Ekipa z Karaibów, która nie przegrała jeszcze ani jednego spotkania podczas włoskiego turnieju, doskonale rozpoczęła pierwsze starcie w drugiej fazie grupowej. "Żółte Tygrysice" nie zdołały przeciwstawić się sile ognia Giny Mambru i Prisilli Rivery. Poziom meczu wyrównał się, gdy w drużynie Belgii swoje możliwości zaczęły prezentować Lise van Hecke i Helene Rousseaux, ale lepszy okres gry europejskiej drużyny nie trwał długo i nie pomógł mu nawet moment dekoncentracji rywalek pod koniec seta.
Wystarczyło ograniczenie liczby błędów i uruchomienie prawego skrzydła, by wytrącić siatkarki Marcosa Kwieka z rytmu gry. Belgia w końcu ugrała seta i kontynuowała dzieło zniszczenia za sprawą niemal bezbłędnej Van Hecke. W dodatku po kontuzji Candidy Arias siła uderzenia Dominikanek wyraźnie osłabła, co sprawiło, że mimo największych wysiłków Bethanii De La Cruz (30 pkt. w całym meczu, podobnie jak Van Hecke) jej zespół musiał rozegrać (czwartego w tym turnieju!) tie-breaka. Dość szybko okazało się, że kto nie wygrywa 3:0, ten... wygrywa czasem 3:2! Belgijski zostały niemal zmiażdżone przez przeciwniki, które tym samym zapracowały na tytuł "mistrzyń piątego seta".
Dominikana - Belgia 3:2 (25:17, 25:22, 22:25, 22:25, 15:6)
Dominikana: Vargas, Marte, Arias, Rivera, Mambru, De La Cruz, Castillo (libero) oraz Brayelin. Yonkaira, Rosalin, Binet
Belgia: Bland, Dirickx, Heyrman, Leys, Van Hecke, Vandesteene, Courtois (libero) oraz Coolman, Rousseaux, Van Der Vijver, Cools
[ad=rectangle]
Jak można było się spodziewać, reprezentacja dowodzona przez Jenny Lang Ping szybko zdominowała rywalki z Niemiec za sprawą agresywnej gry na siatce. Poza tym słabo spisywała się Małgorzata Kożuch, co tłumaczy wynik pierwszego seta. Być może to ten "zimny prysznic" podziałał na siatkarki Giovanniego Guidettiego pobudzająco; Niemki zmieniły nastawienie, ciesząc się entuzjastycznie z każdego punktu i to pomogło im w nawiązaniu walki z silniejszym rywalek (15:15). Europejski zespół dawał z siebie na boisku sto procent, ale i to nie wystarczyło na Chinki, które doskonale rozegrały dwie ostatnie, kluczowe akcje seta.
Siatkarki z Państwa Środka utrzymywały bezpieczny dystans punktowy od rywalek przez większa część kolejnej partii i dopiero popisowe akcje Mareen Apitz ze skrzydłowymi pozwoliły Niemkom na doprowadzenie do remisu 22:22. Czy to sprawiło, że Chinkom zatrzęsły się nogi ze strachu? Wręcz przeciwnie: najpierw doskonały atak po skosie, a następnie przebicie piłki na drugą stronę przez Zhu Ting (19 punktów) sprawiło, że jej zespół zanotował kolejny mecz bez straty seta.
