Moja knajpa to... hala "Azoty" - rozmowa z Wojciechem Kaźmierczakiem, środkowym ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Najwięcej pochwał za ostatni, wygrany mecz ZAKSY w Gdańsku zebrał od fachowców Wojciech Kaźmierczak. W rozmowie z portalem SportowyeFakty.pl, "Kangur" - bo tak na niego mówią koledzy - ujawnił, że kiedyś grał w jednej drużynie z Mirosławem Zawieraczem, który później został jego trenerem w Płomieniu Sosnowiec. W najbliższy piątek obaj spotkają się w Kędzierzynie, a Kaźmierczak zrobi wszystko by pokonać obecną drużynę Zawieracza - radomski Jadar.

Wojciech Potocki: Po ostatnim meczu z Treflem zebrał pan chyba wiele gratulacji?

Wojciech Kaźmierczak: Nie, ja przecież nic rewelacyjnego nie zagrałem, a zwyciężyła cała drużyna.

Niech pan już nie będzie taki skromny. Na parkiecie Kadziewicz, Szczerbaniuk, gwiazdy polskiej ligi, ale w rankingu środkowych tego spotkania najlepszy okazał się Wojciech Kaźmierczak. Najwięcej punktów, najwięcej asów serwisowych…

- Żadnym bohaterem się jednak nie czuję. Może Robert zagrał troszkę słabiej, ale jest naprawdę świetnym zawodnikiem i to raczej ja mogę się od niego wiele nauczyć.

Jeszcze na kilkanaście minut przed meczem w wyjściowym składzie był wpisany Sławomir Szczygieł. Co takiego się stało, że w ostatniej chwili trener pokazał palcem na pana i powiedział: - Ty zagrasz!

- Trudno mi powiedzieć. Zawsze trener decyduje kto zagra. Widocznie uznał, że ty razem będę bardziej przydatny. Po prostu postawił na mnie, a ja starałem się wykonać wszystkie jego polecenia. Chyba się udało. (śmiech)

Nie był pan zaskoczony?

- Wszyscy musimy być przygotowani na to, że w każdej chwili możemy być potrzebni trenerowi. Ja zawsze jestem gotowy do gry. W Rzeszowie wyszedł na parkiet Sławek, potem z Delectą ja, lecz on mnie zmienił i teraz znowu ja. Wszystko zależy od trenera…

No, to po takim meczu jak ostatni, chyba już pan "wygryzł" Szczygła z szóstki?

- Niech pan nie żartuje. Mamy naprawdę bardzo wyrównaną drużynę i nikt nie ma pewnego miejsca w wyjściowym składzie.

W Gdańsku zaskoczył pan rywali bardzo kąśliwą zagrywką. Dwa asy i kilka innych świetnych serwów. Trenuje pan te zagrania, czy tak po prostu wyszło?

- Oczywiście, że to ćwiczę. Piłka leciała dokładnie tam gdzie chciałem. Z trybun może to wyglądać na bardzo łatwe serwisy, ale jak widać trochę "krzywdy" rywalom zrobiły. Duża w tym zasługa nowych piłek, które zupełnie inaczej zachowują się przy odbiorze zagrywki. Łatwiej przyjąć silny "strzał" niż taki "balon". Poza tym mieliśmy bardzo dobre ustawienie pod siatką. Robert Szczerbaniuk z Jakubem Novotnym wykorzystywali każde niedokładne przyjęcie Trefla i łatwej im się grało blokiem. Po mnie na zagrywkę wchodził Jakub Novotny i on dla odmiany strzelał jak z armaty.

Ten mecz już przeszedł do historii. Teraz zagracie z Jadarem Radom i dla pana będzie to spotkanie szczególne…

- Taaak? A dlaczego? Jak zawsze będziemy chcieli wygrać.

No, ale zagra pan przeciwko trenerowi Mirosławowi Zawieraczowi, z którym jeszcze kilka miesięcy temu pracował pan w Płomieniu Sosnowiec.

- A, to o to chodzi. Tak, powiem nawet więcej. Kilka lat temu razem graliśmy w jednej drużynie – Chemiku Bydgoszcz. Zresztą to będzie taki "mecz znajomych", bo nie tylko trener zamienił Płomień na Jadar.

Podpowie pan trenerowi Stelmachowi jak Zawieracz przygotowuje drużynę do meczu?

