Omsk - ponad milionowe miasto na Syberii, gościło w tym sezonie finał Ligi Mistrzów Siatkarzy. Rzut oka na mapę wystarczy, aby złapać się za głowę i stwierdzić, że bardziej niedogodnego miejsca na organizację turnieju szefowie CEV-u nie mogli sobie wybrać. By tam dotrzeć, klub z Kazania musiał pokonać 1529 km, gracze kędzierzyńskiej ZAKSY - 3661 km, a włoskiego Cuneo - uwaga - 4698 km. Nawet gospodarz imprezy, Lokomotiw Nowosybirsk zgotował sobie niezłą przejażdżkę na odległość 608 km. Jak dotąd, tylko raz puchar tych rozgrywek powędrował dalej. W sezonie 1969/70 zgarnął go Buriewiestnik Ałma-Ata.
Syberyjskie miasto zaskoczyło jednak wszystkich piękną pogodą, interesującą architekturą i doskonałą organizacją. Jedyne, na co przybysze mogli narzekać, to... brak restauracji z sieci McDonald's. Jak się okazuje, Omsk jest jedynym tak dużym ośrodkiem na wschód od Uralu, gdzie ten znany fast food jeszcze nie zawitał.
To trzecie Final Four organizowane przez Rosjan. Wcześniej najlepsze europejskie drużyny witały już do Biełgorodu (2004) i Moskwy (2007).
W Omsku siatkówka nie jest najpopularniejszym sportem. Prym wiedzie tu bowiem hokej i to drużyna Avangardy Omsk, występująca w lidze KHL, zaskarbiła sobie sympatię lokalnych kibiców. Z marnym skutkiem próbuje jej dorównać siatkarska Omiczka - żeński zespół, prowadzony przez Zorana Terzicia, który w tym sezonie dotarł nawet do półfinału Pucharu CEV, gdzie poległ w starciu z Muszynianką. Sam Final Four zresztą, gościł w hali pełniącej na co dzień funkcję lodowiska - Arenie Omsk im. Victora Blinova, nomen omen - hokeisty, o pojemności 5,5 tysięca miejsc. Organizatorzy turnieju od początku mieli wątpliwości, czy uda się zapełnić trybuny. Jak się okazało, obawy były zupełnie bezpodstawne. Na meczach Lokomotiwu krzesełka były zajęte niemal w stu procentach, zaś na podczas pozostałych dwóch spotkań kibice zapełniali widownię co najmniej w połowie. Oficjalne statystyki donoszą, że w finale dopingowało gospodarzy 5 400 fanów.
Europejska federacja nie musiała także martwić się o widzów przed telewizorami. Final Four mogli zobaczyć kibice ze 103 państw na świecie. Sygnał dotarł nie tylko do krajów, które w siatkówce się lubują, jak Grecja, Francja czy Bułgaria, ale także do tych, w których volley figuruje - jeżeli w ogóle - mniej więcej w drugiej dziesiątce najpopularniejszych sportów: Zjednoczone Emiraty Arabskie, Meksyk czy Rumunia.
Łącznie podczas turnieju pracowało 150 dziennikarzy.
Pula nagród w tegorocznym Final Four sięgnęła 110 tysięcy euro. Zwycięzca z Nowosybirska zgarnął 50 tys., drugie Cuneo - 30 tys., Zenit - 20 tys., zaś do kasy ZAKSY trafiło 10 tys.
Turniej w Omsku to jednak przede wszystkim cztery najlepsze aktualnie drużny Starego Kontynentu. Na Syberię zjechali światowej klasy zawodnicy i trenerzy, znani wszystkim kibicom na świecie. Wszystko to złożyło się na doskonałą siatkarską ucztę. Widzowie nie mieli na co narzekać, bo zobaczyli naprawdę najwyższej klasy widowisko. Aby nie być gołosłownym, przytoczmy kilka statystyk: trzy z czterech pojedynków kończyły się tie-breakiem, zawodnicy zaserwowali 49 asów, wykonali 903 ataki, w tym 470 skutecznych, do tego 71 razy mogliśmy oklaskiwać punktowe bloki. Wybrany na najlepszego libero, Daniele de Pandis (Cuneo) przyjął 62 zagrywki, a MVP turnieju, i zarazem najlepiej punktujący siatkarz - Marcus Nilsson (Lokomotiw Nowosybirsk) zdobył dla swojej drużyny 40 punktów.
Lokomotiw Nowosybirsk podobnie, jak jego imiennik z Biełgorodu w 2004 roku, nie okazał się być zbyt gościnny dla swoich rywali, zgarniając złote medale. To pierwsze takie osiągnięcie klubu z Syberii, który funkcjonuje od 1977 roku. Największą gwiazdą zespołu jest rozgrywający sbornej - Alexander Butko. Co ciekawe, barwy Lokomotiwu reprezentuje dwóch siatkarzy, których kiedyś mogliśmy oglądać na parkietach Plus Ligi: Słowak Lukas Divis (Jastrzębski Węgiel) i wspomniany już Marcus Nilsson (Fart Kielce). Średnia wieku triumfatora tegorocznej Ligi Mistrzów wynosi nieco poniżej 27 lat.
Przez dwa dni Omsk był stolicą światowej siatkówki. Już teraz okrzyknięto tegoroczne Final Four jednym z najlepszych w dziejach całej Ligi Mistrzów, a finał pomiędzy Cuneo a Nowosybirskiem przejdzie do historii, jako jeden z najbardziej emocjonujących. Polskiej drużynie nie udało się nawet dopaść do podium i ciągle musimy żyć sukcesem Płomienia Milowice, który wzniósł Puchar Europy w sezonie 1977/78. Cóż, zostaje uzbroić się w cierpliwość i czekać do kolejnego Final Four. Polska siatkówka wciąż ma wiele do zdobycia.