Gra z sufitem była całkiem zabawna - rozmowa z Kevinem Tillie, przyjmującym Arkasu Izmir

Francuski przyjmujący opowiada w rozmowie ze SportoweFakty.pl o studiach w Ameryce Północnej. - W Stanach Zjednoczonych piłka może w czasie akcji dotknąć dachu, lecz w Kanadzie już nie - wyjaśnia.

W tym artykule dowiesz się o:

Wiktor Gumiński: Prawdopodobnie nie wszyscy wiedzą, że podczas studiów grałeś w siatkówkę w Ameryce Północnej. Możesz coś opowiedzieć o tej części swojego życia?

Kevin Tillie: Występowałem na kontynencie północnoamerykańskim przez cztery lata. Dwa z nich spędziłem w Kanadzie, dwa w Stanach Zjednoczonych. Oba te kraje są właściwymi miejscami do podjęcia studiów. Miałem w nich zapewnione wszystko, czego człowiekowi potrzeba do nauki oraz treningów. Każde z udogodnień było dopięte na ostatni guzik. Poziom rozgrywek także był naprawdę niezły, napotkałem kilku wyróżniających się siatkarzy. To był wspaniały czas, zakończony zdobyciem dyplomu.
[ad=rectangle]
Na początku trafiłeś do Kanady, ponieważ pojawił się pewien problem z przenosinami twoich ocen.

- Tak, ponieważ procedura transferu ocen z Europy na amerykańskie uczelnie jest naprawdę skomplikowana. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje bowiem inny system niż na Starym Kontynencie. Napotkałem więc na kłopot, który zmusił mnie do spędzenia dwóch lat w Kanadzie. Po nich zadecydowałem o przeniesieniu się do Kalifornii.

Jakie różnice zauważyłeś pomiędzy warunkami dla studentów w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych?

- Cały system był w obu państwach bardzo podobny. Amerykańskie uczelnie są po prostu nieco większe, co idzie w parze z większymi halami i szerszą gamą ułatwień. Stany Zjednoczone są bogatsze, więc żyje się tam nieco lepiej. Co do poziomu zawodników, w obu krajach można natrafić na wielkie indywidualności. Uważam, jednak, że na tym polu Amerykanie także wypadają trochę korzystniej, z powodu większej liczby osób trenujących siatkówkę.

Zasady gry obowiązujące w Stanach Zjednoczonych nie do końca są zgodne z tymi, które obowiązują na europejskich parkietach. Kiedyś za oceanem grało się na przykład sety do 30 punktów.

- Kiedy ja tam przebywałem, rywalizowaliśmy już do 25 zdobytych "oczek". Różnica jest natomiast taka, że w Stanach Zjednoczonych piłka może w czasie akcji dotknąć dachu. Kontakt z nim nie jest traktowany jako jedno odbicie. Czasami, kiedy graliśmy w małych halach, takie sytuacje się zdarzały i było to całkiem zabawne. Zasada mówiąca o możliwości kontaktu piłki z sufitem nie obowiązywała już jednak w Kanadzie.

Jak dobrze wszystkim wiadomo, francuska szkoła siatkówki oparta jest głównie na elementach defensywnych. A jak to wygląda w Stanach Zjednoczonych?

- Amerykański styl jest bardziej skoncentrowany na innych aspektach. We Francji nie mamy wielu wysokich, silnych zawodników, więc musimy mocniej skupiać się na szybkości oraz kwestiach defensywnych i taktycznych. W Stanach Zjednoczonych można odnaleźć znacznie więcej siatkarzy z dobrymi parametrami, przez co Amerykanie opierają swoją siatkówkę na fizyczności. Osobiście lepiej czuję się w modelu francuskim, lecz ten z Ameryki Północnej również mi odpowiadał, ponieważ w mojej drużynie (UC Irvine Anteaters - red.) często graliśmy pipe'a. W USA kochają to zagranie. Nazywają je "bic", a cała akcja odbywa się na ekstremalnej szybkości. Pod okiem naszego trenera Johna Sperawa wykorzystywaliśmy je wielokrotnie, co bardzo mi się podobało. Ze współpracy z obecnym szkoleniowcem reprezentacji Stanów Zjednoczonych byłem ogólnie niezmiernie zadowolony.

Kevin Tillie dwukrotnie wygrał z drużyną UC Irvine Anteaters mistrzostwo NCAA, w roku 2012 i 2013
Kevin Tillie dwukrotnie wygrał z drużyną UC Irvine Anteaters mistrzostwo NCAA, w roku 2012 i 2013

Napotkałeś w Ameryce Północnej na wielu studentów spoza tego kontynentu?

- Teraz studiuje tam więcej obcokrajowców niż podczas mojego pobytu. Obecnie każda drużyna ma w składzie co najmniej jednego bądź dwóch graczy z zagranicy, czasem nawet trzech. Równolegle ze mną, w ekipie z UCLA (University of California, Los Angeles - red.) grał choćby Argentyńczyk Gonzalo Quiroga. W USA występuje przede wszystkim wielu Portorykańczyków, lecz można tam odnaleźć także kilku Brazyliczyków. Jednym z nich był Levi Alves Cabral, który obecnie występuje w Indykpolu AZS Olsztyn. Grałem przeciwko jego zespołowi dwukrotnie. Raz wygrała moja ekipa, raz jego, lecz później to ja cieszyłem się z wywalczenia mistrzostwa NCAA.

Twoja kariera klubowa nie należy do długich. Pierwszy sezon w Europie, 2013/2014, spędziłeś we włoskiej CMC Ravenna. Był to idealny zespół na początek przygody z seniorską siatkówką?

- Tak, był on do tego znakomity, ponieważ występował w naprawdę mocnej lidze. Do tego składał się z bardzo młodych zawodników, którzy nie mieli na swojej barkach przytłaczającej presji. Cieszę się, że mogłem w nim grać. Bardzo mi się we Włoszech podobało.

Dlaczego zatem po roku zdecydowałeś się odejść?

- W klubie pojawiły się problemy finansowe. Działacze z Ravenny musieli się kogoś pozbyć, sytuacja robiła się skomplikowana i po wspólnych rozmowach razem z włodarzami uznaliśmy, że powinienem odejść. Na horyzoncie pojawiła się wspaniała propozycja z Arkasu Izmir, dająca możliwość współpracy z Glennem Hoagiem, więc postanowiłem się przenieść do Turcji.

Komentarze (1)
avatar
ALLEZ Charlie
23.01.2015
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Wywiad bardzo ciekawy bo o amerykanskiej siatkowce, ktora jest nam malo znana. Dobrze, ze autor oszczedzil rozmówcy pytan o ojca i wspolprace z nim w kadrze. Kevin ma tego pewnie po dziurki w n Czytaj całość