Marek Knopik: Jak długo nie zagrałeś w barwach swojego klubu?
Mariusz Prudel: Oj sporo czasu już minęło, kiedy po raz ostatni zagrałem dla Volleya Rybnik. Myślę, że cztery, a może nawet pięć lat.
Mimo tego rozsławiasz w świecie i kraju klub oraz miasto Rybnik.
- Bardzo się cieszę, że mogę coś zrobić dla miasta i zespołu, który mnie wychował. Zawsze podkreślam, że jestem z Rybnika, bo bardzo go lubię. Jeśli tylko nadarza się okazja, staram się pomóc Volleyowi i uważam, że wszystko w tym klubie idzie w dobrym kierunku.
Wiem, że często tu bywasz. Nie ciągnie cię podczas wizyt na parkiet, by wspomóc ekipę z Rybnika?
- Muszę szczerze przyznać, że czasami miałem ochotę wejść na parkiet. Bywało już, że chciałem się rozbierać podczas spotkań, zakładać klubową koszulkę i stanąć pod siatką. Teraz przyjeżdżam jednak tylko po to, by zobaczyć kolegów i im kibicować.
Zagrasz jeszcze kiedyś w Volleyu Rybnik?
- To dobry pomysł, ale dopiero po zakończeniu kariery na plaży. Zapału na pewno mi nie zabraknie i jeśli pojawi się taka możliwość, z pewnością z niej skorzystam. Bardzo chętnie znów zagram dla tego klubu i miasta.
Przejdźmy może teraz do twojej ukochanej plażówki. Macie z partnerem już przygotowane plany na kolejny sezon?
- Nie mamy jeszcze sprecyzowanych planów. Obecnie chcemy przede wszystkim odpocząć, przejść drobne rehabilitacje. Szczegółami co do treningów zajmiemy się w późniejszym terminie, aczkolwiek delikatny zarys już istnieje.
A jeśli chodzi o plany ambicjonalne. Zaatakujecie topową trójkę światowego rankingu?
- Zobaczymy jak zdrowie pozwoli. Będzie to sezon po igrzyskach, dużo się może zmienić. Każdy z nas ma jakieś tam swoje własne ambicje, ale raczej nie mówimy o nich głośno.
Chcecie przejść przez te kolejne sezony jako odrębne części, czy raczej wszystko będzie podporządkowane kolejnej olimpiadzie w Rio?
- Kolejne igrzyska w Rio to oczywiście nasz kolejny najpoważniejszy cel. Natomiast znacznie łatwiej jest skupić się na tym, co się będzie działo z roku na rok, niż patrzeć od razu na okres czterech lat. Daleka droga jeszcze do kolejnej olimpiady.
To wróćmy jeszcze na moment do Londynu. Czułeś się mocno rozczarowany w chwili utraty szans na medal, który był na wyciągnięcie ręki?
- Taki jest sport. Bywa, że jedna czy dwie piłki decydują o ostatecznym wyniku. Byliśmy oczywiście zasmuceni faktem, że nie udało się zdobyć olimpijskiego krążka, ale prawdę mówiąc nie należeliśmy do faworytów tej imprezy. Patrząc realnie, piąte miejsce w debiucie na igrzyskach jest bardzo dobre.
Mówisz o jednej, czy dwóch piłkach. Co "chodzi" po głowie w takich decydujących o wyniku momentach?
- Jeśli jest się na boisku, nie ma czasu na zbędne myślenie. Koncentrujemy się na kolejnej akcji, aby ją wygrać. Nie można dopuścić do głowy, że jest to najważniejsza piłka meczu, czy turnieju. Oczywiście po meczu przychodzą przemyślenia i refleksje, ale to już nie ma wpływu na wynik.
Macie teraz dodatkową motywację do pracy, by za cztery lata wrócić z krążkiem?
- Oczywiście. Mamy teraz konkretny cel i tego się będziemy trzymać.