Michał Kaczmarczyk: Jak czuje się świeżo upieczona medalistka mistrzostw Europy, która zapisała się w historii belgijskiej siatkówki?
Freya Aelbrecht: To uczucie nie do opisania, jestem tak szczęśliwa! Pracowałyśmy bardzo ciężko, by osiągnąć zamierzony cel. Właściwie miejsce w pierwszej trójce mistrzostw nie było żadnym obowiązkiem, tylko marzeniem całej drużyny. Spełnienie go było możliwe dzięki naszemu szkoleniowcowi, Gertowi Vande Broekowi. Stworzył on od podstaw czteroletni program dla całej reprezentacji, obejmujący wszystko, co jest związane z siatkówką na parkiecie i poza nim. Cała praca rozpoczęła się w 2008 roku, od mistrzostw Europy juniorek z roczników 1990 i 1991.
W najważniejszym meczu turnieju udało się wam pokonać Serbię, obrończynie tytułu mistrzowskiego sprzed dwóch lat. Jak zebrałyście siły do tego starcia po wyczerpującym i dramatycznym półfinale z Niemkami?
- Wiedziałyśmy, że czeka nas ciężki mecz. Serbki były przecież zespołem numer jeden w Europie. To było dla nas ostatnie spotkanie tego lata, dlatego postawiłyśmy sobie za cel udane zakończenie sezonu reprezentacyjnego. Nie miałyśmy nic do stracenia! Jednak cały czas byłyśmy skoncentrowane i odpowiednio zmotywowane, bo z takim rywalem jak Serbia tak po prostu trzeba grać. Pomogło nam również to, że rywalki nie miały wtedy swojego najlepszego dnia, zabrakło w ich postawie odpowiednich emocji.
Niewielu ekspertów stawiało na wasz zespół przed mistrzostwami Europy, ale dwa miesiące wcześniej pokazałyście swój potencjał w Lidze Europejskiej, gdzie zdobyłyście srebro. Czy tamten turniej miał wpływ na waszą postawę podczas ME i atmosferę w drużynie?
- Tak, Liga Europejska była dla nas wyjątkowo ważna. Dzięki niej zostałyśmy rozpoznawalne w świecie siatkówki. Zaraz po zakończeniu LE kilka zespołów z europejskiej czołówki, jak Polska czy Serbia, chciało rozegrać z nami sparingi przed mistrzostwami Europy. Czyli dowiedzieli się o naszym istnieniu! Poza tym rzeczywiście, atmosfera w zespole była doskonała. Dobry wynik pomógł nam utrzymać niezłą formę i morale w drużynie po bardzo ciężkim lecie.
Wspomniałaś o projekcie trenera Vande Broeka, który jest profesorem na uniwersytecie w Leuwen. Na czym polega jego wyjątkowość?
- Nasz trener stworzył strukturę edukacyjną, dzięki której młody zawodnik ma szansę na jednoczesne studiowanie i uprawianie siatkówki na poziomie półprofesjonalnym, ale wciąż bardzo wysokim. Obecnie w Belgii istnieją trzy kluby działające w takim systemie. Po zakończeniu uczelni możesz wyjechać za granicę i tam stać się zawodowym siatkarzem, ponieważ w naszym kraju nie jest to możliwe. Wszystko doskonale się sprawdza w praktyce, a siatkówka w Belgii rozwija się właśnie dzięki Vande Broekowi.
Nietrudno zauważyć, że znasz się ze swoimi koleżankami z kadry od lat, a mimo to wciąż panuje w niej niesamowita atmosfera, macie ogromną frajdę z grania właśnie w takim gronie. Ale podejrzewam, że w takim okresie trudno uniknąć momentów kryzysowych.
- Racja! Gramy ze sobą ponad pięć lat i wszystkie wiemy o sobie nawzajem bardzo dużo. Oczywiście, różnimy się między sobą, ale jednocześnie mamy dla wszystkich koleżanek wiele szacunku. Każda z nas może powiedzieć to, co chce, poza tym wszystkim zawodniczkom poświęca się tyle samo uwagi. Tak musi być, w przeciwnym razie nie ma mowy o stworzeniu zespołu. Spójnej i niepodzielnej drużyny, która dąży w jednym kierunku!
"Żółte Tygrysice" - skąd pomysł na taką nazwę drużyny?
- Każda reprezentacja narodowa w Belgii ma swój pseudonim, którego pierwsza część zawiera jeden z kolorów flagi: czerwony, żółty lub czarny. W zeszłym roku wybraliśmy kolor żółty, ponieważ większość naszych drużyn jest "czerwona" lub "czarna", chciałyśmy być unikatowe. A czemu tygrysice? Ponieważ są szybkie, potężne i piękne... tak jak my!
Dałaś się poznać podczas siatkarskiego Euro jako siatkarka bardzo żywiołowo reagująca na parkiecie. Czy zdarza ci się tak samo emocjonować na co dzień?
- Po prostu kocham grać w siatkówkę! To wynika z mojej osobowości, jestem bardzo emocjonalna i spontaniczna także poza parkietem, może czasem aż za bardzo... (uśmiech)
Kilka twoich koleżanek z reprezentacji grało lub wciąż gra w polskiej lidze. Czy Charlotte Leys lub Frauke Dirickx nie namawiały cię nigdy na przygodę w Orlen Lidze?
- Cóż, Polska, Polska... Czemu nie? Nigdy nie wiadomo, co przyniesie los. Jeżeli będę miała możliwość występów w tym kraju, to pewnie mocno nad tym zastanowię. Na razie gram w RC Cannes i jestem z tego powodu bardzo, bardzo szczęśliwa!
Jak widzisz przyszłość swojej reprezentacji? Stać was na powtórzenie ostatnich sukcesów?
- Na razie nie wybiegajmy daleko w przyszłość: w styczniu bierzemy udział w kwalifikacjach do mistrzostw świata i to będzie dla nas kolejne wielkie zadanie. Stać nas na to, by sięgać coraz wyżej i osiągnąć także i ten cel! Potem zobaczymy, najlepiej działać metodą małych kroków.
A czy wasi koledzy z męskiej reprezentacji, "Czerwone Smoki", są w stanie osiągnąć sukces na ME?
- [color=#333333]Tak, są w stanie i zrobią to! To bardzo dobra i młoda drużyna, w której gra wielu profesjonalnych siatkarzy. Na pewno wiedzą, jak przygotować doskonałą formę na mistrzostwa Europy!
Siatkówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Dla wszystkich fanów volleya i nie tylko! Kliknij i polub nas. Wolisz ćwierkać? Na Twitterze też jesteśmy![/color]