Marcin Olczyk: Zacznijmy od początku. Skąd wziął się w ogóle pomysł kandydowania, w tak trudnym momencie, na prezesa PZPS? Czy to była pana własna inicjatywa, czy może ktoś pana do tego namówił?
Paweł Papke: Oczywiście, po tej sytuacji z listopada zgodnie ze statutem PZPS było jasne, że konieczną jest rezygnacja dotychczasowego prezesa, a następnie wybór nowego spośród członków Zarządu wyłonionych podczas ostatniego Walnego Zgromadzenia Delegatów. Rozmawialiśmy w gronie Zarządu, ale też innych osób, które mają wpływ na to, co się dzieje w polskiej siatkówce, o tym, kto byłby optymalną osobą, mogącą zażegnać potencjalne nieporozumienia i zjednoczyć środowisko i Zarząd. I ja wewnętrznie, i również moi partnerzy ze Związku, doszliśmy do wniosku, że moja osoba będzie tą najbardziej optymalną.
Nie boję się nowych wyzwań. Byłem radnym, byłem zawodnikiem. Znam środowisko bardzo dobrze. Z rady miasta czy parlamentu znam zagadnienia budżetowe, finansowe. Bardzo mocno działam w obszarze kultury fizycznej, sportu i turystyki. Wszyscy znają mnie. To nie jest też tak, jak w sytuacji, gdy przychodził Mirek dziesięć lat temu i przez pół roku poznawał, kto jest kim. Ja z większością z tych ludzi współpracowałem w różnych relacjach, na różnych płaszczyznach, czy jako zawodnik, czy później parlamentarzysta.
[ad=rectangle]
Podczas pana prezentacji, jako nowego sternika PZPS, wyraźnie zaznaczył pan, że pana prezesura będzie całkowicie apolityczna. Czy nie boi się pan jednak ataków politycznych? Jest pan związany z konkretną opcją polityczną, a wiadomo, że w polskiej polityce gra nie fair to narzędzie dość powszechnie wykorzystywane.
- Ja przede wszystkim jestem człowiekiem sportu, polskiej siatkówki. Moim marzeniem zawsze było, aby pracować na rzecz polskiej siatkówki, móc o niej współdecydować. Życie pokazało, że stało się to szybciej, niż sobie wyobrażałem. Do tego tematu podchodzę spokojnie. Antagoniści zawsze znajdą pretekst do ataku. W każdej sytuacji będę kierował się przede wszystkim dobrem polskiej siatkówki. Jestem parlamentarzystą konkretnej opcji politycznej. Nie wstydzę się tego. Na pewno mam zamiar dokończyć tę kadencję, bo po to zaufali mi mieszkańcy Warmii i Mazur. Nie wiem jeszcze czy będę kandydował na kolejną. Decyzja zapaść powinna w wakacje, na przełomie lipca i sierpnia.
Czy rozmawiał pan z opozycją, która w ostatnim czasie coraz głośniej domaga się zmian w polskiej siatkówce?
- Nie chciałbym ich nazywać opozycją. Spotkaliśmy się niedawno, w bardzo miłej, konstruktywnej atmosferze. Zasugerowali kilka zmian, jeśli chodzi o działalność Związku. Zadeklarowaliśmy na przykład powołanie Rady Związku złożonej z wszystkich prezesów okręgowych związków. Taką Radę, na mój wniosek, Zarząd niebawem powoła. Zasugerowano nam też, że Związek powinien lepiej wykorzystywać zasoby okręgowych związków w czasie organizacji w takich chociażby miastach jak na przykład Gdańsk imprez o randze międzynarodowej.
Do tej pory ta współpraca układała się różnie. Zadeklarowaliśmy więc pełną współpracę tak, by zaangażować znajdujący się tam potencjał ludzki. Ważne, żeby wszyscy czuli się zaangażowani w polską siatkówkę. Uważam, ze moja osoba może te nieporozumienia zażegnać i rozpocząć nowy model współpracy. Zdaję sobie jednak sprawę, że łatwo nie będzie, bo wyzwań przed nami stoi wiele.
Rozpoczęło się chyba dość niefortunnie, od nieporozumienia, bo pan podczas prezentacji publicznie zaprosił oponentów do rozmów, ale ci tłumaczyli, że osobistego zaproszenia nie otrzymali.
- Na początku na pewno było pewne zaskoczenie z ich strony. Wyciągali pierwsze wnioski, które chyba nie do końca miały odzwierciedlenie w rzeczywistości. Przejrzeli też dokumenty, ustawy o pełnieniu obowiązków przez posła czy senatora, statut Związku. Próbowano, delikatnie mówiąc, podważyć mój status w Zarządzie. Panowie spokojnie chyba wszystko jeszcze przeanalizowali, bo gdy już doszło do spotkania, ten temat się nie pojawił. Rozmawialiśmy o problemach zwłaszcza młodzieżowego sportu.
