Mieszane wspomnienia z Polski
Kiedy w sierpniu 2011 roku ukazała się oficjalna informacja o zakontraktowaniu Marcusa Nilssona w Farcie Kielce, wiele osób patrzyło z dużym podziwem na ruch personalny poczyniony przez drużynę z województwa świętokrzyskiego. Jako, że w tym samym oknie transferowym do zespołu dołączyli także przyjmujący Rafał Buszek oraz znany francuski rozgrywający Pierre Pujol, kielczanie przez wielu byli typowani do roli "czarnego konia" PlusLigi.
[ad=rectangle]
- Rozmowy z Nilssonem trwały długo, ale cieszę się, że tak uznany na międzynarodowej arenie siatkarz będzie grał w Kielcach i mam nadzieję, że wydatnie wzmocni nasz atak. Jak patrzę na nasz nowy zespół, to widzę, że mamy teraz kilku zawodników, którzy w zbliżającym się sezonie będą mieli coś do udowodnienia - zapowiadał na łamach "Echa Dnia" Mirosław Szczukiewicz, ówczesny właściciel klubu. Równie zadowolony z pozyskania Szweda był trener Grzegorz Wagner. - Czapka z głów dla prezesów Farta, że udało im się przekonać Marcusa do gry w Kielcach. Tego gracza nie trzeba nikomu przedstawiać. Będzie dużym wzmocnieniem zespołu, a jednocześnie uzupełnieniem dla naszego składu. Nie szukaliśmy specjalnie leworęcznego siatkarza, ale z pewnością będzie to utrudnienie dla naszych rywali. Wierzę, że będzie nam pomagał w trudnych momentach - oznajmił szkoleniowiec dla ckssport.pl.
Nie jest tajemnicą, że ogromnym atutem działaczy Farta podczas rozmów z Nilssonem był fakt podpisania umowy z Pujolem. - Wybrałem Kielce, bo jest tam mój przyjaciel Pierre Pujol, a polska liga stanowi trzecią siłę w Europie, po włoskiej i rosyjskiej - powiedział bez ogródek szwedzki atakujący na stronie volleynews.gr. - Marcus zdecydowanie nie wyglądał na typowego Skandynawa. Na początku miał co prawda do Polaków dystans, ale szybko przekonał się o naszej gościnności. Na pewno pomogło mu to, że jest siatkarskim obieżyświatem. Dzięki temu bardzo szybko potrafił wejść w grupę nowych ludzi. Zawsze był towarzyski, pełen poczucia humoru i otwarty na inne kultury - scharakteryzował Nilssona Michał Kozłowski, drugi z ówczesnych rozgrywających Farta.
Bombardier pragnął odbudować się w polskiej lidze po zupełnie nieudanej drugiej części sezonu 2010/2011 we włoskiej Coprze Morpho Piacenza. Po zakończeniu okresu sparingowego i początkowej części rozgrywek ligowych wydawało się, że odrodzenie Nilssona jest jak najbardziej możliwe. Kielczanie wygrali bowiem aż 9 z 10 testowych meczów, robiąc między innymi furorę na warszawskim Memoriale Zdzisława Ambroziaka. Szwed został wybrany MVP tego turnieju. Po rozegraniu dziewięciu ligowych pojedynków Fart zajmował 6. pozycję w tabeli, ale ostatecznie ukończył zmagania w fazie zasadniczej "oczko" niżej. Siódma lokata nie oddawała jednak w pełni wiarygodnego obrazu postawy kieleckiej ekipy, która ze spotkania na spotkanie coraz mniej przypominała zespół robiący furorę w przedsezonowych zmaganiach. Koniec końców Fart zakończył ligowe zmagania na miejscach 7-8., co zostało przyjęte jako wynik poniżej oczekiwań.
