Mecz rozpoczął się przy pełnych trybunach. Gospodarzy wspierało ponad dwa tysięcy widzów, gości - 50 fanatyków, którzy w całości wypełnili swój sektor. Z trybuny prasowej potencjalnych kadrowiczów obserwował tymczasem Andrea Anastasi. Inżynierowie rozpoczęli premierową partię z Pawłem Mikołajczakiem na prawym skrzydle, który wygrał rywalizację z doświadczonym Grzegorzem Szymańskim oraz powracającym po kontuzji Videm Jakopinem na ławce rezerwowych. Trener ekipy z Rzeszowa Andrzej Kowal wystawił najmocniejszą wydawałoby się szóstkę.
Warszawianie od początku wyglądali na silnie zmotywowanych, jakby chcieli pokazać, że dwie porażki odniesione z ligowymi potentatami - Skrą i Zaksą, nie były właściwym wyznacznikiem ich formy. Trener Radosław Panas nakazał swoim podopiecznym ryzykować w polu zagrywki. I silne zbicia przyniosły efekt, zwłaszcza po zagraniach Wojciecha Żalińskiego. Skrzydłowy od początku sezonu znajduje się w wysokiej formie i bez cienia wątpliwości jest obecnie liderem stołecznej drużyny. Kroku dotrzymywał mu Krzysztof Wierzbowski w poprzednim sezonie zaledwie rezerwowy, a w bieżącym pokazujący spory potencjał. Gospodarze wygrali do 20, w pełni kontrolując pierwszego seta.
Przed rozpoczęciem drugiego seta trener Kowal musiał przekazać swoim podopiecznym kilka cierpkich słów, bo ci wyszli na parkiet znacznie odmienieni. Dobrze prezentował się wprowadzony Marko Bojić, który zastąpił kompletnie nieprzydatnego Paula Lotmana. Amerykanin nie dość, że kiepsko przyjmował, to jeszcze nie skończył żadnego z pięciu ataków w pierwszym secie. Bojić odwrotnie, wykorzystał wszystkie sześć okazji do zdobycia punktu. I rozczarowani wynikiem poprzedniej partii rzeszowianie tak się rozpędzili, że już na pierwszą przerwę techniczną schodzili z sześciopunktową przewagą. Gospodarze rzucili się do odrabiania strat, a najbardziej efektowną akcją seta było zablokowanie Aleha Achrema przez niziutkiego Patricka Steuerwalda. Chwilę później zawodnik Resovii kręcił tylko głową, zastanawiając się pewnie, w jaki sposób nie wykorzystał łatwej okazji do podwyższenia wyniku. I w momencie, gdy pogoń wydawała się przynosić pozytywny rezultat, Inżynierowie zaczęli popełniać błędy. Resovia wygrała więc drugiego seta i walka o zwycięstwo miała rozpocząć się na nowo.
Trzecia partia była prawdziwym pokazem męskiej siatkówki. Na niewielkie prowadzenie szybko wyszli gospodarze, utrzymując przewagę przez dłuższy czas. Znakomicie ataki rzeszowian bronił Damian Wojtaszek, dobrze pracował blok Inżynierów i na drugiej przerwie technicznej wygrywali już czterema punktami. W końcówce seta obowiązek zdobywania wzięli na siebie Wierzbowski i Mikołajczak, a w ekipie z Rzeszowa największe spustoszenie jak zwykle siał Georg Grozer. Seta zakończył się wiktorią gospodarzy, a ostatni punkt zdobył świetnie grający Wierzba.
Czwarty set był popisem jednego siatkarza - Georga Grozera. Silny jak tur Węgier z niemieckim paszportem zdobywał punkt za punktem. Co i rusz popisywał się udanymi zagrywkami, atakami i blokami. W ekipie gospodarzy zdecydowanie brakowało zawodnika, który tak jak Grozer w drużynie Resovii, zdobywałby punkty w najtrudniejszych momentach.
O wyniku rozstrzygnął więc tie-break, a w nim po wielkich emocjach zwyciężyli rzeszowianie.
AZS Politechnika Warszawska - Asseco Resovia Rzeszów 2:3 (25:20, 17:25, 25:23, 17:25, 13:15)
AZS: Steuerwald, Mikołajczak, Żaliński, Wierzbowski, Nowak, Kreek, Wojtaszek (libero) oraz Gałązka, Krzywiecki, Szymański, Gorzkiewicz
Resovia: Tichaczek, Grozer, Lotman, Achrem, Nowakowski, Perłowski, Ignaczak (libero) oraz Bojić, Dobrowolski
MVP: Grozer