Rozgrywający na placu zabaw - rozmowa z Michałem Masnym, słowackim rozgrywającym ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Michał Masny robi furorę w PlusLidze. Słowacki rozgrywający liczy, że informacje o jego dobrej grze dotrą do Werony, gdzie pracuje Emanuelle Zanini, trener kadry Słowacji. W długiej rozmowie z naszym portalem opowiada także o... dziecięcych placach zabaw w Kędzierzynie i trzech kobietach, które dopingują go podczas wszystkich spotkań rozgrywanych w hali Azoty.

Wojciech Potocki: Prezes Pietrzyk, mówił ostatnio, ze już od dwóch lat chciał mieć pana w drużynie. Co stało na przeszkodzie?

Michał Masny: Nie wiem. Do mnie wcześniej nie dzwonił (śmiech).

W ostatnim meczu z AZS Częstochowa musiał się pan strasznie dużo nabiegać po boisku, bo przyjęcie nie było najlepsze…

- Nie było, ale taka już rola rozgrywającego. Właśnie w takich momentach musi pomagać drużynie. Wygraliśmy i z tego się bardzo cieszę.

Niektórzy mówią, że Masny nawet jak na rozgrywającego jest za niski. W pierwszej linii robi się dziura w bloku.

- Taki się już urodziłem i nic na to nie poradzę. Oprócz bloku są jeszcze inne elementy gry. Obrona w polu, zagrywka, a w tym jestem chyba nie najgorszy.(śmiech) Nie mam żadnego problemu ze wzrostem.

Właśnie. Zagrywka to pana ogromny atut, ale w meczu z częstochowskim AZS coś się zacięło.

- Ten piątek był w ogóle jakiś dziwny. Cóż, czasami tak bywa, że ci nie idzie i trudno. My postanowiliśmy w tej sytuacji psuć jak najmniej. Można powiedzieć, że przebijaliśmy piłki na drugą stronę, ale potem staraliśmy się jak najwięcej wybronić w polu. A że kontry nam wychodziły to nadrabialiśmy nimi słabszą zagrywkę. W efekcie wygraliśmy i to było najważniejsze. Ja już o tym meczu zapomniałem

Teraz czeka was ogromnie trudne spotkanie w Olsztynie. W hali Urania stanie pan naprzeciwko Pawła Zagumnego. Potraktujecie ten mecz jak rywalizację dwóch najlepszych rozgrywających ligi?

- Ja na pewno nie. A myślę, że Paweł również. Po prostu będę się starał grać jak najlepiej.

Jak to jest z tym rozegraniem. Trener Stelmach ciągle powtarza ze bardzo liczy się taktyka. Kto ustala jak ma pan rozkładać akcenty?

- Mam na boisku dużo swobody. Oczywiście przed każdym meczem trener daje jakieś ogólne wskazówki, ale później ja decyduję jaki wariant rozegrania wybrać. Trener ma do mnie zaufanie, a ja staram się grać najlepiej jak potrafię.

Czyli nie patrzy pan co akcję na ławkę, a Krzysztof Stelmach nie pokazuje panu - graj krótką, albo graj na skrzydło.

- Nie, nie. "Tak to ne hodi". Ja gram swoja grę i jak na razie źle nam nie idzie.(śmiech)

Zdobywacie dużo punktów z kontr. Czy to znaczy, że już jesteście zgrani i może pan rzucać piłki kolegom w ciemno?

- To się zaczyna od dobrej gry w polu. A jeśli chodzi o zgranie, to zawsze może być lepiej. Wciąż pracujemy na treningach i jestem pewien, że to nie jest jeszcze szczyt naszych możliwości. Najlepiej trzeba grać w play off.

Po pochwałach jakie pan zbiera widać, że już się pan zaaklimatyzował w Kędzierzynie.

- Chyba tak.(śmiech) Mieszkam z żoną i dwoma córkami. Starsza chodzi tu do przedszkola, a młodsza Andrea ma dopiero 1,5 roku. Moje trzy panie nie opuściły jeszcze żadnego meczu w hali Azoty i cieszą się razem ze mną z kolejnych zwycięstw. Do Olsztyna oczywiście nie pojadą, ale będą oglądały nasze spotkanie w telewizji.

Często jeździ pan na Słowację?

- Mam do domu w Żylinie tylko 170 kilometrów. To dokładnie tyle samo co z Sosnowca, gdzie grałem rok temu. Wszyscy się wtedy śmiali, ze mieszkam za granicą, a mam do domu bliżej niż Polacy.

Gdzie wiec spędzicie święta?

- Jak to gdzie? W Żylinie. Ale na Sylwestra chyba wrócę do Kędzierzyna.

Siatkówka to pana zawód, a jakie sporty jeszcze pan uprawia?

- W telewizji oglądam najchętniej piłkarską Ligę Mistrzów i koszykówkę, w którą czasami gram z kolegami. Kiedyś jak byłem młodym chłopakiem grałem dość dobrze w tenisa stołowego.

No to chyba ogrywa pan teraz wszystkich na obozach

- Zdarza się, ale czasami ktoś bywa lepszy.

Jak pan spędza wolny cza w Kędzierzynie?

- Najlepiej znam parki i dziecięce place zabaw, gdzie często chodzę z córkami. Właśnie zabawy z nimi zajmują mi najwięcej czasu. To jednak bardzo miłe obowiązki. A kiedy jestem na chwile sam to lubię surfować po Internecie.

Wróćmy do siatkówki. Myśli pan, że trenerzy kadry Słowacji wiedzą o pana dobrej grze w Polskiej lidze?

- Emanuelle Zanini to profesjonalista i mam nadzieję, że dochodzą do niego opinie o mojej grze. Słowackie gazety dużo piszą o polskiej lidze.

Jest pan w kadrze Słowacji?

- Ostatnio byłem (śmiech) i mam nadzieję, że się nic w tym względzie nie zmieniło.

Może Zanini przyjedzie zobaczyć pana w akcji?

- To całkiem możliwe. Trener prowadzi w serie B zespół z Werony, ale jest profesjonalistą i nie wykluczam, że pojawi się w Kędzierzynie, by zobaczyć jak gram.

Na pewno już wie, że idzie panu i ZAKSIE znakomicie. Może przyszedł czas na medal zdobyty w Polsce.

- To jeszcze daleka droga, ale bardzo bym chciał go zdobyć. Mam co prawda dwa tytuły mistrza Słowacji i jeden brązowy medal, ale to było dawno, sześć czy siedem lat temu.

Czujecie presję? Teraz każdy tylko patrzy kiedy ZAKSA przegra.

- Nie każdy. Nasi kibice czekają na kolejne zwycięstwa, ale my nie czujemy wielkiego stresu. Jeśli ktoś nas pokona, to będzie znaczyło, że był lepszy i nic więcej. Świat się nie zawali, a tydzień później znów wyjdziemy, by wygrać. Mam jednak nadzieję, że w Olsztynie to my będziemy lepsi.

Komentarze (0)