AZS Częstochowa - Delecta Bydgoszcz 3:0 (25:19, 25:15, 25:22)
AZS Częstochowa: Andrzej Stelmach, Piotr Nowakowski, Zbigniew Bartman, Andrzej Wrona, Wojciech Gradowski, Smilen Mljakow, Paweł Zatorski (libero) oraz Dawid Gunia.
Delecta Bydgoszcz: Piotr Lipiński, Michal Cerven, Stanisław Pieczonka, Marcin Nowak, Martin Sopko, Krzysztof Janczak, Michał Dębiec (libero) oraz Dawid Konarski, Waldemar Kaczmarek, Maciej Krzywiecki, Grzegorz Kokociński.
Sędziowie: Piotr Dudek (sędzia pierwszy), Andrzej Lemek (sędzia drugi)
Widzów: 1500
MVP: Piotr Nowakowski
Sobotni pojedynek obdarzony był ogromnym ciężarem gatunkowym. Po ostatniej porażce w Kędzierzynie- Koźlu, częstochowianie za wszelką cenę musieli zwyciężyć, aby oddalić się od strefy spadkowej i tym samym ze spokojem przystąpić do rundy rewanżowej. Z dużymi nadziejami pod Jasną Górę jechali także bydgoszczanie, którzy po zmianie szkoleniowca grali, jak z nut. Waldemar Wspaniały niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kompletnie odmienił bydgoski zespół i po ostatnim udanym spotkaniu ze Skrą Bełchatów, wydawało się, że Delecta postawi trudne warunki rywalom i w Częstochowie pokusi się o zwycięstwo. Jak się okazało, rzeczywistość okazała się zgoła odmienna i nadzieje ekipy z grodu nad Brdą szybko prysły, jak „bańka mydlana”.
Już na początku pierwszej partii zarysowała się przewaga miejscowych. Znakomicie w ataku radzili sobie tradycyjnie Zbigniew Bartman oraz Smilen Mljakow, którzy, jak przystało na filarów, nie zawodzili w ataku i odgrywali pierwszoplanowe role. Wodą na młyn dla ekipy Radosława Panasa okazały się również seryjne błędy bydgoszczan w ataku. Gracze Delecty mieli niezwykle rozregulowane „celowniki”, a najbardziej rozczarowywał Krzysztof Janczak, w którego osobie garstka kibiców z Bydgoszczy pokładała spore nadzieje. Przy wyniku 11:6 o pierwszą przerwę techniczną poprosił Waldemar Wspaniały. Przerwa przyniosła wymierny efekt, gdyż po chwili w ataku zacieli się gospodarze. Najpierw w kontrataku udanymi atakami popisali się Krzysztof Janczak oraz Martin Sopko, a po chwili zaskoczył także bydgoski blok, który powstrzymał Wojciecha Gradowskiego, co sprawiło, że przewaga gospodarzy stopniała do zaledwie dwóch punktów, 13:11. Bydgoszczanie zwietrzyli swoją szansę i długo toczyli wyrównany bój z częstochowianami. W kluczowym momencie „Akademicy” włączyli jednak „drugi bieg”. Kilka udanych akcji Zbigniewa Bartmana, silny i mocny serwis oraz kilka błędów własnych zespołu z Bydgoszczy sprawiło, że „Akademicy” mogli cieszyć się ze zwycięstwa 25:19.
W drugim secie przewaga częstochowian nie podlegała już żadnej dyskusji. Bydgoszczanie tylko do pierwszej przerwy technicznej dotrzymywali kroku rywalom, prowadząc nawet 9:7. Wtedy jednak w polu zagrywki pojawił się Zbigniew Bartman, o którego walorach w tym elemencie siatkarskiego rzemiosła nie trzeba nikogo przekonywać. O piekielnie mocnych serwisach reprezentanta Polski szybko na własnej skórze przekonali się podopieczni Waldemara Wspaniałego i inicjatywę przejęli wicemistrzowie Polski. Duża w tym jednak zasługa bydgoszczan, którzy mogą pluć sobie w brodę. Przy wyniku 11:10 goście oddali rywalom aż cztery punkty po własnych, prostych błędach i atakach w siatkę Stanisława Pieczonki oraz Marcina Nowaka. Na domiar złego dla bydgoszczan, szczęście w tej partii kilkukrotnie uśmiechnęło się do gospodarzy, w szczególności do Smilena Mljakowa. Po zagrywkach Bułgara piłka dwukrotnie przewinęła się po siatce, czym zupełnie zaskoczyła zawodników Delecty. Zupełnie wybitym z rytmu i podłamanym graczom z Bydgoszczy zabrakło jakichkolwiek argumentów, aby przeciwstawić się rywalom. Częstochowianie grali koncertowo i w drugiej partii byli zespołem o dwie, czy nawet trzy klasy lepszym od rywali. Drugą odsłonę atakiem w aut zakończył Martin Sopko.
Trzecia odsłona, jak się później okazało najbardziej emocjonująca i zacięta, długo miała podobny scenariusz do dwóch poprzednich. Gospodarze szybko wypracowali sobie kilkupunktową przewagę i kontrolowali przebieg wydarzeń na placu gry. Gdy wydawało się, że spotkanie zmierza ku końcowi, nagle z letargu przebudzili się goście i zaserwowali kibicom, choć ciut emocji, których w przekroju całego pojedynku było, jak na lekarstwo. Przy wyniku 16:11 częstochowianie myślami byli już chyba w szatni, co szybko się zemściło. Dekoncentrację i bojaźliwość „Akademików” z zimną krwią wykorzystali goście i po atakach Janczaka, Pieczonki, czy wprowadzonego w miedzy czasie na boisko Grzegorza Kokocińskiego spotkanie nabrało rumieńców i w końcówce emocje sięgnęły zenitu. Niestety, sama końcówka spotkania pod względem siatkarskich umiejętności była bardzo przeciętnym widowiskiem. Od stanu 21:20 dla gospodarzy rozpoczął się, bowiem prawdziwy festiwal błędów po obu stronach siatki, szczególnie w zagrywce. Błędy w tym elemencie okazały się gwoździem do trumny dla bydgoszczan. Najpierw pomylił się Krzysztof Janczak, a po chwili piłkę daleko w aut posłał Stanisław Pieczonka, co wprawiło w istną złość trenera Waldemara Wspaniałego, który zdenerwowany poprosił o przerwę. Niestety, na nic się to zdało. Ostatnie słowo należało, bowiem do „Akademików”, a szczególnie Zbigniewa Bartmana, który udanymi akcjami zwieńczył i ukoronował swój dobry występ.
Tym samym, częstochowianie mogą odetchnąć z ulgą. Pierwsze w tym sezonie trzy punkty mogą okazać się dla podopiecznych Radosława Panasa bezcenne i przynajmniej na razie pozwolą zespołowi odbić się od strefy spadkowej. Bydgoszczanie mają natomiast o czym myśleć. Bydgoszczanie w zupełności pod każdym względem nie przypominali drużyny, która niedawno potrafiła napsuć krwi samej Skrze Bełchatów. W ekipie trenera Waldemara Wspaniałego szwankowały wszystkie elementy siatkarskiego rzemiosła, począwszy od przyjęcia, kończąc na ataku. Sobotni pojedynek obnażył wszystkie braki bydgoskiej ekipy, której coraz bardziej w oczy zagląda widmo baraży...