- Na pewno Jadar będzie doskonale przygotowany taktycznie. Pamiętam, że w Płomieniu zawsze oglądaliśmy z trenerami dużo filmów wideo i mieliśmy rozpisane wszystkie kierunki ataków rywali. Przed meczem trener Zawieracz mówił zawsze: - Teraz już wam nie pomogę, bo nie wejdę na boisko. Tym razem tez tak będzie. Z obu stron.

Ale to wy jesteście faworytem. Nie ciąży wam to, że wszyscy liczą ZAKSIE mecze bez porażki?

- Nie. Wiemy, że nie ma drużyn niepokonanych i wcześniej czy później przegramy. Ważne, by stało się to jak najpóźniej (śmiech). Poważnie mówiąc nie czujemy presji, ale teraz przychodzą teoretycznie łatwiejsze mecze, które - jeśli mamy grac w play off - powinniśmy wygrać. Radom czy Warszawa na pewno są do pokonania, tym bardziej, że gramy oba mecze w naszej hali.

Liczy pan teraz na grę od początku?

- Nie mam tu nic do powiedzenia. Decydują trenerzy, a ja muszę ich przekonać postawą na treningach.

Czy to prawda, że już rok temu ZAKSA chciała pana "wyłuskać" z Płomienia?

- Rozmawiałem o tym z trenerem Andrzejem Kubackim, ale do konkretów nie doszło. Rozstaliśmy się jednak w zgodzie i po sezonie wróciliśmy znów do rozmów. Przyszedł trener Stelmach, uznał że się przydam no i jestem (śmiech).

I jak się pan czuje w Kędzierzynie?

- Bardzo dobrze. Naprawdę tworzymy super zgraną paczkę i wiele czasu spędzamy razem.

Wolnego też? Poznał już pan tutejsze knajpki?

- Chyba nie ma ich za wiele, a ja też nie mam zbyt dużo luzu. Dwa treningi dziennie, odpoczynek, trudno gdzieś się "zgubić".

Wcześniej niektórzy kędzierzyńscy trenerzy narzekali, że im się zawodnicy po knajpach "gubią".

- To w ogóle nie wchodzi w grę. Teraz moją knajpą jest… hala „Azoty”, bo tu spędzamy najwięcej czasu. (śmiech)

A przyjaciele? Najlepiej znacie się chyba z Michałem Masnym.

- No jasne. Przegraliśmy razem cały rok z Sosnowcu, ale my tu wszyscy czujemy się ze sobą bardzo dobrze. To ogromnie pomaga później na parkiecie.

Ta wspólna gra z Masnym to, w rywalizacji środkowych, kolejny plus dla pana. Rzuca panu piłki w ciemno…

- Może i mam trochę łatwiej, ale Michał jest na tyle dobrym i doświadczonym rozgrywającym, że i Robert Szczerbaniuk i Sławek Szczygieł nie muszą się martwić o dobre rozegranie. On po prostu zna swój fach.

Proszę powiedzieć skąd się wzięła pana boiskowa ksywka – Kangur?

- To dawne dzieje. Jak na środkowego nie jestem zbyt wysoki, chociaż dwa metry bez centymetra, też swoje robi. Brak paru centymetrów nadrabiam jednak skocznością. Nigdy nie miałem kłopotów z blokowaniem wyższych rywali. Po prostu skaczę jak kangur.(śmiech) Żeby było śmieszniej mój starszy brat też miał taki pseudonim. Ja wtedy byłem „Młody Kangur”. (śmiech)

Mecz z Jadarem znów będzie transmitował Polsat Sport. Powoli stajecie się gwiazdami sezonu. Nie myśli pan o kadrze? Dwadzieścia sześć lat to najlepszy wiek dla siatkarza.

- Każdy chciałby grać w reprezentacji, ale ja wyznaję zasadę - mierz siły na zamiary. W Polsce mamy akurat urodzaj na środkowych. Marcin Możdżonek, Wojciech Grzyb, Daniel Pliński, młody Piotr Nowakowski, no i Robert Szczerbaniuk, który po przerwie deklaruje chęć gry w reprezentacji. Jak pan widzi konkurencja - w przeciwieństwie do rozgrywających - jest wielka jak Mont Everest, a do tego jeszcze nie ma trenera. Na razie z moją ZAKSĄ walczę, by wygrać kolejny mecz.

Komentarze (0)