Czego nie wiecie (i nie znajdziecie w Wikipedii) o Vitalu Heynenie?

Do niedawna raczej nieznany w siatkarskim świecie belgijski trener wypływa na coraz szersze wody. Do reprezentacji narodowej Niemiec dołożył właśnie prowadzenie jednego z zespołów PlusLigi.

Ola Piskorska
Ola Piskorska

Vital Heynen podpisał w połowie grudnia kontrakt z bydgoskim klubem. Do tego momentu zespół, który przed sezonem przeszedł gruntowną rewolucję kadrową, przez dziewięć kolejek wygrał jeden mecz i miał na koncie 4 punkty. Wyniki o wiele gorsze od spodziewanych skłoniły bydgoskich włodarzy do szukania innych rozwiązań i tak w PlusLidze zadebiutował nowy szkoleniowiec.

Dla Belga jest to debiut w polskiej lidze, ale nie debiut w roli "strażaka", który przychodzi w trakcie sezonu klubowego, aby ratować zespół przed kompromitacją. Rok temu w listopadzie Vital Heynen otrzymał podobną propozycję z Ankary, gdzie miejscowy Ziraat Bankasi Ankara przez siedem kolejek nie wygrał ani jednego meczu i zamykał tabelę mając na koncie 2 punkty zdobyte w dwóch przegranych tie-breakach. Na zakończenie fazy zasadniczej podopieczni Heynena zajęli siódme miejsce (na dwanaście zespołów) i spokojnie awansowali do play off, co było ich celem. Zapytałam go po sezonie, czy nie miał obaw obejmując klub w takiej sytuacji, na co spokojnie odparł w swoim stylu: - To najlepsza sytuacja możliwa dla trenera - gorzej być nie może, więc czego nie zrobisz, będzie tylko lepiej.

Vital Heynen zawsze emocjonalnie reaguje na wydarzenia na boisku Vital Heynen zawsze emocjonalnie reaguje na wydarzenia na boisku
Vital Heynen jako zawodnik był rozgrywającym, a potem przez wiele lat szkoleniowcem w mieście swojego urodzenia - Maaseik. Za jego czasów Noliko Maaseik regularnie zdobywało mistrzostwo kraju oraz grało w Lidze Mistrzów, zwykle dochodząc do pierwszej lub drugiej rundy play-off. W lutym 2012 spokojne życie belgijskiego trenera zamieniło się w jazdę kolejką górską, bowiem otrzymał on propozycję zastąpienia Raula Lozano na stanowisku szkoleniowca męskiej reprezentacji Niemiec. Opisywał to tak: - Spotkałem na turnieju kwalifikacyjnym przedolimpijskim Stefana Huebnera, usiedliśmy sobie na trybunach i wdaliśmy się w pogawędkę, w moim najlepszym niemieckim. A za nami siedział - o czym nie wiedziałem - dyrektor sportowy niemieckiej federacji siatkarskiej, który nie miał pojęcia, że ja mówię płynnie w ich języku. I on mówi nagle do Stefana: słuchaj, a może Vital by został naszym trenerem?

Po przyjęciu propozycji niemieckiej federacji Heynena czekało wielkie wyzwanie - wywalczenie awansu na igrzyska olimpijskie w Londynie. Był blisko sukcesu w turnieju kontynentalnym (w finale przegrali z Włochami w pięciu setach) i ostatecznie udało mu się to w turnieju interkontynentalnym w Berlinie, gdzie jego podopieczni zwyciężyli po niebywale dramatycznym meczu z Kubańczykami, broniąc po drodze cztery piłki meczowe. Dla Heynena było to spełnienie najskrytszych snów. - Jestem Belgiem i dla mnie jako zawodnika reprezentacji Belgii olimpiada to było coś takiego… Nawet nie marzenie, bo nie było najmniejszych szans na jego spełnienie, coś jeszcze mniej realnego niż marzenie. Potem zostałem trenerem, ale nadal byłem Belgiem. Wiedziałem, że muszę ciężko pracować i wiele osiągnąć nagród, mistrzostw i tytułów, żeby jakiś inny kraj zaproponował mi posadę szkoleniowca kadry narodowej, zwłaszcza takiej z szansami na udział w igrzyskach. Wiadomo, że zagraniczny trener musi być lepszy od wszystkich krajowych. Więc jeszcze cztery miesiące temu nawet o tym nie myślałem. Dlatego teraz sama rozumiesz, że jak podszedł do mnie jeden pan i powiedział "witam, panie Heynen, jestem dyrektorem sportowym reprezentacji Niemiec.." to od razu powiedziałem "tak, tak, tak" bez słuchania reszty pytania (śmiech). I powiem ci, że do dzisiaj muszę się szczypać jak pomyślę, że jadę na igrzyska, bo po prostu w to nie wierzę - mówił mi po wywalczeniu awansu do Londynu.

W tym samym sezonie Vital Heynen debiutował także w rozgrywkach Ligi Światowej i jego zespół awansował do Final Six w Sofii. Nie weszli do półfinałów, ale i tak był to spory sukces niemieckiej reprezentacji. - Zaczęło się od konferencji prasowej trenerów przed meczami. Po mojej lewej Anastasi, który mówi "och, to moja dwudziesta trzecia liga światowa", po prawej Rezende, który mówi "och, przez ostatnie 10 lat już się przyzwyczaiłem do wygrywania ligi światowej" i jeszcze Blackwood, który zaczynał być trenerem Kuby, kiedy ja się rodziłem i chyba nawet nie pamięta, w ilu ligach światowych brał udział. A w tym wszystkim siedzę ja i myślę "co ja tu właściwie robię?" - opowiadał Belg z właściwym sobie poczuciem humoru.

W Londynie reprezentacja Niemiec odpadła w ćwierćfinale, ale cały sezon został powszechnie uznany za wyjątkowo udany, zwłaszcza, że w finałach Ligi Światowej reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów dotąd nie było. - Jasne, mogę powiedzieć: oto zasługa trenera, bijcie brawo i klękajcie. Ale prawda jest taka, że ja nic nie zrobiłem. Wyniki są lepsze niż realnie powinny być. I dobrze, bo dotąd wszyscy w Niemczech mieli poczucie, że wyniki są gorsze niż powinny być. A celem każdego zespołu powinno być osiąganie wyników adekwatnych do swojego poziomu albo lepszych, ale nigdy gorszych - spokojnie podsumował wtedy swój debiutancki sezon reprezentacyjny Belg.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×