- Pod względem sportowym sezon w Polsce był najgorszym w mojej karierze! Klub z Kielc zakontraktował bardzo dobrych zawodników, a podczas przedsezonowych sparingów pokazaliśmy duży potencjał i udowodniliśmy, że możemy wygrywać z mocnymi rywalami. Z pewnego powodu nigdy nie otrzymaliśmy jednak szansy na pokazanie naszych prawdziwych możliwości już w trakcie sezonu... - wyjaśniał tajemniczo Nilsson. Chociaż Szwed przychodził do PlusLigi jako gwiazda, po zakończeniu rozgrywek nie spłynęło w jego kierunku wiele pochwał. Udane spotkania przeplatał słabszymi, w związku z czym jego nazwisko nie przewija się zbyt często w kontekście opowieści o sezonie 2011/2012. Mimo to Kozłowski bardzo chwalił swojego byłego klubowego kolegę za profesjonalne podejście do wykonywanych obowiązków. - Na treningach i meczach Marcus był stuprocentowym profesjonalistą. Na nic nie narzekał, tylko robił to, co do niego należało. Zawsze skupiał na swojej grze i pomaganiu drużynie. Był boiskowym liderem - powiedział aktualnie 30-letni rozgrywający.
Szwedzki atakujący nie wspomina jednak pobytu w Kielcach jednoznacznie negatywnie. - Poznałem w Polsce wielu wspaniałych ludzi i spędziłem tu wspaniały czas. Życzyłbym sobie, byśmy mogli odwdzięczyć się jakimś sukcesem naszym fanom, którzy na każdym kroku dawali nam tak wiele wsparcia. Było to jednak trudne, ponieważ właściwie nawet nie dostaliśmy ku temu uczciwej szansy - wyjawiał Nilsson.
- W wolnych chwilach Marcus był cały czas uśmiechnięty i wyluzowany. Zdecydowanie miał dwa oblicza: boiskowe i prywatne. W pamięci zapadła mi jedna zabawna historia z jego udziałem. Rozegrała się ona podczas imprezy klubowej, tuż po zakończeniu sezonu, podczas której wraz z Adamem Kamińskim znaleźli szczotki do podłogi i udawali, że grają w curling. Zabawy było co niemiara, a ruchy tych ponad dwumetrowych ludzi były zabawne - wspomniał z kolei z uśmiechem Kozłowski. Zanim jednak w ogóle Szwed trafił do ligi polskiej, zdążył już wcześniej zapracować sobie na łatkę siatkarskiego internacjonała.
Nagroda Fair Play, cudowni kibice i problem z kolanem
Początki przygody Nilssona, urodzonego 7 października 1982 roku, ze sportem wyglądały dość standardowo. Jako młody chłopak próbował swoich sił w różnych dyscyplinach, aż nagle pewnego dnia do jego szkoły zawitał trener siatkówki. Wówczas 11-letni Marcus pomyślał, że spróbowanie sił w tym sporcie z pewnością mu nie zaszkodzi. Okazało się, iż szybko połknął bakcyla, co z czasem zaowocowało rozpoczęciem nauki w szkole sportowej w Falköping. Po raz pierwszy wyjechał natomiast do zagranicznego klubu już jako 19-latek, w 2002 roku, po zaledwie roku występów w zespole szwedzkiej ekstraklasy Hylte VBK, z siedzibą w Halmstad. Jego pierwszym przystankiem poza ojczyzną okazały się Włochy.
#dziejesiewsporcie: Gol i agresywny wybryk Podolskiego
Źródło: sport.wp.pl
Swoją karierę na Półwyspie Apenińskim rozpoczął w klubie Telephonica Gioia del Colle. Sezon w barwach tej ekipy poświęcił jednak wyraźnie na naukę. Wygrał wraz z nim wygrał co prawda w cuglach zmagania w Serie A2, co automatycznie oznaczało awans do Serie A, lecz sam nie odegrał w tym sukcesie szczególnie znaczącej roli. We wszystkich ligowych spotkaniach zdobył bowiem raptem 22 punktów. - Pamiętam, że trenowałem wtedy naprawdę dużo, podobnie jak cała drużyna. Trener Vincenzo Di Pinto wierzył w moje umiejętności, więc prowadził ze mną dodatkowe zajęcia przez rozpoczęciem albo po zakończeniu treningu dla całej drużyny. Jako, że byłem bardzo młody, moim celem w klubie było przede wszystkim sumienne pracowanie nad sobą. Nie grałem zbyt wiele, ponieważ mieliśmy w swoich szeregach bardzo dobrego atakującego, Wenezuelczyka Jose Matheusa - opowiedział Nilsson.
