Nie mam problemów z wiekiem - rozmowa z Małgorzatą Glinką-Mogentale

Małgorzata Glinka-Mogentale to jedno z głośniejszych nazwisk letniego okienka transferowego. Doświadczona przyjmująca zagra w Chemiku Police.

Rafał Kuliga
Rafał Kuliga

Rafał Kuliga: We wszystkich wywiadach można przeczytać, że tęskniła pani za Polską. Jednak na pewno nie tęskniła pani za polską zawiścią, która pojawiła się po podpisaniu kontraktu.

Małgorzata Glinka-Mogentale: Takie jest życie sportowca, musimy być do tego przyzwyczajeni. Ja staram się jak najmniej udzielać medialnie. Lubię swoją prywatność. Jednak muszę mieć świadomość, że sport idzie w parze z mediami i oczywiście to szanuję.

Trener Mariusz Wiktorowicz jest zadowolony nie tylko z wartości, jakie pani ma wnieść na boisku. Szkoleniowiec Chemika Police liczy na to, że wprowadzi pani dużo do szatni. Doświadczenia, ale i pozytywnych emocji. Czuje się pani taką osobą, która ma spajać zespół?

- Oj, nie wiem, to chyba wyjdzie w praniu. Jak pojawią się momenty trudne, to postaram się jakoś pomóc. Wcale nie jest powiedziane, że dziewczyny chcą, abym drużynę spajała.

A w takim zespole, który w dużej części składa się w nowych, zupełnie obcych sobie siatkarek, sfera psychologiczna jest jeszcze ważniejsza?

- Na pewno jest to istotne. Nie ukrywajmy, spędzamy ze sobą cały rok. Widujemy się prawie codziennie. Problemy i minikonflikty pojawią się zawsze, to jest pewne. W drużynie jest jak w starym małżeństwie. Trzeba rozmawiać i szybko sobie z tym radzić.

A nie za dużo głośnych nazwisk jak na jeden klub?

- Od przybytku nigdy nikt nie umarł (śmiech). Wydaje mi się, że jeżeli klub ma możliwości finansowe, żeby zakontraktować takie gwiazdy, to trzeba się tylko cieszyć. To nie jest temat na polemikę. Zawsze ktoś się znajdzie, kto narzeka. Teraz jest za dużo, niektórzy krytykują. Potem zabraknie pieniędzy, będzie za mało, wtedy też znajdą się malkontenci. Kibice będą mieli możliwość oglądania i wspierania swoich zawodniczek, a to bardzo ważne.

Zna pani sposoby budowania klubów, warianty taktyczne, personalne. Jest pani świadoma, że są zawodniczki, które radzą sobie z presją, a są takie, którym wiąże ona nogi. Wtedy bardzo potrzebna jest liderka, która pociągnie grę. Albo kilka liderek, choć to rzadko spotykane.

- Jeżeli chcemy zagrać o wyższe cele, to musimy być monolitem, grać całą drużyną. To nie jest tak, że jedna zawodniczka zaatakuje 50 razy i zależy od niej wynik meczu. To byłoby bez sensu, nie powinno się tak grać.

Chyba że jest to reprezentacja Polski i Katarzyna Skowrońska-Dolata.

- No tak, ale to tylko źle świadczy o polskiej siatkówce. Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Światowe kluby, jeżeli tylko mają możliwości, to grają całą drużyną. Zespół musi składać się z dwunastu osób, które uczestniczą w meczu.

Rozmawiam z panią po treningu, dopiero co skończyły się zajęcia, na których trener nie odpuszczał pani żadnej piłki. Na kolanach lód, to profilaktycznie, czy jest jakiś problem ze zdrowiem?

- Ze zdrowiem na razie nie jest najgorzej.

Ale czuje pani, że jest gotowa na cały sezon grania? Czy jednak w niektórych momentach potrzebne będzie trochę wolnego? Nie chcemy wypominać wieku, ale w nogach ma pani już sporo wyskoków.

- Proszę bardzo, ja nie mam kompletnie problemu z rozmową o moim wieku. Jestem z tego dumna, że po tylu latach gry, po tylu latach obciążeń, wciąż mogę trenować. Niech zostanie tak, jak jest teraz, to do końca sezonu nie będę narzekać.

Ma pani kontrakt na jeden rok, czy tak jak większość zawodniczek, na jeden z opcją przedłużenia na kolejny?

- Na jeden.

Mamy wyciągać z tego jakieś wnioski?

- Nie. Na razie kompletnie o tym nie myślę. Przede mną bardzo trudny sezon i teraz jest czas, aby skupić się na przygotowaniach. Nie ma co za bardzo wybiegać w przód.

Police to małe miasteczko, które funkcjonuje trochę inaczej, niż duże metropolie. Da się przyzwyczaić?

- Oczywiście! Wróciłam do Polski i jestem bardzo szczęśliwa. Mam tu wszystko, co jest potrzebne w życiu. Sklepy, place zabaw dla dzieciaków, dużo lasów, których wcześniej mi brakowało. A reszta? Ja nie mam tyle czasu, żeby jeździć i zwiedzać. Mamy dwa treningi dziennie, więc to trochę jak w przedszkolu. Spanie, jedzenie, trenowanie - mamy swój rytm. Bardzo lubię małe miasta. Jestem osobą rodzinną i kompletnie mi to nie przeszkadza.

Wstaje pani rano, dzwoni budzik, który oznacza czas na podróż do hali treningowej. Ten sam scenariusz od wielu lat. Lubi pani jeszcze tę siatkówkę, czy już bardziej stanowi to przykry obowiązek, rutynę?

- Mam przyjemność z grania. Jak bym nie miała, to już zakończyłabym karierę. Ja nie muszę patrzeć na pieniądze. Po to grałam za granicą i wykorzystałam do maksimum swoją karierę, żeby teraz o tym nie myśleć i być niezależną. Radość z siatkówki na pewno mają młode dziewczyny, które wchodzą w zespół. Nie oznacza to jednak, że mnie siatkówka do siebie zraziła. Wciąż z przyjemnością uprawiam ten sport.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×