Stołeczny zespół znów wspiął się na wyżyny, pokazując, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Podopieczni Radosława Panasa po pierwszych dwóch przegranych setach nie mieli nic do stracenia i rzucili na szalę wszystkie swoje możliwości. Obraz gry zmienił się wówczas diametralnie. Kolejne trzy sety padły łupem Inżynierów, a w złotym secie ich koncert trwał w najlepsze. Goście prowadzili już 6:0, ale roztrwonili przewagę i w walce na przewagi musieli uznać wyższość częstochowian. W opinii wielu kibiców przełomowym momentem była kontuzja libero, Damiana Wojtaszka. Opinii tej nie podziela przyjmujący Inżynierów, Krzysztof Wierzbowski. - Ja tak wcale nie uważam, bo Maciek Krzywiecki wszedł na boisko i zagrał dobre zawody. Ani razu się nie pomylił - chwalił klubowego kolegę, który został z konieczności odkurzony przez trenera Panasa. - Przełomowym punktem było to, kiedy pomylił się główny sędzia i będę się przy tym upierał, bo każdy widział na hali, czy ludzie przed telewizorami, że piłka nie była styczna z linią, a spadła na linii, czy nawet przed nią. To tylko pokazuje, że wynik został wypaczony przed błąd sędziego. Bardzo byśmy chcieli, aby funkcjonował system Challenge na tych ważniejszych meczach. Był na Lidze Światowej i wielka szkoda, że nie było go teraz, bo prawdopodobnie to my mielibyśmy złote medale.
Akademikom nie dane było ukoronować debiutanckiego sezonu na europejskich salonach medalem z najcenniejszego kruszcu. W ostatniej chwili zwycięstwo wyrwali im częstochowianie. - Zabrakło determinacji i szczęścia w końcówce. Gdyby nie błąd sędziego, to byłoby 14:10 dla nas. Częstochowa zdobyłaby punkt, może dwa i byłby koniec tego spotkania i obyłoby się bez nerwówki. A tak nerwówka była i przegraliśmy na przewagi. Brawa dla zawodników z Częstochowy, bo pokazali klasę i przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę - pogratulował rywalom.
Patrząc z perspektywy 23-letniego przyjmującego, nie ma nic gorszego niż tak bolesna porażka w Częstochowie, gdzie stawiał pierwsze kroki w profesjonalnej siatkówce. Pod Jasną Górą nie potrafił się jednak przebić i zaprezentować pełni swoich możliwości. - Zacząłem mecz bardzo słabo. Potem wszedłem na wyższe obroty i nakręciłem się. Bardzo chciałem wygrać. Nie tylko zresztą ja. Grzesiek Szymański miał okazję tu grać, podobnie Marcin Nowak i Paweł Mikołajczak. Chcieliśmy się pokazać i uciszyć kibiców. Udawało się to w zasadzie do stanu 13:10 w tym złotym secie. Potem wszystko pękło przez błąd sędziego. Będę się przy tym upierał, bo wszyscy to widzieli. Mamy zapis telewizyjny i tak to wygląda - dodawał z wyraźnie nietęgą miną.
Na otarcie łez warszawianom przypadły w udziale srebrne "krążki", a także wciąż otwarta walka w PlusLidze, której stawką będzie piąte miejsce, oznaczające przepustkę do gry w europejskich pucharach w przyszłym sezonie. - Musimy się pozbierać, bo co innego nam pozostało. My przegraliśmy, najważniejsze mecze w sezonie o czwórkę przegrała także Delecta. Która drużyna awansuję do tej strefy 5-6, to na pewno humory trochę się poprawią, ale z całą pewnością zamienilibyśmy te miejsca 5-6 na ten puchar - kończy Krzysztof Wierzbowski.