[nextpage]We Włoszech szwedzki atakujący pograł zaledwie rok, po czym zdecydował się na przenosiny do Grecji. Jak się miało z czasem okazać, w tym kraju zagościł naprawdę na długo. Pomiędzy rokiem 2003 a 2009, spędził w nim aż pięć z sześciu możliwych sezonów. W latach 2003-2005 reprezentował barwy stołecznego Panelliniosu GS, a następnie przez trzy lata był siatkarzem Iraklisu Saloniki (2006-2009). I to właśnie dzięki występom w tej drugiej ekipie po raz pierwszy usłyszał o nim cały świat. - Grałem w Grecji w czasach, kiedy tamtejsze kluby przeżywały swój najlepszy okres. Każdego roku ściągało tam wielu znakomitych zawodników, a poziom rozgrywek był naprawdę wysoki, o czym świadczą wyniki osiągane wówczas przez greckie kluby w europejskich pucharach. Właśnie tam z obiecującego zawodnika stałem się siatkarzem prezentującym wysoki poziom - przyznał szwedzki gracz.
Stało się tak między innymi za sprawą wyniku osiągniętego przez Marcusa i spółkę w Lidze Mistrzów 2008/2009. Iraklis ukończył zmagania w tamtych rozgrywkach na bardzo wysokim, 2. miejscu, co zostało powszechnie uznane za sensacyjne rozstrzygnięcie. Mało kto spodziewał się bowiem, że gracze z Salonik są w stanie wywalczyć promocję do Final Four w Pradze, nie mówiąc już o odprawieniu z kwitkiem naszpikowanej gwiazdami rosyjskiej Iskry Odincowo (3:1) w meczu półfinałowym. Marsz greckiej drużyny ku złotym medalom skutecznie zatrzymało dopiero włoskie Trentino Volley (1:3).
- Moim zdaniem źródłem naszego sukcesu był fakt, że przez parę lat występowaliśmy w bardzo podobnym składzie. Między sezonami naprawdę nie dochodziło w Iraklisie do wielu zmian kadrowych. Znaliśmy się więc nawzajem doskonale i nasza współpraca układała się bardzo dobrze. W drużynie była znakomita harmonia. Każdy za każdego był gotów "pójść w ogień" - wyjaśnił Szwed. Jednym z najważniejszych wspomnień Marcusa, wiążących się z jego pobytem w Grecji, są tamtejsi kibice. - Greccy fani są wspaniali. Do dziś pamiętam ich doping podczas Final Four w Pradze oraz podczas spotkania, po którym po raz pierwszy, w 2007 roku, Iraklis zdobył mistrzostwo kraju. W stolicy Czech doświadczyłem najwspanialszego wsparcia ze strony naszych sympatyków, to było szalone - zdradził Nillson, najlepszy siatkarz ligi greckiej w 2008 roku. Poza 2. pozycją w Lidze Mistrzów 2008/2009, z zespołem z Salonik dwukrotnie wywalczył on Mistrzostwo oraz Superpuchar Grecji (2007, 2008).
W międzyczasie trwania greckiej przygody Szwed rozegrał jeden sezon (2005/2006) we francuskim Paris Volley. Z tą ekipą zdobył Mistrzostwo Francji oraz zajął 3. lokatę w Pucharze CEV. W pamięci kibiców zapisał się jednak wtedy nie tyle osiągnięciami sportowymi, co jednym ze swoich boiskowych zachowań. Miało ono miejsce w pojedynku przeciwko Lube Bance Macerata, półfinale wspominanego Pucharu CEV. Paryżanie polegli w nim 0:3, a w newralgicznym momencie zaciętej końcówki trzeciego seta Marcus dotknął siatki, co wyłapał drugi sędzia Piotr Dudek. Pozostali gracze stołecznej ekipy nie mogli jednak przyjąć takiego werdyktu do wiadomości, a jeden z nich wprost rzucił się na polskiego arbitra. - Odciągnąłem siłą naszego rozgrywającego, który po podjęciu niekorzystnej dla nas decyzji chciał dosłownie "zabić" drugiego sędziego - powiedział szwedzki siatkarz. Parę miesięcy później otrzymał on za swoje postępowanie nagrodę Fair Play, przyznaną przez Europejską Konfederację Siatkówki (CEV).
