język i powiedzieć: "Poczekamy, zobaczymy. Na razie wielkiej formy nie ma, ale i być nie powinno - czempionat dopiero przed nami". Weźmy czasem na wstrzymanie - czy to takie trudne?

I choć pewnie w opinii wielu zabrzmię niczym rasowa hipokrytka, bo przecież sama mogę się przynajmniej teoretycznie przedstawiać jako osoba częściowo odpowiadająca za chorą atmosferę, której wybaczyć nam po powrocie do Polski nie mógł Piotr Gruszka (choć do tego zarzutu się absolutnie nie poczuwam!), to sama mam czyste sumienie, ponieważ mogę wspomnieć myśli, jakie nagromadziły się w mojej głowie tuż przed rozpoczęciem ME. Pozwolę sobie podzielić się nimi tu i teraz - niech będą swoistą puentą, nie bez nutki goryczy:

- Wbrew negatywnym przesłankom, wbrew czarnym wizjom snutym wszem wobec, wbrew nasuwającemu się na każdym kroku na myśl logicznemu, na pozór, rozumowaniu - za to ze sporą dawką niepoprawnego optymizmu pod ręką i w klatce piersiowej - zaklinam rzeczywistość i z uśmiechem na ustach wypowiadam słowa posiadające magiczną (oby!) moc stwórczą: "W górę serca, bo Polska wygra mecz"...

Joanna Seliga

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×