Sprawiliśmy całej Polsce miłą niespodziankę - rozmowa z Damianem Wojtaszkiem, libero AZS PW

AZS Politechnika Warszawska nie przestaje zaskakiwać! Klub, którego ligowym celem było przede wszystkim zapewnienie sobie miejsca w play-offach, chce zawojować Europę i jest na jak najlepszej do tego drodze. - To jest naprawdę fajne przeżycie, że zapisujemy się w historii - przyznał po awansie do finału Pucharu Challenge uradowany Damian Wojtaszek.

Joanna Seliga: Wielki sukces, wspaniały wynik - zwycięstwo w drugim meczu z Tomisem Constanta oznacza awans do finału Challenge Cup! Wasza radość po ostatniej akcji mówiła chyba wszystko...

Damian Wojtaszek: Jesteśmy bardzo zadowoleni z przebiegu tego spotkania. Wygraliśmy, mimo że mecz ten nie stał na bardzo wysokim poziomie. Najważniejsze jednak, że jest finał, że sprawiliśmy całej Polsce, całemu klubowi bardzo miłą niespodziankę. To jest naprawdę fajne przeżycie, że zapisujemy się w historii.

To niewątpliwie największe osiągnięcie w pana siatkarskiej karierze.

- Oczywiście, tyle lat już gram w Politechnice Warszawskiej, dlatego dodatkowo awans do finału Pucharu Challenge z tym właśnie klubem jest dla mnie bardzo dużym wydarzeniem. Na pewno to mój największy sukces.

Tak z ręką na sercu - co obraliście sobie za cel, przystępując do rozgrywek w europejskich pucharach?

- Właśnie awans do finału!

Można więc powiedzieć, że słów na wiatr nie rzucacie i ze swojego zadania wywiązaliście się bez zarzutu.

- Zgadza się. Tak samo, jak i każda inna drużyna, która przystępuje do Pucharu Challenge, tak i my marzyliśmy o awansie do finału i jeszcze najlepiej o wygraniu tego finału. No i my taki krok poczyniliśmy. Mieliśmy po drodze bardzo dużo meczów, w których graliśmy z naprawdę silnymi przeciwnikami, a mimo to się udało. Pokazaliśmy, że gramy dobrą siatkówkę, że warto na nas stawiać.

Droga do upragnionego finału nie była jednak usłana różami...

- Tak, mieliśmy nawet trudniejszych przeciwników - mam tu na myśli zespoły z Białorusi, Rosji i Ukrainy, które są naprawdę klasowymi drużynami. Jakoś udało nam się jednak z nimi wygrać. Teraz trzeba odpocząć i skupić się na finale oraz, nie zapominajmy, meczu ze Skrą.

Nie jest jednak tak, że finał Challenge Cup to priorytet, a potyczkę z bełchatowianami potraktujecie fakultatywnie?

- Tak, ale teraz już awansowaliśmy do finału, mamy spokojne głowy, więc chcemy pokusić się o niespodziankę w środę, wygrywając z bełchatowskim zespołem. Lub przynajmniej zaprezentować przed kibicami dobre widowisko.

Mały - jeden z ojców sukcesu Politechniki.
Mały - jeden z ojców sukcesu Politechniki.

Wracając do starcia z teamem z Rumunii - czy, paradoksalnie, to, że wcześniej pokonaliście silniejsze zespoły niż Tomis Constanta i wszyscy teraz oczekiwali tylko jednego, awansu, nie było tak naprawdę utrudnieniem?

- To prawda. Jednak nie wolno lekceważyć żadnego przeciwnika. Skoro Tomis awansował do półfinału, to znaczy, że już naprawdę musi grać jakąś siatkówkę... Wiedzieliśmy, co nas czeka. Graliśmy przecież bardzo ciężkie spotkanie w Rumunii, w którym sędziowie niesamowicie utrudniali nam wykonanie naszego zadania. Kibice byli tam też niesamowicie głośni - różnego rodzaju trąbki, bębny... Spowodowało to po meczu okropny ból głowy. Ale udało nam się wyciągnąć i tamto spotkanie, mimo że przegrywaliśmy przecież 1:2.