Wracając jednak do roku 2009, po definitywnym opuszczeniu Grecji Nilsson skierował swoje siatkarskie kroki na wschód Europy, zasilając szeregi Dynama-Jantar Kaliningrad. - Pobyt w Salonikach wspominam znakomicie, ale chciałem spróbować czegoś nowego, by móc się jeszcze rozwinąć jako zawodnik i jako człowiek. Miałem wybór pomiędzy Dynamem-Jantar a Trenkwalderem Modena - wspominał Marcus. Początki pobytu na rosyjskiej ziemi układały się dla zawodnika korzystnie. Dobrze czuł się w Kaliningradzie, uważając to miasto za bardzo europejskie. Był również jednym z głównych motorów napędowych swojego zespołu. Z czasem, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia, nad jego głową zebrały się jednak czarne chmury. Komunikat: kontuzja. Diagnoza: uraz łąkotki. Forma leczenia: operacja. Konieczność dokonania zabiegu sprawiła, że Szwedowi nie było dane zagoszczenie w Dynamie-Jantar na dłużej. Po roku gry w Rosji ponownie znalazł się we Włoszech.
Jego kolejnym pracodawcą została Copra Morpho Piacenza. W przeciwieństwie do sezonu 2002/2003, tym razem Nilsson nie przychodził już jednak do Włoch po naukę, lecz po to, by decydować o sile drużyny. Nie do końca to się udało. Scenariusz pobytu szwedzkiego siatkarza w Piacenzie w sporym stopniu przypominał bowiem jego losy w Kaliningradzie. W pierwszej połowie rundy zasadniczej Serie A był pewnym punktem zespołu, lecz później zaczął stopniowo tracić zaufanie trenera Angelo Lorenzettiego i coraz częściej rozpoczynał mecze w kwadracie dla rezerwowych. Co gorsza, Copra ukończyła zmagania dopiero na 10. pozycji, przez co nie zakwalifikowała się nawet do fazy play-off. - Z pewnością był to dla mnie nieudany sezon. Jedynym pozytywem były naprawdę pożyteczne treningi. Pomogły mi one odzyskać blask w dalszej części kariery. Uważam, że rok spędzony w Piacenzie z pewnością przyczynił się do mojego odrodzenia, które nastąpiło po zakończeniu pobytu w Farcie Kielce i przenosinach do Rosji - zaznaczył Nilsson.
MVP ofiarą trenerskiej polityki
Latem 2012 roku, świeżo po opuszczeniu przez Marcusa PlusLigi, przy opowiadaniu o jego dalszych siatkarskich losach należało stawiać duży znak zapytania. 29-letni wówczas atakujący znajdował się wtedy w kropce, ale w trudnym momencie pomogło mu nieszczęście jednego z kolegów po fachu. Okazało się bowiem, że kontuzji nabawił się Amerykanin Clayton Stanley, szykowany do roli podstawowego bombardiera Lokomotiwu Nowosybirsk. Wobec takiego rozwoju wypadków, działacze klubu z Syberii zdecydowali się zatem skorzystać z usług Nilssona. I z pewnością się na tym ruchu nie zawiedli.
- Nie mamy żadnych supergwiazd światowej siatkówki, oprócz naszego rozgrywającego, Aleksandra Butko. On jest dla nas bardzo ważny, jego sposób gry rozprowadzania wystaw umożliwia reszcie zespołu grę na bardzo wysokim poziomie - tłumaczył Szwed. Zanim jednak wraz z klubem zaczął święcić sukcesy, musiał się zaadaptować do życia na Syberii, co nie dla każdego klasowego siatkarza było prostym wyzwaniem. - W rzeczywistości życie na Syberii nie jest aż tak złe, na jakie wygląda. Nowosybirsk jest jednym z największych miast w Rosji, więc znajduje się w nim wszystko, czego potrzeba do życia. Jedynym problemem jest wszechobecny mróz. Trzeba jednak w pewien sposób przestawić swój sposób myślenia, ponieważ pobyt na Syberii wiąże się także z koniecznością odbywania ekstremalnie długich podróży. Sam Lokomotiw jest natomiast znakomicie zorganizowanym klubem, w którym zawodnicy mają zapewnioną naprawdę dobrą opiekę - opowiadał Nilsson.
