Maciej Szeniawski: Po kilkumiesięcznym siatkarskim bezrobociu w końcu wraca pan do gry. Żałuje pan, że stało się to dopiero pod koniec listopada, czy też nie myśli już o minionym okresie i skupia się na czerpaniu radości z powrotu?
Piotr Gruszka: Nie ma czego żałować. Tak się potoczyło i tyle. Trzeba brać to, co życie daje. Cieszę się, że powróciłem do grania - zarówno w polskiej lidze, jak i w ogóle. Głód gry był we mnie coraz większy. Myślę, że jak na tak długą przerwę, to i tak nieźle się czuję. Na pewno jednak będę chciał jak najszybciej dojść z odpowiednią formą, bo czekają nas mecze także z lepszymi zespołami i trener będzie potrzebował wszystkich zawodników w dobrej dyspozycji. Pracuję, żeby jak najszybciej w tej dyspozycji się znaleźć. W Olsztynie jest fajna wizja siatkówki, dużo młodych chłopaków chętnych do pracy. To mnie nakręca. Mam nadzieję, że moja współpraca z tym klubem i z tymi chłopakami da jakieś owoce.
Czy podpisując kontrakt z AZS-em zobowiązał się pan do występów na jednej, konkretnej pozycji, czy też przy pańskim nazwisku można śmiało wpisywać hasło "uniwersalny"?
- To nie jest tak, że kontrakt podpisuje się na jakąś konkretną pozycję. Na tę chwilę jest potrzeba gry na pozycji przyjmującego, więc tę rolę będę pełnił. Mając na ataku takiego zawodnika jak Bartek Krzysiek, nie ma tutaj co kombinować. Będę tylko i wyłącznie przyjmującym.
Jest pan typem siatkarza, który praktycznie co sezon zmienia klub. Taka tendencja związana jest z tym, że lubi pan nowe wyzwania?
- Różnie to bywa. W moim przypadku akurat tak się złożyło. Sportowiec musi się liczyć z przeprowadzkami. Teraz jestem w Olsztynie, podpisałem kontrakt do końca sezonu. Zobaczymy co będzie dalej. Nie ma co snuć dalekosiężnych planów, tym bardziej, że nie mam już dwudziestu lat.
Sporą część swojej dotychczasowej kariery spędził pan poza Polską. Który z zagranicznych wojaży wspomina pan najmilej?
- Każdy po trochu. Z każdego klubu coś wyniosłem i na pewno gdzieś to w mojej pracy, w przekazywaniu doświadczenia młodszym chłopakom, procentuje. Tak się złożyło, że w każdym miejscu spotykałem fajnych trenerów. Wszędzie gdzie grałem uczyłem się czegoś nowego i teraz tę nabytą wiedzę staram się wykorzystywać. A jeśli chodzi o samo życie w różnych krajach, to wszędzie było ciekawie.
Teraz, po 6 latach, z powrotem jest pan w AZS-ie. Z drużyną trenuje pan od poniedziałku. Przybywając do Olsztyna spodziewał się pan, że przyjazd ten zakończy się podpisaniem kontraktu z drużyną Indykpolu, czy też rozważał pan inne scenariusze?
- Do Olsztyna jechałem bardzo spokojny. W rozmowie sam zaproponowałem, żeby klub najpierw mnie zobaczył. Chciałem być wobec AZS-u fair. Daliśmy sobie kilka dni na taką ogólną obserwację. Skończyło się podpisaniem kontraktu, tak więc myślę, że obie strony są zadowolone.
Podczas gdy debiutował pan w ekstraklasie, większość obecnych zawodników AZS-u dopiero uczyła się dodawać i odejmować. Czy wobec tego, wchodząc przed kilkoma dniami po raz pierwszy do klubowej szatni, znalazł się pan w takiej sytuacji, iż musiał powiedzieć reszcie, żeby nie brali pana za "pana Piotra" tylko za "kolegę z drużyny"?
- Nie, raczej nic takiego nie miało miejsca. Nie było między nami dystansu. Chłopaki z AZS-u to bardzo fajni, kulturalni ludzie. Ja wśród nich czuje się dobrze, bo jakoś tak, pod ich wpływem, młodziej (śmiech). Nie ma więc żadnego problemu.
Wiążąc się z ekipą Indykpolu, stał się pan podopiecznym trenera Panasa, z którym zna się jeszcze z czasów wspólnych występów w Częstochowie. Odbył pan z nim już koleżeńską rozmowę na temat pańskiej roli w zespole?
- My z Radkiem cały czas rozmawiamy. Graliśmy razem w przeszłości, później pracowaliśmy w reprezentacji. To się wszystko odbywa bardzo naturalnie. Mamy wspólny cel - grać coraz lepiej i wygrywać.
Przykład Delecty Bydgoszcz pokazuje, iż posiadanie w swoich szeregach wielce doświadczonego zawodnika, to dla drużyny prawdziwy skarb. Zależy panu, by być dla AZS-u tym, kim dla Delecty jest Stephane Antiga?
- Coś w tym stylu. Przede wszystkim jednak jestem członkiem AZS-u Olsztyn i to jest najważniejsze. Jakiekolwiek będę miał zadanie, to doświadczenie, które nabyłem przez tyle lat grania, będę starał się przekazywać chłopakom. To jest normalne. Jestem taki, że zawsze mam chęć do pomagania. Po to sam się uczyłem. Mam nadzieję, że młodzież z Olsztyna, która potencjał ma naprawdę duży, co zresztą już pokazała, będzie grała coraz lepiej.
Póki co AZS zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli. Do końca sezonu zasadniczego może się jeszcze jednak dużo wydarzyć. Pana zdaniem stać was na awans do play-offów?
- Ciężko cokolwiek przewidywać. Na tę chwilę bardzo cieszy mnie uśmiech na twarzach chłopaków po wygranym meczu z Treflem. Jest to dowód, że ciężka praca przynosi efekty, z których można być później zadowolonym. Życzę im, by ten uśmiech gościł na ich twarzach jak najczęściej.