Marcin Olczyk: Mission impossible czyli włoska robota

Polskie ligi siatkarskie przeżywają w tym sezonie prawdziwy najazd szkoleniowców z Półwyspu Apenińskiego. Osiągane przez nich wyniki zdają się jednak potwierdzać słuszność zatrudnienia ich nad Wisłą.

Marcin Olczyk
Marcin Olczyk
Znakomitą reklamę fachowcom ze słonecznej Italii zrobił w poprzednich rozgrywkach Giuseppe Cuccarini. Doświadczony Włoch wzmocnił pewnie zmierzający po mistrzostwo zespół i stworzył podwaliny pod budowę europejskiego giganta.
Wymierne efekty pracy przyszły zresztą dużo szybciej niż planował, a nawet, w pewnym sensie, wbrew jego woli, gdyż to właśnie Chemikowi Police CEV powierzył organizację Final Four Ligi Mistrzyń w sezonie 2014/2015. Sam szkoleniowiec wolał o udział w najlepszej czwórce powalczyć tradycyjną drogą, ale wyniki osiągane przez jego zespół w fazie grupowej Champions League przeszły chyba najśmielsze oczekiwania nawet największych optymistów. Mistrz Polski ograł dwójkę medalistów (w tym zwycięzcę) zeszłorocznej edycji tych elitarnych rozgrywek, a teraz sam ma na wyciągnięcie ręki podium turnieju.

Doczekaliśmy się więc przełomu, gdyż wyniki osiągane w minionych latach przez polskie zespoły na arenie międzynarodowej sugerowały, że w żeńskim volleyu na taki sukces czekać możemy choćby i dekadę. W lidze dominacja Chemika nie podlega z kolei żadnej dyskusji, a niejako na potwierdzenie tych słów, w minionej kolejce policzanki ograły na wyjeździe, bez straty seta, wicelidera tabeli.

Swojego starszego kolegę za sterami PGE Atomu Trefla Sopot gonić próbuje Lorenzo Micelli. Szkoleniowiec, który prowadził już takich gigantów jak Eczacibasi Stambuł czy Foppapedretti Bergamo, niedawno odprawił z kwitkiem swoich rodaków z Prosecco Doc-Imoco Conegliano w Pucharze CEV. Już sam ten wyczyn należy uznać za spory sukces, gdyż w klubowej siatkówce rywalizacje polsko-włoskie w ostatnich latach zdecydowanie częściej rozstrzygały się na korzyść ekip z południa Europy. Efekty pracy nowego opiekuna klubu z Sopotu widać też w Orlen Lidze. Atomowi Treflowi pod kierownictwem Micellego wpadki niemal się nie zdarzają (wyjątkiem porażka u siebie 0:3 z rewelacyjnym Polskim Cukrem Muszynianką Muszyna). Zespół ten, w przeciwieństwie do zeszłosezonowych Atomówek "autorstwa" Teuna Buijsa, to przebojowa i pewna siebie ekipa, która w dodatku z meczu na mecz wydaje się być coraz groźniejsza.

Podobnie jak w Orlen Lidze, na starcie sezonu PlusLigi do walki o mistrzostwo Polski stanęło dwóch szkoleniowców z Włoch. Jednym z nich został Roberto Piazza, który w trybie awaryjnym zastąpił ściągniętego do Ankary innego rodaka - Lorenzo Bernardiego. O ile Jastrzębski Węgiel przez ostatnie lata przyzwyczaił swoich kibiców do rozdawania na lewo i prawo punktów w fazie zasadniczej sezonu, o tyle pracy nowego szkoleniowca Pomarańczowych nie da się ocenić jedynie przez pryzmat liczb.

Piazza ma bowiem olbrzymiego pecha do kontuzji. Z klubu przed sezonem wyciągnięte zostało jego (niemal) najważniejsze ogniwo, czyli Michał Kubiak, a dwóch następców "Dzika": Denis Kaliberda i Zbigniew Bartman zmaga się z poważnymi urazami (pierwszy w tym sezonie już raczej nie zagra). Jeśli do tego dodać konieczność umiejętnego zarządzania siłami i zdrowiem Michała Łasko zadanie, jakie stoi przed Piazzą, wydaje się być niezwykle trudne. Na ten moment zespół liczy się jednak w walce o mistrzostwo (wygrana z PGE Skrą Bełchatów na wyjeździe i 5. miejsce w tabeli), medale Ligi Mistrzów i Puchar Polski. W obecnej sytuacji JW trudno wymagać więcej. Na weryfikację przyjdzie czas po sezonie.