[nextpage]Mądre zarządzanie oraz korzystna atmosfera panująca wewnątrz zespołu przyczyniły się do tego, że w marcu 2013 roku Szwed i spółka odnieśli potężny sukces. Lokomotiw Nowosybirsk okazał się wówczas niespodziewanym triumfatorem Ligi Mistrzów, zaś sam Marcus dwukrotnie rozegrał podczas finałowego turnieju w Omsku znakomite zawody. Jego drużyna pokonała po 3:2 Zenita Kazań oraz Bre Bankę Lannutti Cuneo, zaś Nilsson zakończył udział w imprezie z dwoma nagrodami: najlepiej punktującego i MVP. - Definitywnie nastąpiło wtedy moje odrodzenie! Czymś wspaniałym było uczucie pozwalające mi pokazać pełnię możliwości, podczas gdy w ciągu poprzednich paru lat nie było mi to dane, niekoniecznie z powodów czysto sportowych - wyznał uradowany siatkarz.
Pomimo tak wielkiego wkładu w spektakularny triumf, w Nowosybirsku Szwed także spędził zaledwie rok. Trener Lokomotiwu Andriej Woronkow, który po triumfie w Lidze Mistrzów został mianowany również szkoleniowcem reprezentacji Rosji, zdecydował się bowiem na wprowadzenie do klubowej drużyny kilku siatkarzy mających szansę na regularne występy w narodowej kadrze. Nilsson znalazł więc kolejnego pracodawcę, ale tym razem nie przeniósł się do innego kraju. Na jego pozyskanie zdecydował się Kuzbass Kemerowo.
I chociaż nie osiągnął z tą ekipą spektakularnych rezultatów, podczas dwóch lat w niej spędzonych, Marcus stał się ulubieńcem miejscowych kibiców. Bardzo często zdarzało się, iż fani głośno skandowali jego imię, gdy ten meldował się w polu serwisowym. Jako że zagrywka jest z kolei jedną z jego najmocniejszych broni, wielokrotnie mieli oni również okazję do manifestowania swojej radości po atomowych uderzeniach Szweda. - Muszę powiedzieć, że sympatycy Kuzbassu są najlepsi w Rosji. Hala w Kemerowie była wypełniona praktycznie na każdym meczu, a kibice wspierali nas niezależnie od wyniku. Zajmują oni drugie miejsce w rankingu najlepszych fanów, przed którymi występowałem, zaraz po tych z Iraklisu - skomentował Nilsson. Bardzo pamiętnym obrazkiem z Kemerowa był także plakat przedstawiający Marcusa w hełmie Wikingów, z napisem "Marcus Maximus Gladiator", prezentowany niezmiennie przez jednego, bardzo charakterystycznego fana drużyny. - Ma on na imię Goran i jest naprawdę wielkim kibicem Kuzbassu, a przy tym wspaniałym człowiekiem. W Kemerowie znają go wszyscy - przyznał Nilsson.
Po zakończeniu sezonu 2014/2015 jego przygoda z Kuzbassem dobiegła jednak końca. Nadchodzące miesiące szwedzki siatkarz spędzi w stolicy Turcji, Ankarze. Jego kolejnym klubem będzie stołeczny Ziraat Bankasi. Przy podejmowaniu decyzji o przeprowadzce do tego zespołu Marcus odrzucił ofertę z Chin. - Liga turecka z każdym rokiem rośnie w siłę, ale do przenosin przekonał mnie fakt, że Ziraat Bankasi będzie występował w przyszłej edycji Ligi Mistrzów - zaznaczył niespełna 33-letni zawodnik. O ile na płaszczyźnie klubowej wciąż będzie miał on szansę rywalizowania o wysokie cele, o tyle tego samego nigdy nie doświadczył, i najprawdopodobniej już tego nie uczyni, w reprezentacji Szwecji.