Czy tematy siatkarskie często pojawiają się na posiedzeniach ministerialnej Komisji Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki, której jest pan członkiem?
- Włodarze Związku przez te 3,5 roku naszej pracy byli chyba trzy razy na naszych posiedzeniach. Pan przewodniczący Ireneusz Raś stara się obdzielać wszystkie dyscypliny mniej więcej po równo. Zajmujemy się tam nie tylko wiodącymi sportami, bo na przykład również dartem, wrotkami, różnymi dziedzinami, o których normalni śmiertelnicy czasem nawet nie słyszeli. Rozmawialiśmy też o wspinaczce wysokogórskiej. Jest pakiet turystyczny, pakiet sportów mniej popularnych. Staramy się "dopieścić" wszystkich, tak żeby każdy sport był zauważony, żeby pokazać, że parlament, ministerstwo myślą o nich. Mam tu na myśli chociażby dyscypliny, o których dowiadujemy się dopiero podczas igrzysk olimpijskich, kiedy któryś z naszych zawodników zdobędzie medal. Sukces sportowy i wrzawa medialna, jak w przypadku Zbigniewa Bródki, mogą pomóc. Za kilka miesięcy powstanie bardzo nowoczesny tor z fajną infrastrukturą. Jestem pewien, że jak nasi mistrzowie tam się pojawią, to hala będzie wypełniona po brzegi. Sam pójdę wtedy pokibicować chłopakom. Wiadomo, że potrzeba do tego odpowiednich warunków, bo raczej nikt nie chciałby oglądać takich zawodów przy temperaturze minus dziesięć stopni.[nextpage]Co w dotychczasowej karierze politycznej sprawiło panu prezesowi największą satysfakcję?
- Przede wszystkim funkcjonowanie Siatkarskich Ośrodków Szkolnych, gdzie od początku brałem udział w ich powstawaniu. Rozwinęliśmy polską siatkówkę w tym zakresie pod kątem organizacyjnym, finansowym i technologicznym. W projekt ten zaangażowałem się, kiedy tylko o nim usłyszałem. Staramy się pilnować rozwoju w każdym województwie, bo jest to regionalnie bardzo mądrze uporządkowane. Chcemy, żeby również w regionach o niższej populacji lub tam, gdzie siatkówka jest mniej popularna, dzieci mogły jednak uprawiać ten sport, miały do tego odpowiednie warunki i ćwiczyły pod okiem odpowiednich fachowców. Chcemy, aby mieli możliwość - jeśli tylko starczy im talentu, zdrowia, zaangażowania - wybicia się właśnie -poprzez siatkówkę.
Chłopaki nam rosną. Nie mamy, o co się w tym temacie martwić. Teraz Grzegorz Wagner przeniósł szkołę SMS z Sosnowca, gdzie ta praca chyba nie do końca była na takim poziomie, jakiego oczekiwałby Związek, do Szczyrku. Pokładamy w tej szkole spore nadzieje, ale to też jest perspektywa pięciu, sześciu lat, tak by te wysokie, skoczne dziewczyny wyszkolić, zmotywować i robić to z głową. Grzegorz od początku bardzo intensywnie pracuje. Cały czas wierzymy, że ta szkoła przyniesie efekty i nasze panie będą miały niezbędna bazę, z której napływać będzie młodzież, ale równolegle robimy też wszystko, żeby te najbliższe igrzyska olimpijskie odbyły się z udziałem naszej żeńskiej kadry.
Czy zgodnie z dotychczasowymi doniesieniami kwalifikacja olimpijska będzie jedynym celem nowego selekcjonera reprezentacji Polski? Skupiacie się na tym konkretnym zadaniu?
- Planujemy podpisać umowę do 2018 roku, natomiast punkt weryfikacyjny musi nastąpić, powiedzmy, po igrzyskach olimpijskich. Oczywiście, jeśli zakwalifikujemy się na igrzyska, to niezależnie od tego, kto będzie trenerem, zostanie nim na cztery lata, bo to już będzie dla naszej kadry sukces. Wiemy doskonale, że dziewczyny są w trudnej sytuacji w kontekście punktów rankingowych. O FIVB nie ma nawet co wspominać, ale nawet w europejskim rankingu jest tak, że muszą pograć na mistrzostwach Europy i w Baku na Igrzyskach Europejskich, aby nadrobić straty, tak żeby spokojnie zakwalifikować się na europejski turniej kwalifikacyjny. Jest potencjał. Wierzę głęboko, że jest kilka dziewczyn, które potrafią grać przynajmniej na europejskim poziomie i z tymi najlepszymi drużynami na Starym Kontynencie powalczyć.