Niemcy - Chiny 0:3 (16:15, 23:25, 23:25)
Niemcy: Weiss, Brinker, Geerties, Pettke, Furst, Kożuch, Durr (libero) oraz Beier, Silge, Weihenmaier, Apitz
Chiny: Ting, Jungjing, Qiuyue, Chunlei, Yunli, Ruoqui, Zhan (libero) oraz Fangsu, Jingsi, Xiaotong, Huimin
Wydawało się, że Włoszki spokojnie zatrzymają najważniejszą "broń" Azerek, czyli Polinę Rahimową i w ten sposób zdominują spotkanie, ale po bloku na Valentinie Diouf (13:12) sytuacja na parkiecie stała się nerwowa. Opanowała ją dopiero Antonella del Core, której punkty pomogły Włoszkom w ponownym zbudowaniu przewagi. Wyraźne zwycięstwo pomogło gospodyniom turnieju w opanowaniu gry i spokojnym osiąganiu dominacji na parkiecie, głównie za sprawą kąśliwych serwisów. Mało która z azerskich przyjmujących, także zawodniczka sopockiego Atomu Jana Matiasovska-Agajewa, radziła sobie z nimi.
Zbytnia pewność siebie zgubiła Włoszki, które w trzecim secie pozwoliły Azerkom na przewagę licząca sześć punktów (16:10), sprowokowaną przez własną niekonsekwencję. Grzech zaniedbania zemścił się, gdy zespół Aleksandra Czerwiakowa dzięki staraniom Rahimowej i blokowi Żidkowej ugrały seta. A to nie był koniec sensacji: rozpędzone rodaczki Matiasovskiej kontynuowały marsz po piątego seta, wykorzystując zdenerwowanie Azzurre, pudłujących ważne piłki. Kto wie, jak potoczyłby się mecz, gdyby nie ważny blok Diouf i Chirichelli oraz blok-aut w wykonaniu Francesci Piccinini. Zgromadzeni w Palaflorio fani gospodyń turnieju mogli odetchnąć z ulgą.
Włochy - Azerbejdżan 3:1 (25:19, 25:21, 21:25, 25:23)
Włochy: Chirichella, Arrighetti, Diouf, Lo Bianco, Costagrande, Del Core, De Gennaro (libero) oraz Centoni, Bossetti, Piccinini, Signorile
Azerbejdżan: Rahimowa, Kowalenko, Gurbanowa, Kurt, Bariamowa, Abdulazimowa, Kiseljowa (libero) oraz Parkomienko, Żidkowa, Alijewa, Gasimowa
Problemem Chorwatek w pierwszym, wyraźnie przegranym secie z Japonią była spora liczba nieporozumień na parkiecie i brak energii. Nie pobudził jej nawet szalejący wzdłuż linii bocznej trener Angelo Vercesi, który w swoim sektorze... rozgrywał własny mecz, przyjmując, broniąc i blokując wirtualne zagrania rywala. Co ciekawe, gdy Brazylijczyk nieco się uspokoił, jego zespół ruszył z lepszym nastawieniem do walki i rozegrał trzymającego w napięciu drugiego seta, wygranego 25:23.
Wygrana Chorwatek wpłynęła pozytywnie na poziom meczu, który stał pod znakiem skutecznych ataków atakujących w obu drużynach i dokładnej obrony po stronie japońskiej. Ostatecznie partia padła łupem Azjatek, które miały sporą szansę na szybsze zakończenie spotkania, ale same sobie to utrudniły. Gdy zespół z Bałkanów prowadził na drugiej przerwie technicznej 16:14 dzięki Mai Poljak i Sennie Usić-Jogunicy, siatkarki Masayoshi Manabego zupełnie straciły początkowy rezon. To doprowadziło do piątego seta; w nim Europejki "zaszalały" niemal tak, jak ich szkoleniowiec. Samanta Fabris i Mia Jerkov swoimi celnymi zbiciami dały swojej ekipie dwa punkty, a sprawa awansu Japonii do pierwszej trójki grupy E mocno się skomplikowała.
Chorwacja - Japonia 3:2 (18:25, 25:23, 25:27, 25:20, 15:8)
Chorwacja: Usić-Jogunica, Jerkov, Milos, Popović, Brić, Poljak, Usić (libero) oraz Cutuk, Fabris
Japonia: Kimura, Shinnabe, Ebata, Sakoda, Ono, Miyashita, Tsutsui (libero) oraz Nakamichi, Takada, Yamaguchi, Ishida, Ishii