Największym hitem transferowym, głośniejszym chyba nawet niż nazwiska nowych siatkarek w Orlen Lidze i siatkarzy w PlusLidze, okazało się sprowadzenie do Lotosu Trefla Gdańsk Andrei Anastasiego. Były selekcjoner reprezentacji Polski po "rozwodzie" z PZPS i kilku miesiącach odpoczynku od pracy trenerskiej, z ochotą zabrał się za tworzenie nowego ligowego potentata na północy kraju. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Ekipa z Trójmiasta wymieniana jest jako jeden z głównych faworytów do medali PlusLigi, a przez moment była nawet liderem tabeli.

Ostatnio gdańszczanie złapali lekką zadyszkę, ale pewne pokonanie w Pucharze Polski mocnego Transferu Bydgoszcz pozwala wnioskować, że o głębszym kryzysie nie ma mowy. Warto pamiętać, że Anastasi zapisał się już w historii polskiej siatkówki doprowadzając biało-czerwonych to pierwszego triumfu w Lidze Światowej. Czy teraz, na wypalonej (po dwóch kompletnie nieudanych sezonach ligowych) gdańskiej ziemi będzie w stanie osiągnąć spektakularny sukces?
Sztab szkoleniowy Chemika Polica wygląda medalu w rozgrywkach Ligi Mistrzów Sztab szkoleniowy Chemika Polica wygląda medalu w rozgrywkach Ligi Mistrzów
W trakcie sezonu kolejne ligowe kluby, zachęcone niewątpliwie wynikami i marką włoskiej myśli szkoleniowej, zdecydowały się sięgnąć po specjalistów z Italii. I tak, najpierw do Olsztyna trafił Andrea Gardini, który przez wiele lat był najbliższym i najbardziej zaufanym współpracownikiem Anastasiego. Swojego utytułowanego kolegę podglądać musiał z całkiem niezłym skutkiem, bo choć na pierwsze zwycięstwo u steru spisującego się dotychczas w lidze bardzo przeciętnie zespołu chwilę czekał, to gdy już po nie sięgnął, w pokonanym polu zostawił wicemistrza Polski z Rzeszowa. W ostatniej serii spotkań Indykpol AZS ograł ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle. Maszyna Gardiniego zdaje się więc rozpędzać, co widać nie tylko po wynikach, ale również po wyraźnej poprawie w grze poszczególnych zawodników i całego zespołu.

Ostatnim (jak dotąd) Włochem, który trafił na ławkę trenerską w Polsce jest Roberto Santilli. Choć wydawało się, że zadanie, jakie miał przed sobą Gardini jest piekielnie trudne, na jego tle wyzwanie, którego podjął się były szkoleniowiec Jastrzębskiego Węgla, to wręcz siatkarskie "mission impossible". Ale i on, choć materiał zawodniczy dostał bardzo wymagający, ma już na swoim koncie pierwsze sukcesy. Zaliczyć do nich trzeba zwycięstwo z ZAKSĄ (ale też minimalną porażkę na wyjeździe z grającym ostatnio coraz lepiej AZS-em Częstochowa). Santilli nie boi się rotacji i zmian (strzałem w dziesiątkę okazało się przestawienie w minionej kolejce na atak Miłosza Hebdy) i wydaje się mieć swój pomysł na poprawę gry ostatniego zespołu w tabeli, ale potrzebuje jeszcze sporo czasu, by ustabilizować formę drużyny. Jeśli jednak zostanie z MKS-em Banimexem Będzin na przyszły sezon, tegoroczny beniaminek wcale nie musi pełnić już roli łatwego dostarczyciela punktów.

Oczywiście, w kontekście polskiej myśli szkoleniowej martwić może, iż w lidze mamy coraz więcej trenerów z Włoch. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że nie są to już stranieri niemal anonimowi, jak swego czasu Mauro Masacci w Łodzi. Na ogół (może za wyjątkiem raczej asystującego dotychczas Gardiniego) mamy w tej chwili do czynienia ze szkoleniowcami utytułowanymi, o uznanej marce na całym świecie, a ich wiedza oraz doświadczenie mogą pomóc nie tylko w zdobywaniu kolejnych trofeów przez polskie kluby. Codzienna obecność takich fachowców to szansa dla wielu polskich siatkarzy i siatkarek na bezpośredni kontakt z najbardziej rozwiniętym warsztatem trenerskim na świecie.  Z tego należy się cieszyć i próbować wyciągnąć jak najwięcej dla rodzimej siatkówki. Miejmy nadzieję, że dzięki trenerom z ojczyzny Ferrari polskie ligi, stojące wciąż cieniu najlepszych w Europie, nabiorą wreszcie właściwego rozpędu.

Marcin Olczyk

Najlepszym włoskim trenerem z pracujących obecnie w Polsce jest:

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×