Wzrost popularności przy spokojnym życiu ambasadora
Szwedzi po raz ostatni wystąpili w mistrzostwach Europy w 1993 roku i od tego czasu generalnie nie liczą się w walce o poważne cele. Całkiem niewiele jednak brakowało, by udało im się wywalczyć kwalifikację do europejskiego czempionatu w 2015 roku. Skandynawski zespół awansował bowiem do trzeciej rundy eliminacji, między innym dwukrotnie pokonując we wcześniejszej fazie Turcję. O ich awansie na imprezę docelową miał zatem rozstrzygnąć majowy dwumecz z Estonią. Szwedzcy siatkarze nie byli jego faworytem, lecz w pierwszym pojedynku, rozegranym w Tallinnie, postawili rywalom duży opór. Całe starcie zakończyło się jednak ich przegraną 1:3. Rewanż w Halmstad również zakończył się triumfem Estończyków, tym razem 3:0, więc Nilsson i jego koledzy po raz kolejny musieli oswoić się z myślą o braku kwalifikacji do prestiżowego turnieju.
Co jednak ciekawe, sam awans reprezentacji Szwecji do trzeciej rundy kwalifikacji wywołał w kraju małą siatkarską "gorączkę". Przed rozegraniem decydujących stać doszło bowiem do tego, że Marcus oraz inni zawodnicy spędzili ponad godzinę na rozdawaniu autografów młodym fanom siatkówki. Na wspomnianym pojedynku z Estonią w Halmstad Arena, na trybunach zasiadło aż 2700 widzów, którzy wspólnie stworzyli bardzo entuzjastyczną atmosferę.
Mimo niepowodzenia, Marcus wierzy, że szwedzką kadrę czeka całkiem niezła przyszłość. - Odkąd sam występuję w reprezentacji, po raz pierwszy dostrzegłem szansę na jej rozwój w kolejnych latach. Udało się nam bowiem zgromadzić grupę młodych, utalentowanych graczy, którzy mają duże możliwości. Starcia przeciwko Estonii były dla nich pierwszymi naprawdę poważnymi wyzwaniami i mam nadzieję, że pozwoliły im zdobyć wiele cennego doświadczenia. Osobiście nie wiem, jak długo będę jeszcze grał w narodowych barwach. Na razie jednak nie widzę powodu, by rezygnować z występów w reprezentacji, ponieważ ciągle sprawiają mi one przyjemność - podsumował Nilsson.
To właśnie głównie dzięki Marcusowi siatkówka zyskuje w Szwecji coraz większe uznanie. Dyscyplina ta nigdy nie osiągnie w jego ojczyźnie takie popularności jak hokej na lodzie czy piłka ręczna, lecz tytuł MVP Ligi Mistrzów 2012/2013 dla Nilssona sprawił, że zainteresowanie nią wyraźnie wzrosło. - Jesteśmy z Marcusa niesamowicie dumni, to wspaniały siatkarz - powiedział Saffet Eraybar, prezydent Szwedzkiej Federacji Siatkarskiej. Mimo wszystko sam zawodnik przyznawał, że w większej części swojego kraju wciąż pozostaje postacią anonimową. - W Halmstad ludzie mnie rozpoznają, lecz w innych zakątkach nikt nie wie, kim jestem - wyznał Nilsson.
Jak sam kiedyś zaznaczył, nie otrzymał od Boga naturalnego talentu do uprawiania siatkówki. Do wszystkiego doszedł ciężką pracą na treningach. Pracodawców zmieniał jak rękawiczki. Wszystko po to, by zyskiwać kolejne doświadczenia i bodźce do rozwoju własnej osobowości. Dzięki temu trener reprezentacji Szwecji Johan Isacsson umieścił go nawet w rankingu dziesięciu najlepszych siatkarzy na świecie. - Spoglądając wyłącznie na mój dorobek trudno zanegować moją przynależność do światowej czołówki - spuentował Nilsson, łamiąc tym samym typowy stereotyp skandynawskiej osobowości.