Wracając do pytania, jeśli kwalifikacji olimpijskiej nie będzie, to po tym sezonie i po udziale w Grand Prix praca selekcjonera zostanie poddana naszej, związkowej weryfikacji. Jak zabraknie seta, dwóch, czyli rzeczywiście będzie na styk, i mówiąc po ludzku, będzie widać, ze ta kadra ma ręce i nogi i że zaczyna funkcjonować tak, jakbyśmy sobie wszyscy wyobrażali, to trener zostanie. Gdyby jednak okazało się, że nasza decyzja nie była dobra, rozwiążemy kontrakt.
Czy w tym kontekście Związek nie boi się straty kolejnego roku przez tę reprezentację?
- Jako federacja nie możemy sobie pozwolić na to, żeby odpuszczać igrzyska olimpijskie. Musimy zrobić wszystko, aby dać optymalne szanse i możliwości dziewczynom oraz trenerowi. Jesteśmy najlepszą federacją w kraju, jeśli chodzi o wyniki sportowe. Potwierdziła to zresztą podczas niedawnych rozmów pani minister Idzi (Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki - przyp. red.), która zwracała uwagę, że te wszystkie środki finansowe, które idą z ministerstwa do polskiej siatkówki są bardzo poważne i nie wyobraża sobie, żebyśmy nie próbowali budować takiej reprezentacji, która będzie miała szanse walczyć w igrzyskach olimpijskich. Sugestia pani minister nie zmienia optyki mojej i większości kolegów z Zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Dlatego zrobimy wszystko, żeby zmaksymalizować szanse naszej kadry kobiet.
Czy ta wstępna selekcja została już faktycznie zakończona? Kiedy rozmawialiśmy w zeszłym tygodniu pan prezes powiedział, że są trenerzy, którzy sami się nie zgłosili, ale ktoś z grona ekspertów widziałby ich na stanowisku selekcjonera. Czy z tymi szkoleniowcami też już, przynajmniej wstępnie, rozmawialiście?
- Pojawiło się od tamtego czasu kilka fajnych ofert, inne wciąż rozważymy. Nikt nie powiedział, że ta grupa kandydatów jest już zamknięta w czwórce, z którą już rozmawiamy. Etapy negocjacji to na pewno wizja zespołu, potem nasze możliwości finansowe, ale także oczekiwania drugiej strony, możliwości czasowe kandydatów. Oczywiście, nie wyobrażamy sobie sytuacji, żeby trener selekcjoner pracował jeszcze gdzieś indziej, w innym klubie w Polsce lub zagranicą. To jest jasna deklaracja z mojej strony.
Jako że Polska organizacyjnie wypada ostatnio rewelacyjnie, czy widzicie szansę na zorganizowanie największych, światowej rangi, imprez kobiecych, na przykład mundialu?
- Nie boimy się wyzwań. Oczywiście, ostatnio żeńska siatkówka była w lekkiej zapaści, natomiast polscy kibice bardzo kochają ten sport, również w żeńskim wydaniu. Te imprezy, w których grała pierwsza reprezentacja też miały maksymalną liczbę osób na trybunach. W 2018 roku Japonia dostała już organizację, także mamy ewentualnie perspektywę na 2022 rok. Mamy mistrzostwa Europy chłopaków w 2017 roku. Będzie u nas finał World Grand Prix drugiej dywizji, bo na tym poziomie jest teraz nasza reprezentacja. Z CEV negocjujemy cały czas Ligę Europejską. Aktualna jest nasza oferta w zakresie organizacji Final Six Ligi Światowej w przyszłym roku. W tym roku na życzenie MKOl finał ma być próbą przedolimpijską i musi odbyć się w Brazylii. Na arenie międzynarodowej Związek funkcjonuje normalnie. W przyszły czwartek wybieram się do siedziby CEV, żeby porozmawiać o naszej przyszłości i wspólnych planach.
Właśnie, czy pan prezes ma bezpośredni kontakt ze sternikami CEV i FIVB? Wiadomo, jakie panują tam nastroje po zmianach w PZPS?
- Na pewno spływały do mnie gratulacje. Mam kontakt z panem Gracą i panem Meyerem. Tak jak wspomniałem, wybieram się do CEV. Mam nadzieję, że za 2-3 tygodnie uda mi się pojechać również do siedziby FIVB.
* Już w niedzielę ukaże się druga część wywiadu, której znaczna część poświęcona jest męskiej reprezentacji Polski. Zapraszamy na SportoweFakty.pl!
Oglądaj siatkówkę kobiet w Pilocie WP (link sponsorowany)