Paweł Sala: Rozpocznijmy od pytania, które z pewnością najbardziej interesuje kibiców BKS-u Aluprof. Czy w przyszłym sezonie ponownie ujrzymy w bielskich barwach Karolinę Ciaszkiewicz?
Karolina Ciaszkiewicz: Na chwilę obecną nic nie wskazuje, że pozostanę w Bielsku-Białej. Nie otrzymałam jak dotąd od klubu oferty przedłużenia kontraktu, a obecna umowa mi wygasa.
Będziesz jeszcze czekać na odzew ze strony klubu, czy już rozglądasz się na rynku za nowym pracodawcą?
- Mam pewne plany i czas pokaże co dalej. Nic więcej nie chce na razie mówić.
Ostatni sezon drużyna BKS-u Aluprof grała w zupełnie innym zestawieniu niż w rozgrywkach 2010/2011. W zespole doszło do rewolucji kadrowej. W tym roku zanosi się na kolejną. To nie służy stabilizacji.
- Na pewno nie mnie to oceniać. Jest tak jak jest. Z perspektywy czasu na pewno trzeba dać szansę drużynie, aby się zgrywała.
Czy jednak naprawdę ten zespół nie zasłużył na jeszcze rok, aby mógł się zgrać? I choć w lidze nie zrealizowaliście założonych celów, to przecież w europejskich pucharach poszło wam całkiem nieźle.
- Wiadomo, celów sportowych nie zrealizowaliśmy tak jak to było zakładane przed sezonem. Nie zdobyłyśmy żadnego medalu. To dla nas zawodniczek, trenerów i całego zespołu było sporym zawodem. Będąc w czołowej czwórce chce się zdobyć ten medal, który bardzo cieszy. Czwarte miejsce powoduje, że jest smutno i zostaje się z niczym. Z drugiej strony jak na to popatrzymy, dalej jesteśmy w pierwszej czwórce. Od wielu lat bijemy się o medale z najlepszymi zespołami. Być może na dzień dzisiejszy tamte ekipy były od nas lepsze. Wydaje mi się, że też nie można za bardzo rozdrapywać ran. Tak z perspektywy czasu nie było to słabe osiągnięcie. Wszyscy mieli aspiracje, walczyli o realizację celów jak najmocniej. Po półfinale myślało się o brązie. Tego krążka też nie udało się zdobyć. Niestety taka jest siatkówka, nie ma w niej remisów.
Przed sezonem jednak ten brązowy medal to było chyba maksimum, na co mogło stać waszą drużynę. Patrząc personalnie po składach i porównując was do Muszyny czy Atomu Trefla, wypadałyście nieco gorzej.
- Patrząc personalnie można się zgodzić. Ale zawsze trzeba przed sezonem zakładać sobie najwyższy cel i do niego dążyć. Nie ma takich półśrodków. W naszym zespole, ale i w klubie nigdy ich nie było. Zawsze stawialiśmy sobie najwyższe cele i do nich mozolnie dążyliśmy.
Presja na was ze strony klubu była zatem duża?
- Dlaczego presja? Miałyśmy walczyć o medal. Swoją drogą też trzeba się nauczyć grać pod presją, a to mobilizuje. Nikt nam nie da nic za darmo. Są inne zespoły, które też walczą, też mają swoje cele. Wydaje mi się, że przez to liga jest ciekawsza - dla kibiców, obserwatorów, dla całej siatkówki. Jej poziom sportowy dzięki temu wzrasta. To prawda, że nie wszystkie mecze były na jakimś wysokim poziomie. Ale zawsze było tak, że trudno było przewidzieć wynik. Potencjalnie mocne ekipy przegrywały z tymi, które skazywano na porażkę. Był to bardzo ciekawy sezon, i tak z perspektywy czasu to czwarte miejsce poniekąd boli, ale i tak jest dobre.
Zawiodła w sezonie młodzież, czy też może nie spisały się doświadczone zawodniczki?
- Myślę, że możemy mówić o zawodniczkach doświadczonych i bardziej doświadczonych. Tak bym to podzieliła. Generalnie liczy się zespół. Tu zaś nie ma podziału. Nikt sam meczu nie wygra. Trzeba dużej zespołowości i kolektywu, który wspólnie wypracowuje zwycięstwo. A kolejne "sukcesiki" dają nam w ostateczności wielki sukces. Nie chce mówić, że ktoś zawiódł. Stronię od indywidualnego oceniania. Od tego jest sztab trenerski.
Czy zatem lepiej mieć szeroką, wyrównaną kadrę, czy też osiem, dziewięć świetnych siatkarek, które potrafią wytrzymać trudy całego sezonu i prezentować równą formę?
- Tylko szeroką kadrę. Czasami, gdy zdrowie dopisuje to dziesięć zawodniczek wystarczy. Jednak tak kiedyś można było grać, a dzisiaj, przy tym tempie grania - a ubiegły sezon był pod tym względem niezwykle intensywny - gdy występuje się w lidze, w europejskich pucharach i Pucharze Polski naraz, ten szeroki skład jest dobrym rozwiązaniem. Nikt nie jest w stanie grać przez cały sezon na sto procent swoich możliwości. Zawsze gdzieś trafia się zadyszka, i chodzi o to, aby się uzupełniać. Poza tym poziom sportowy z treningu, który przekłada się na mecz, też wzrasta.
Wyników których spotkań z ubiegłego sezonu tobie najbardziej szkoda? Ligowych czy może pucharowych?
- Wszędzie była szansa na sukces. W europejskich pucharach trafiliśmy na obecne mistrzynie Włoch, które pokazały przez cały sezon w rodzimej lidze, że są bardzo dobrym zespołem. To właśnie zespołowość - o której wspominałam - była ich mocną stroną. Pozostaje taki mały niedosyt, bowiem zabrakło małych punktów. W tie-breaku zabrakło nam szczęścia. Ten kto ma go więcej - wygrywa. Jednak występy w europejskich pucharach musimy zaliczyć do udanych. Co do ligi, to jest niedosyt i smutek, że nie mamy tego medalu.
Już w czwartek zapraszamy na drugą część rozmowy z Karoliną Ciaszkiewicz!