Magdalena Gajek: Mówi się, że kiedy usiadł pan na ławce trenerskiej Cuprum zmienił swoje oblicze. Rzeczywiście przejęcie przez pana drużyny i przyjście Roberta Szczerbaniuka to były dla was momenty zwrotne?
Paweł Szabelski: Można z uśmiechem powiedzieć, że kiedy już przestałem grać, to w końcu drużyna zaczęła wygrywać. Przyszedłem do Lubina jako grający drugi trener. Zbieg różnych okoliczności sprawił, że trener Frister przestał pełnić rolę pierwszego szkoleniowca w grudniu, kiedy to mieliśmy na koncie bodajże osiem punktów. Zarząd klubu zdecydował, że powierzy mi prowadzenie zespołu. Natomiast rola Roberta Szczerbaniuka w naszej ekipie jest nie do przecenienia. Jego doświadczenie, profesjonalizm, sposób przekazywania informacji oraz zjednoczenie przez niego zespołu było bardzo ważnymi czynnikami dla zmiany wizerunku naszej drużyny.
Który z pięciu finałowych meczów utknął panu najbardziej w pamięci?
- Każde spotkanie zostanie na zawsze w mojej pamięci. W każdym z nich wydarzyło się coś niesamowitego i charakterystycznego. Trudno wszystko opisać w kilku zdaniach, bo jest aż nadto wspomnień. Warto opowiedzieć o pierwszym meczu w Nysie, gdzie kibice z nyskiego kotła zgotowali mi fantastyczne powitanie. Dostałem słodką niespodziankę w postaci tortu. Wynik spotkania też był zaskakujący, gdyż wygraliśmy 3:1. Można też przypomnieć czwarty pojedynek finałowy w Lubinie. Zagraliśmy świetny mecz, pożegnaliśmy się z klasą z miejscowymi kibicami.
Podczas dekoracji wszyscy byliście uśmiechnięci. Rzadko się zdarza, że drużyna, która przegrywał 0:3 ma jednak poczucie dobrze spełnionego obowiązku po meczu.
- Stal tego dnia była poza naszym zasięgiem. Ktoś powiedział, że nie ma dobrych przegranych, ale w naszym przypadku ten srebrny medal ma posmak złota i dobrze wykonanej pracy. Nie było żalu, była radość i świadomość tego, co osiągnęliśmy. W pierwszej rundzie zdobyliśmy dziesięć oczek, w drugiej dopiero ostatnim meczem zapewniliśmy sobie utrzymanie. Play-off zaczęliśmy z siódmej lokaty, a mimo to dotarliśmy do finału, gdzie dwukrotnie potrafiliśmy nieprzypadkowo pokonać faworyta rozgrywek. To był sezon pełen emocji z super zakończeniem, dlatego taka pomeczowa radość.
Dlaczego w ostatnim pojedynku zabrakło wam argumentów i nie zdołaliście wygrać nawet seta?
- W czwartym meczu ze Stalą kontuzji nabawił się nasz jedyny rozgrywający Łukasz Klucznik. Miał naderwany mięsień łydki. Powinien w ogóle nie grać w środowym meczu. Nie mógł skakać i szybko się przemieszczać, co na pozycji rozgrywającego jest nieuniknione. Dokładając do tego, że od spotkań z Pekpolem Ostrołęka nie mogliśmy korzystać z Krzysztofa Antosika, którego czeka operacja, było bardzo trudno o korzystny wynik.
Wydaje się, że PZPS wywiązuje się ze złożonych obietnic - była ładna dekoracja, transmisja z finału i nagrody finansowe. Podoba panu się taki nowy model I ligi?
- Finały pokazały, że tanim kosztem można sprzedać I ligę jako dobry produkt. Miejmy nadzieję, że marketingowo następny sezon będzie lepszy, a co za tym idzie więcej ludzi zainteresuję się sponsorowaniem klubów. Oprawa ostatniego meczu przerosła chyba oczekiwania wszystkich uczestników. Było w pełni profesjonalnie.
PZPS zapowiada, że w przyszłym roku nagrody finansowe mają być wyższe - to chyba jest konieczne, bo 150 tys. dla zwycięskiej 12-osobowej drużyny plus sztabu szkoleniowego to nie są kokosy.
- Pieniądze są dobrym dodatkiem do osiągniętego wynik. Przecież do tej pory nawet takie kwoty nie były wypłacane mistrzom I ligi, także jestem ostatnią osobą, która powinna narzekać. Idealnym rozwiązaniem byłaby opcja, że mistrzowie ligi otrzymaliby kwotę, która pozwoliłaby spełnić warunek finansowy stawiany przy chęci dołączenia do PlusLigi, ale o to mało realne rozwiązanie.
Co się stanie z pieniędzmi, które wygraliście? Zasilą klubowy budżet czy trafią w pełni do kieszeni zawodników?
- Niestety, zapisy w kontrakcie zabraniają mi mówić na ten temat, ale prezesi naszego klubu doceniają pracę, jaką wykonaliśmy, a co za tym idzie potrafią racjonalnie i satysfakcjonująco nas nagrodzić.
Czy jakakolwiek drużyna jest gotowa do tego, żeby grać w PlusLidze?
- Mogę tylko mówić o naszym klubie. Drogę, jaką obrali włodarze i sponsorzy zespołu, prowadzi do ekstraklasy, ale jeszcze nie teraz. Cuprum Mundo jest stabilnym finansowo i poukładanym pod względem organizacyjnym klubem. Ludzie, którzy tu pracują, nie tylko żyją marzeniami, ale te marzenia realizują. Prezesi są największymi kibicami naszego zespołu. Nie ukrywajmy tego, że czeka nas wszystkich bardzo dużo pracy, żeby co najmniej powtórzyć wynik z tego sezonu. Każdy kibic, zawodnik, członek zarządu, sponsor musi mieć świadomość tego, że trzeba dać z siebie jeszcze więcej dla dobra całego klubu. Każdy inną drogą, ale dążmy do jednego celu - by być najlepszymi.
Cuprum to beniaminek i nikt nie spodziewał się, że pokażecie aż tak miłą dla oka siatkówkę. Jak ten zespół funkcjonuje z organizacyjnego punktu widzenia?
- Nasz klub jest mieszanką rzadko spotykaną na poziomie pierwszoligowym. Siedmiu z zawodników pracuje w kopalni. Osobiście jestem próbobiorcą pod ziemią. Mój dzień zaczyna się o 5 rano, codziennie zjeżdżam pod ziemię 670 metrów. Wracam do domu i po południu jestem już trenerem. Tak to wygląda w telegraficznym skrócie. Jak widać na naszym przykładzie, można pracować i dobrze grać w siatkówkę.
W Lubinie sport halowy jest na bardzo wysokim poziomie, co czasami utrudnia nam korzystanie z sali. Kibice naszej drużyny są fantastyczni, przychodzą na mecze całymi rodzinami, utożsamiają się z klubem. Potrafią swoim dopingiem nas mobilizować, jeżdżą za nami na mecze wyjazdowe. Ostatni pojedynek w Nysie oglądała prawie 80 osobowa grupa naszych fanów.
Zostaje pan w Cuprumie na kolejny sezon?
- Przyszłość widzę w kolorach miedzi. Zostaję w Lubinie i mam nadzieję, że większość zawodników również to zrobi. Potrzebujemy stabilizacji kadrowej i dosłownie 2-3 wzmocnień, a wtedy możemy bić się o mistrzostwo z dobrym skutkiem.