Zawodnicy AZS Politechniki Warszawskiej zapewne jak najszybciej chcieliby zapomnieć o blamażu w meczu z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Przegrana 0:3 chluby im nie przyniosła. Własna hala, miejscowi kibice, przeciwnik z wyższej półki, czyli taki, z jakim Inżynierom gra się, przynajmniej w teorii, lepiej... A jednak nie wyszło - porażka na całej linii. Dlaczego? Po meczu portal SportoweFakty.pl porozmawiał z Pawłem Mikołajczakiem, stołecznym atakującym.
- Myślę, że nikt z nas nie przewidywał tak czarnego scenariusza, nikt nie sądził, że tak szybciutko się ten mecz zakończy po naszej kiepskiej grze... Nie wiem, co mam mówić po takim spotkaniu, szczerze mówiąc - wyraźnie brakowało mu słów. - Może tyle, że zagraliśmy słabo zagrywką. To, od czego tak naprawdę powinniśmy zacząć realizowanie naszej taktyki, czyli serwis, najbardziej nas zawiodło - nie mógł przeboleć niepowodzenia. - Właśnie to było naszym zadaniem - żeby odrzucić przeciwnika od siatki, a następnie wykorzystać w kontrze blok. Chcieliśmy cieszyć się grą, ale skoro już pierwszy element nie wyszedł, ciężko było o radość - przyznał, spuszczając głowę.
Pojawia się więc pytanie, czy problem leżał tylko i wyłącznie po stronie Inżynierów, czy też może to przede wszystkim dyspozycja ZAKSY była tym, co podcięło im skrzydła już na samym początku konfrontacji. Niemal od startu warszawiacy musieli gonić swoich przeciwników, którzy sukcesywnie odskakiwali im na kilka oczek. - Rywale byli od początku bardzo mocno skoncentrowani, nie zlekceważyli nas i wykorzystali swoimi zaletami nasze słabości. No i wyglądało to tak, jak wyglądało. Potem zabrakło w nas trochę wiary - skomentował postawę kędzierzynian stołeczny atakujący.
Zdaniem Mikołajczaka, główną bolączką jego zespołu był wyraźny brak lidera - zespołowość tym razem nie zdała egzaminu. - Też nie było żadnej osoby, która w jakiś sposób spróbowałaby pociągnąć grę i u której coś by zaskoczyło - czy to zagrywka, czy atak. U nas jest tak, że jak jedna osoba dobrze zagra, to wszyscy inni też zaczynają się dużo lepiej prezentować. Tym razem takiego lidera nie było. Jednym słowem - niewypał! - nie szczędził sobie i swoim kolegom cierpkich słów.
- Pytanie, czy fizycznie nie czujemy się dobrze, czy może jednak siedzi nam coś w głowach... Czy po prosto akurat w tym spotkaniu coś nam nie odpaliło - głośno się zastanawiał nad genezą porażki z ZAKSĄ.
W trakcie pojedynku w oczy rzucała się słaba postawa środkowych z Warszawy. Politechnika nie wykorzystała szansy, jaka się przed nią otworzyła w obliczu zastępczej gry Dominika Witczaka w parze z Wojciechem Kaźmierczakiem. - Wykorzystanie braku drugiego środkowego też było jednym z naszych założeń taktycznych. Nasze przyjęcie nie było jednak dobre. Ciężko w takiej sytuacji grać środkiem. A właściwie w ogóle się nie da - był wyraźnie zawiedziony.
Na niewiele stołecznym graczom pozwolił również najbardziej wartościowy zawodnik tego meczu - Paweł Zagumny. Zrobił on gospodarzom sporo krzywdy swoimi cwanymi zagraniami. - Wiedzieliśmy, że jeżeli Paweł będzie miał odpowiednie dogranie do siatki, to będzie się z nami bawił. I w sumie tak było. Wykonał kawał dobrej roboty - widać, że jest liderem tego zespołu - Mikołajczak był pełen podziwu dla umiejętności doświadczonego rozgrywającego.
Jedynym pocieszeniem dla Politechniki może być tylko fakt, iż nie straciła ona szóstego miejsca w tabeli. Ma jednak nad siódmym AZS-em Częstochowa i ósmym Fartem Kielce tylko dwa i jedno oczko przewagi. - Sytuacja może się zmienić. Czy ktoś ma nad nami jeden punkt przewagi, czy nie - nie jest to takie ważne. Najważniejszy będzie bezpośredni pojedynek z AZS-em Częstochowa. To będzie spotkanie za sześć oczek - zapewnił. Przypomnijmy, iż mecz ten rozegrany zostanie 26 lutego w Legionowie.