Z Vive nie mamy szans - rozmowa ze środkowym Effectora, Grzegorzem Kokocińskim

Grzegorz Kokociński broni w tym sezonie barw Effectora Kielce. W rozmowie ze SportoweFakty.pl opowiada m.in. o młodości w AZS-ie Częstochowa, zamkniętej lidze, czy też niekorzystnym terminarzu.

Mariusz Rajek: Obecnie występujesz w Effectorze Kielce, jednak najdłużej w swojej karierze związany byłeś z AZS-em Częstochowa. Tam święciłeś też największe triumfy. Jak wspominasz częstochowski okres swojej kariery?

Grzegorz Kokociński: AZS zawsze stawiał na młodzież. Ja przygodę z częstochowskim klubem zaczynałem 13 lat temu i pamiętam, że wtedy mieliśmy młody, bardzo silny skład przeplatany seniorami. W składzie byli wtedy m.in. Andrzej Stelmach czy Damian Dacewicz, z którymi miałem się okazję spotkać podczas naszego ostatniego meczu ligowego w Kielcach. W AZS-ie spędziłem siedem lat, więc jest to jakiś wycinek życia, w dodatku co sezon praktycznie nie schodziliśmy z podium. Byłem wtedy dużo młodszym zawodnikiem i mam z tamtego okresu bardzo pozytywne wspomnienia.

Pytam nieprzypadkowo, ponieważ już 22 grudnia, w Częstochowie rozegrany zostanie mecz gwiazd "Złotej Dekady AZS-u Częstochowa". Weźmiesz udział w tym wyjątkowym spotkaniu?

- Niestety nie będę mógł być, ze względu na obowiązki w Effectorze. Bardzo bym chciał przyjechać spotkać się z chłopakami, sześć lat już nie byłem w Częstochowie. Rozmawiałem z Dawidem Murkiem i Andrzejem Stelmachem, oni wezmą udział w tym spotkaniu, ale mają o tyle łatwiej, że są na miejscu. Przyznam, że jest mi szkoda, że nie będę mógł wziąć w tym udziału, bo będzie to na pewno coś fajnego, wyjątkowe spotkanie.

Mecz z Indykpolem Olsztyn gracie dzień przed Wigilią. Widzę, po twojej minie, że nie jesteś z tego specjalnie szczęśliwy…

- Dokładnie tak. Ktoś nam w tym roku wybitnie niefortunnie układa terminarz. Wstępnie mieliśmy ten mecz grać dzień wcześniej, ale ze względu na telewizję został przełożony. Na pewno nie pasuje to również olsztynianom, którzy będą mieli spory kawałek do domu. Każdy już będzie myślami przy świątecznym stole a tu trzeba grać.

Jakby tego było mało, to grać musicie także 29 grudnia, dwa dni przed Sylwestrem. Ktoś chyba o was, siatkarzach, nie myśli…

- Tak to wygląda niestety. Mamy pecha do terminarza w tym sezonie, gramy w dziwnych terminach poniedziałkowych, przez to że, sporo naszych meczów jest w telewizji. Trochę nas to rozbija, bo nawet nie mamy kiedy odpocząć. Praktycznie nie mamy dnia wolnego, a bardzo by nam się to przydało. Narzekamy już nieco na zdrowie.

Powróćmy jeszcze na chwilę do AZS-u. Jakbyś ocenił obecną częstochowską drużynę, która jest w tym sezonie czerwoną latarnią rozgrywek.