Tym razem miało być spokojniej, ale przydarzyła się kuriozalna sytuacja z elektronicznym protokołem. Takie rzeczy na pewno nie pomagają.

- Faktycznie... Nie chce się tym tłumaczyć, mówić, że właśnie to nas potem troszeczkę wybiło z rytmu, ale wiadomo, że musieliśmy przez to z powrotem wejść w mecz, rozgrzać się i wrócić do swojego poziomu gry. Do tego momentu wygrywaliśmy przecież 8:4 i fajnie się nam wszystko układało, ale przerwa trochę nas zdekoncentrowała.

Który moment w konfrontacji mógł być decydujący dla jej losów?

- Nie można powiedzieć, że jakiś konkretny moment był w tym spotkaniu decydujący. Staraliśmy się cały czas mieć tę potyczkę pod kontrolą. W niektórych momentach się udawało, w niektórych nie... Najważniejsza jest wygrana.

Dlaczego nie potrafiliście w drugiej odsłonie z żadnej strony "ugryźć" swoich przeciwników?

- Myślę, że naszym problemem w drugim secie byliśmy my sami - nasze emocje i nerwy. Nie mogliśmy się skupić na meczu. Wydaje mi się, że nie byliśmy wtedy maksymalnie skoncentrowani. Dobrze jednak, że odreagowaliśmy to i wróciliśmy do gry.

Nie było przypadkiem tak, że taktykę mieliście ustawioną pod Maiyo, czołowego zawodnika Tomisu, i trochę nie doceniliście chociażby środkowych drużyny przeciwnej?

- Dokładnie tak - główną armatą tej drużyny jest Maiyo, którego staraliśmy się w tym meczu wyeliminować - raz bardziej skutecznie, raz mniej. Nasi przeciwnicy bardzo dobrze zagrali jednak właśnie środkiem, z czym my nie mogliśmy sobie poradzić. Próbowaliśmy blokować, bronić... Różnie z tym bywało, ale koniec końców zwyciężyliśmy i uniknęliśmy złotego seta.

Finał Pucharu Challenge - czy Inżynierowie przyjmą go na klatę?
Finał Pucharu Challenge - czy Inżynierowie przyjmą go na klatę?

Szukaliście w tym spotkaniu wielu rozwiązań. Czasami wygrywaliście też taką boiskową mądrością - na przykład poprzez obicie bloku rywali.

- Każdy z nas stara się jakoś nabić piłkę na blok, gdy jest ona trudna do ataku. Może nie zawsze nam się wszystko w tym meczu udawało, ale najważniejsze, że mimo tych licznych problemów, jakie nas spotykają, mimo napiętego harmonogramu, wygraliśmy to spotkanie. Może nie w ładnym stylu, ale... Wygraliśmy!

Lwią część roboty w ataku na swoje barki wziął Grzegorz Szymański. Co więcej - ciężar ten udźwignął!

- Wynika to z tego, że mamy naprawdę wyrównany skład. Jeżeli jednemu zawodnikowi nie wychodzi w stu procentach jego gra, na boisko wchodzi drugi. Nasz rezerwowy, który też jest bardzo dobrym zawodnikiem, zastępuje go i wygrywa. Od tego są rezerwowi, od tego jest cała ławka. Siatkarz ma w trudnym momencie wejść i obrócić losy spotkania.

W finale zmierzycie się z Tytanem AZS Częstochowa, a na koncie macie już przecież dwa zwycięstwa w lidze z tą ekipą...

- Miło będzie zagrać w polskim finale. Wydaje mi się, że AZS Częstochowa to trudniejsza drużyna niż zespół z Belgii. My już jednak wygraliśmy w tym sezonie z AZS-em dwa razy, więc dlaczego mielibyśmy nie wygrać jeszcze w finale?

To, że znacie się jak łyse konie, może wam pomóc zwyciężyć czy raczej wszystko utrudni?

- Wydaje mi się, że będzie to zaletą. Znamy się naprawdę bardzo dobrze, wielokrotnie przeciwko sobie występowaliśmy, więc miejmy nadzieję, że dobrze rozpiszemy częstochowian taktycznie i wygramy tę potyczkę.

Źródło artykułu: