Nigdy więcej podobnego sezonu - rozmowa z przyjmującym Krzysztofem Wierzbowskim

W poprzednich latach grał niewiele, w obecnym udowadnia, że warto było na niego postawić. Krzysztof Wierzbowski, specjalnie dla SportoweFakty.pl, o grze w Pucharze Challenge, obecnym sezonie i problemach AZS Politechniki Warszawskiej.

Piotr Stosio: Tak szczerze, chyba nie spodziewaliście się, że możecie dojść do finału Puchar Challenge?

Krzysztof Wierzbowski: Chyba nie. Myśleliśmy maksymalnie o drugiej, może trzeciej rundzie. Zresztą, już w meczach z Białorusinami męczyliśmy się. Nie spodziewaliśmy się zwłaszcza wygranej z Dynamem Krasnodar, w którym grając zawodnicy zarabiający trzy razy więcej niż my. Tymczasem dyspozycja dnia zadecydowała o naszej wygranej. Potem pokonaliśmy Lokomotiw Charków, za co czapki z głów należą się Maćkowi Krzywieckiemu. Najtrudniejszym rywalem byli jednak Rosjanie. Trafiliśmy na ich słabszą dyspozycję, mecz wyjazdowy im nie wyszedł, a my wykorzystaliśmy naszą szansę najlepiej, jak tylko było można.

Mecz finałowe z AZS Częstochowa z twojej perspektywy będą dodatkowym smaczkiem.

- Bardzo się cieszę ze składu finałowego, chociaż wolelibyśmy zagrać z Belgami. A to dlatego, że głupio byłoby osiągnąć tak wiele i przegrać w finale z zespołem z Częstochowy. Dwukrotnie pokonaliśmy AZS w lidze, ale siatkówka to tylko sport i może być różnie. Porażka byłaby pewnie dla nas bardzo dołująca. Z drugiej strony, pokazaliśmy, że zespoły z Polski są bardzo silne.

Potencjalna wygrana w Częstochowie ucieszyłaby cię szczególnie?

- Założenie złotego medalu pod Jasną Górą byłoby dla mnie super sprawą. Nigdy nie błyszczałem w barwach Akademików, więc wygranie na oczach częstochowskiej publiczności i prezesa klubu byłoby bardzo przyjemne.

Przy prezesie Pakoszu? A dlaczego właśnie przy nim?

- Bo jest najważniejszą osobą w klubie. I zawsze decyduje, kto zagra w najbliższym sezonie w jego drużynie. Udowodnienie mu, że Wierzbowski sobie jednak radzi, może nie jest graczem topowym, ale odpowiedni poziom jednak trzyma, byłoby fajnym wydarzeniem.

W Częstochowie przez dłuższy czas byłeś uważany za człowieka, który ustrzelił zagrywką Gibę w pamiętnym meczu z Iskrą Odincowo. Ta łatka ciągnie się za tobą do dzisiaj. Przeszkadza?

- Trochę tak, staje się nieco męcząca. Przez jakiś czas było fajnie, gdy mówiło się o tym głośno, ale teraz wolałbym być kojarzony z czymś innym, chociażby z dobrymi występami w PlusLidze, a nie z jedną sytuacją sprzed lat. Każdy chciałby zostawić po sobie podobne wspomnienia, ale nie oszukujmy się, nie jest to mój szczyt marzeń.

 
Jak oceniasz obecny sezon w wykonaniu Politechniki, a zwłaszcza rundę zasadniczą? Ósme miejsce było dobrym wynikiem, czy można było osiągnąć więcej?

- Na pewno straciliśmy szansę wygrania w Gdańsku. W przypadku zwycięstwa zajęlibyśmy siódmą lokatę i gralibyśmy z innym zespołem w play-offach niż ze Skrą. W kilku innych meczach wyniki też mogłyby być inne. Z Delectą prowadziliśmy 2:0, a przegraliśmy spotkanie, z Fartem można było zdobyć 3 punkty, a skończyło się na dwóch. Z Resovią prowadziliśmy 2:1 w setach po świetnej trzeciej partii. Tymczasem czwarta rozpoczęła się od wyjścia rywali na wysokie, czteropunktowe prowadzenie. To wszystko wynika z naszej młodości i braku doświadczenia. Starsi zawodnicy często pokazywali nam, że gra się do końca. Czasami nie potrafiliśmy dobić przeciwnika. Cóż, zostały najważniejsze mecze, oby to się zmieniło. Wydaje mi się, że nabraliśmy już potrzebnego doświadczenia.

