Piotr Dobrowolski: Skąd taka kapitalna postawa po bardzo długim i wyczerpującym spotkaniu półfinałowym?
Aleksandra Liniarska: Po piątkowym, zaciętym i bardzo długim meczu, trochę obawiałyśmy się sobotniego spotkania. Miałyśmy bardzo krótką przerwę, zeszłyśmy z boiska około dwudziestej trzeciej, a Sopot już od kilku godzin odpoczywał. Jakoś się "spięłyśmy", zregenerowałyśmy siły w rekordowym tempie i udało się!
Był jakiś moment kryzysowy wewnątrz zespołu, gdy zaczęłyście wątpić w zwycięstwo w tym meczu?
- W moim odczuciu nie. Cały czas miałam adrenalinę podniesioną na sto procent, cały czas byłam zmotywowana, zmobilizowana. Nie było jakiejś zniżki formy czy utraty sił.
Poza pierwszym, nerwowym i wysoko przegranym setem, w kolejnych partiach wasza gra wyglądała bardzo dobrze...
- Można tak powiedzieć, albo byłyśmy też troszeczkę zestresowane faktem, żeby dobrze "wejść" w ten mecz. Cieszę się, że w drugim secie się "przełamałyśmy". Pomogła nam też chyba ta dłuższa przerwa po drugim secie. Wiedziałyśmy, że jak pójdziemy do szatni, to trener da nam jeszcze jakieś wskazówki, coś podpowie. Wtedy też zaczęłyśmy jeszcze lepiej grać.
Co takiego przed trzecią odsłoną powiedział trener Waldemar Kawka?
- Zmotywował nas, niestety nie mogę powiedzieć jak. Powiedział, że mamy grać dalej, że mamy wygrać, że musimy wygrać. To dodało nam animuszu. Nic więcej trener nie musiał mówić.
Morderczy, wygrany pięciosetowy bój z Muszyną chyba dodatkowo was zmotywował?
- To był moment przełomowy. Jeżeli wygrywa się tie-break, to dodaje skrzydeł. Uwierzyłyśmy, że potrafimy grać fajnie, walczyć do ostatniej piłki.
Po raz kolejny okazało się, że w siatkówce liczy się przede wszystkim kolektyw...
- Jest nas trzynaście. Nie ma z nami jeszcze czternastej, Natalki (Kurnikowskiej-przyp.red.), która gra teraz w innej drużynie, w Pszczynie (na wypożyczeniu-przyp.red.). Trzynaście dziewczyn, każda by za każdą oddała rękę, nogę, wszystko. Naprawdę tworzymy super zgraną drużynę i jesteśmy takim zespołem, że nic nas nie rozbije.
Spodziewałyście się tego, że sprawicie taką niespodziankę?
- Na pewno nie byłyśmy faworytem tego pucharu. To raczej Muszyna, która chciała obronić trofeum, czy Sopot. Myślę, że takiej drużynie jak nasza łatwiej się gra, ponieważ nie ma tej presji, tego "napięcia", że trzeba wygrać. My po prostu chciałyśmy, udało się i cieszymy się bardzo z tego sukcesu.
Nagroda dla najlepiej zagrywającej powędrowała w godne ręce?
- Jestem bardzo zaskoczona. Dla mnie to bardzo miłe. Dużo zepsułam tych zagrywek, więc podziwiam decyzję, że dostałam nagrodę. Trochę też starałam się pomóc drużynie moim serwisem, bo gdy był trudny, to przeciwniczki miały problemy z przyjęciem.
Puchar Polski jest spełnieniem waszych marzeń?
- To wielki sukces, ale nie oznacza, że damy sobie teraz spokój. W lidze będziemy walczyć! Celem jest medal.
A jakiego koloru?
- Będziemy cieszyć się z każdego. Oczywiście chciałybyśmy, aby był jak najcenniejszy.