- Jest to zespół, który chce dawać szanse młodym. Już podczas ostatniego meczu był to inny zespół, niż ten z początku sezonu, kiedy pojechaliśmy do Częstochowy. AZS wtedy miał przewagę w każdym elemencie, ale młodzi zawodnicy popełniali błędy i my dzięki doświadczeniu wygraliśmy 3:0. Teraz potrzebowaliśmy do wygranej aż pięciu setów. Mieliśmy na koncie pięć porażek i chcieliśmy się pokazać z jak najlepszej strony. W pierwszym secie postawiliśmy wszystko na jedną kartę i wygraliśmy bardzo pewnie. Poszło chyba za łatwo, bo potem drugiego seta dość łatwo oddaliśmy. Mecz ogólnie był taki falujący. AZS jest już nieco inną drużyną, niż na początku sezonu. Nasza gra nie była za dobra, ale cieszy przede wszystkim zwycięstwo, a zwycięzców ponoć się nie sądzi.

Od dwóch sezonów nikt nie spada z PlusLigi. Czy nie wypacza to nieco sensu sportowej rywalizacji?

- Drużyny z dołu tabeli pewnie się z tego cieszą, ale jest to trochę nieszczęściem tej ligi. Młodzież nie ma możliwości grania w sytuacjach stresowych. Zresztą dotyczy to wszystkich zawodników, my z pewnością też gralibyśmy bardziej nerwowo, gdyby groziło nam widmo spadku. Mecze byłyby wówczas o zdecydowanie wyższą stawkę. Teraz tak naprawdę słabsze drużyny sportowo nie mają o co grać. Wiadomo, że nikt nie chce przegrywać, bo sponsorom zależy na zwycięstwach. My jako Effector powstaliśmy w krótkim okresie czasu. Nasz prezes podejmując się tego zadania chciałby, abyśmy pokazywali się jak z najlepszej strony. Grać i wszystko przegrywać, jeśli nawet się nie spada to też nie jest fajnie.

Kielce to takie trochę fenomenalne miasto. Liczy 200 tysięcy mieszkańców, a posiada cztery drużyny w najwyższych ligach, można powiedzieć trzech najpopularniejszych dyscyplin w kraju. Takim wyczynem nie mogą pochwalić się nawet największe polskie miasta. W Kielcach sportem numer jeden jest piłka ręczna, a gdzie jest miejsce dla siatkówki, która nie ma tu wielkich tradycji?

- Faktycznie w Kielcach siatkówka dopiero buduje swoją markę, ale przez to, że reprezentacja odnosi sukcesy, to nasz sport próbuje się przebijać też w miastach, gdzie inne sporty są wyżej w hierarchii. Gdybyśmy grali w niższej lidze na pewno nie byłoby takiego zainteresowania. Czasem mamy problemy z halą, bo wiadomo, że piłkarze ręczni Vive mają do niej pierwszeństwo. Vive sporo pojedynków rozgrywa w środku tygodnia. Meczów w Kielcach jest tak dużo, że trochę tych problemów organizacyjnych jest. My cieszymy się, że jednak trochę kibiców przychodzi na nasze mecze. Są spotkania kiedy frekwencja jest całkiem niezła. Choć z Vive nie mamy szans rywalizować o popularność, ich nie przebijemy. Jeśli chodzi o piłkę nożną to w Polsce jest ona numerem jeden. My cieszymy się z tego co mamy. Jest grupa kibiców, która prowadzi doping na naszych meczach, bardzo im za to dziękujemy.

Swoich wiernych kibiców macie, ale jednak z Koroną czy Vive porównać się tego nie da. Myślisz, że może się to zmienić i siatkówka na trwałe znajdzie w Kielcach swoje miejsce?

- Na pewno jest tu klimat dla siatkówki, w ogóle do sportu. Są ludzie, którzy bardzo chętnie chcą to prowadzić. Bez nich tego klubu tak naprawdę nie byłoby już w tym sezonie. Prezes Jacek Sęk podjął się tego wszystkiego, zebrał drużynę do kupy, kilka osób mu w tym pomaga i jakoś to się kręci. Gdyby nie firma Effector to byśmy nie istnieli, dlatego dziękujemy, że ktoś wyciągnął do nas rękę i mam nadzieję, że nie żałuje swojej decyzji.

Komentarze (0)