Za przegrane mecze ze Skrą chyba nie można mieć do was pretensji, bo rywal był zespołem z innej półki. Czy drużynę z Bełchatowa da się w ogóle pokonać? Od kilku lat ta sztuka nie udała się nikomu.

- Ja odbieram to troszeczkę inaczej. Może latam w chmurach, ale nie wykorzystaliśmy kilku szans. Podeszliśmy do starć ze Skrą z niewłaściwą motywacją, na zasadzie: "Mecze się odbędą, może coś tam ugramy". Nie chcę ujmować nic zawodnikom Skry, bo pokazali klasę zwłaszcza w trzecim meczu. Spodziewałem się jednak, że po porażce w Final Four będą nieco zbici, a udowodnili, że są zawodowcami w każdym calu. Zostaliśmy straszne zbici. Nie ma co ukrywać, że ich pierwsza szóstka znajduje się na innym poziomie niż nasza. [b]

Przyjmujący AZS Politechniki Warszawskiej, Krzysztof Wierzbowski
Przyjmujący AZS Politechniki Warszawskiej, Krzysztof Wierzbowski

Co dalej? Twój kontrakt niedługo wygasa.
[/b]
- Nie wiem, niedługo rozpocznie się okres transferowy. Nie będę za wszelką cenę trzymał się Politechniki, zapierał się jej rękami i nogami. Jeżeli otrzymam fajną propozycję, to na pewno wyjadę. Mój synek skończył rok, więc nie mam obawy, że muszę mieć wszystko pod ręką, łącznie ze szpitalem. Mogę się ruszyć i teraz łatwiej jest mi myśleć o przyszłości. Oprócz kwestii czysto sportowych, rodzina jest najważniejsza.

A pojawiło się zainteresowanie innych klubów? Promujecie się w Politechnice dobrze. Ty, Damian Wojtaszek, Wojciech Żaliński.

- Akurat Damian wypromował się już w poprzednim sezonie.

W obecnym potwierdza dobrą dyspozycję.

- Tak i chyba nie powinien mieć problemów z potencjalnymi ofertami. A co do mnie, nie dostałem jeszcze żadnego telefonu z propozycją. Najlepsi są pewnie rozchwytywani, a na pozostałych graczy przyjdzie jeszcze czas. Ja życzę sobie, żeby ofert było jak najwięcej, bo to będzie z korzyścią dla mnie.

Powiedz wprost, jeżeli nic nie zmieni się w Politechnice pod względem finansowym, odejdziesz?

- Ciężko mi o tym mówić, bo nie chodzi tylko o kwestie czysto finansowe, które są ważne, ale nie najważniejsze. Ale… chyba tak będzie. Nie ukrywam, że bardzo męczące jest, gdy przez dłuższy czas nie dostaje się pieniędzy. Mam problem, bo co mogę powiedzieć żonie i swojemu dziecku? Sytuacja przypomina trochę małą rozpacz. Co prawda, nie ma jeszcze dramatu, ale nie ukrywam, że nie chcę nigdy podobnego sezonu przeżyć ponownie.

Jak wygląda obecnie regularność wypłat dla zawodników?

- Co jakiś czas otrzymujemy małe pieniądze, wystarczające żeby przeżyć. Trener i nasz kapitan w wywiadach podkreślają, że nie jest wesoło, ale nie ma też końca świata. Oby w przyszłym roku coś się zmieniło. Czekamy na ruch włodarzy miasta.

A co mówią działacze?

- Zapewniają, że prowadzą rozmowy z potencjalnymi sponsorami, które są obecnie sprawą priorytetową. Nie możemy mieć do nich wielkich pretensji, bo takie jest życie, a w Warszawie nie każdy chce dawać pieniądze na sport. Z drugiej strony, skoro podpisywali umowy, powinni się z nich wywiązywać. Może gdybym był kawalerem, inaczej patrzyłbym na sytuację klubu. Jednak mam żonę, dziecko i priorytety są inne, to nie ja jestem najważniejszy, tylko oni. Ciężko myśleć o siatkówce, gdy nie ma pieniędzy i trzeba kombinować.

Głośno było o przykładach oszczędzania klubowych pieniędzy.

- Na mecz ze Skrą w rundzie zasadniczej pojechaliśmy w dniu meczu. Także na pierwsze spotkanie w fazie play-off. Do rumuńskiej Constanty też lecieliśmy okrężnym samolotem przez Monachium, bo tak było dwa razy taniej.

Źródło artykułu: