Prowadzona przez Piotra Makowskiego reprezentacja Polski przeżyła w miniony weekend niesamowitą metamorfozę i huśtawkę nastrojów. W sobotę w starciu z grającymi w eksperymentalnym składzie Niemkami zdobyła zaledwie 51 punktów. Niespełna 24 godziny później potrafiła się jednak podnieść i ku zaskoczeniu wszystkich wygrać 3:1, nie pozwalając rywalkom na wiele. - Sobotni mecz okazał się kompletną tragedią, więc nie było nawet czego analizować. Dzień później musiałyśmy wyjść i postawić wszystko na jedną kartę - wkurzyć się i zagrać na emocjach, bo w pierwszym meczu tego brakowało. Ambicja na pewno była, ale zabrakło charakterów i - że tak powiem - gry z jajem - wyznała w rozmowie z serwisem SportoweFakt.pl Klaudia Kaczorowska.
[ad=rectangle]
Nic dziwnego, że o deklasacji, jaka miała miejsce pierwszego dnia płockiej rywalizacji, biało-czerwone chciały jak najszybciej zapomnieć. Na szczęście ta sztuka im się udała, ale jak podkreśliła przyjmująca Atomu Trefla Sopot zadanie to okazało się wyjątkowo nieprzyjemne. - Na pewno po czymś takim nie jest łatwo się zresetować. Mnie było wstyd wyjść z sali i wmawiać sobie, że jutro będzie lepiej, bo czułam się tragicznie. Ale musiałyśmy wszystkie wstać rano i powiedzieć sobie, że trzeba zagrać na maksa, a jeśli rywalki będą lepsze to trudno - przyznała szczerze nasza rozmówczyni.
Kaczorowska w sobotę nie była w stanie wyrwać z letargu koleżanek, ale już w niedzielę okazała się prawdziwą liderką. Najpierw serią punktowych zagrywek pozwoliła biało-czerwonym złapać oddech, a później, w samej końcówce czwartego seta dała sygnał do odrabiania strat potężnymi atakami z trudnych piłek. - Nie jestem do końca zadowolona ze swojej dyspozycji, bo nie doszłam jeszcze do takiej formy, w jakiej chciałabym być. Miałam ostatnio trochę wolnego. Z dziewczynami trenowałam wcześniej cztery dni i tak naprawdę miałam być raczej pomocą niż graczem w tym meczach, ale cieszę się, że mogłam powalczyć, również z samą sobą, i wesprzeć dziewczyny - wyznała najbardziej doświadczona w meczowej "dwunastce" zawodniczka.
Reprezentacja Polski kobiet jest obecnie w fazie (prze)budowy. Dlatego trudno wyciągać daleko idące wnioski po pojedynczych spotkaniach. Kadrę Makowskiego, którą w większości tworzą bardzo młode zawodniczki czeka mnóstwo pracy, zwłaszcza w kontekście zrozumienia na boisku. W zespole drzemie jednak spory potencjał, choć na efekty trzeba będzie pewnie jeszcze poczekać.
- Ciężko powiedzieć coś więcej o zgraniu, bo co chwila gramy innym składem. Część dziewczyn dostało wolne po kwalifikacjach do mistrzostw Europy, podczas których troszeczkę było już to zgranie widać, bo wcześniej trenowałyśmy praktycznie cały miesiąc razem. Teraz jest nowy skład, a w nim dużo młodych dziewczyn, z których niektóre czasem grają na innych pozycjach niż w klubach. Nie jest łatwo poukładać to nam i trenerowi, ale wydaje mi się, że po to są właśnie te mecze Ligi Europejskiej, żeby pokazać, że zgrywamy się i stawiamy na młodzież. Jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli to i wynik, mam nadzieję, będzie pozytywny - tłumaczyła Kaczorowska.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas! Na Twitterze też nas znajdziesz!
Mimo że głównymi celami występów tej grupy siatkarek w Ligi Europejskiej są: zbieranie doświadczenia i praca nad zgraniem, Polki mają nadzieję na awans do strefy medalowej rozgrywek.
[i]
- Wydaje mi się, że tym drugim meczem z Niemkami i wyrównaniem naszego bezpośredniego bilansu na 1:1 doprowadziłyśmy do sytuacji, w której pozostałe dwa spotkania na wyjeździe otwierają nam wszystko. Dołączy do nas jeszcze Kasia Zaroślińska. Na pewno pojawią się kolejne zmiany i większa siła w ataku, dlatego liczymy na dobrą grę. Pozostają nam w głowach dobre akcji z niedzieli, a nie te złe z soboty. Na tym trzeba się skupiać i unikać takich błędów, jakie miały miejsce w pierwszym meczu z reprezentacją Niemiec. Wtedy wszystko było nie tak. Na szczęście role czasami się odwracają [/i]- zaznaczyła sympatyczna siatkarka.
W Płocku rozmawiał
Marcin Olczyk
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)