Radość, jaka wybuchła po meczu na boisku i ławce rezerwowych po stronie gości jest w pełni uzasadniona. Wygrana oznacza nie tylko cenne punkty do ligowej tabelii, ale także zdrowszą atmosferę w drużynie, uratowane morale i - jak się okazuje - prawdopodobnie lepsze czasy dla portfeli siatkarek.
- Ciągle jestem trochę oszołomiona i równocześnie niezwykle zmęczona dzisiejszym spotkaniem - powiedziała po meczu przyjmująca AZS-u Białystok, Sylwia Chmiel. - Bardzo byłyśmy zmotywowane, chciałyśmy w końcu przerwać tą złą passę, bo ostatnie porażki naprawdę nas podłamały. Próbowałyśmy, ale dotąd nie wychodziło i zawsze czegoś brakowało do zwycięstwa. Dzisiaj, po dwóch wygranych setach i trzecim przegranym, bardzo zależało nam, by zwyciężyć w czwartej partii, ponieważ, jak wiadomo, tie-breaki nie są naszą najmocniejszą stroną. Dlatego nie mogłyśmy dopuścić do piątego seta z Legionovią i skoncentrowałyśmy się naprawdę maksymalnie i wszystko skończyło się szczęśliwie dla nas - dodała uśmiechnięta zawodniczka.
21-letnia siatkarka dostała w meczu z Siódemką szansę na grę w pierwszej szóstce. Świetnie wywiązała się z powierzonego zadania, zdobywając 12 punktów (9 atakiem, 2 zagrywką i 1 blokiem) i utrzymując 56-procentowy poziom pozytywnego przyjęcia. Sama była jednak umiarkowanie zadowolona ze swojej postawy: - W pewnym momencie zaczęło u mnie szwankować przyjęcie i ten element mogłabym troszeczkę poprawić, ale myślę, że ogólnie nie zagrałam źle - oceniła Chmiel.
AZS Białystok nie potrafił jak dotąd wykorzystać kilku szans na zwycięstwa, mimo że
klub dokonał kilku wzmocnień, a zespół dysponuje niezwykłą siłą w ataku. Drużyna przegrała od początku sezonu trzy tie-breaki i wielu ekspertów zastanawiało się, z czego wynika ta niemoc. Pojawiły się wątpliwości, czy aby pokaźny zaciąg siatkarek z Trynidadu i Tobago to na pewno dobre rozwiązanie dla drużyny. Mecz w Legionowie pokazał, że cztery zawodniczki z Ameryki Południowej chyba na dobre zadomowiły się już na wschodzie Polski, a dowodem na to jest 37 punktów, które łącznie dla AZS-u zdobyły Sinead Jack oraz Krystle Esdelle. - Nie wydaje mi się, żeby ta mieszanka w zespole w czymś nam przeszkadzała. Ciągle staramy się zgrać i dotrzeć, tak, aby nie było między nami nieporozumień, ale te pomyłki i tak niekiedy się jeszcze pojawiają. Nie mogę powiedzieć, że dziś wszystko zafunkcjonowało między nami idealnie - stwierdziła Chmiel.
Tajemnicą Poliszynela jest fakt, iż klub z Podlasia nie jest w najlepszej sytuacji finansowej, a siatkarki od kilku miesięcy nie otrzymują regularnych wynagrodzeń. Czy pierwsza wygrana coś zmieni? - Prawdę mówiąc, obiecano nam w klubie, że po pierwszej wygranej będą pieniądze. Zarząd pracuje nad tym, by było lepiej i by wszystkie sprawy uregulować. Rozmowy podobno idą w dobrym kierunku, więc mam nadzieję, że nasze dzisiejsze zwycięstwo tylko popchnie to do przodu i sytuacja się wyklaruje z pozytywnym dla nas skutkiem - zakończyła Chmiel.