"SMS, który nie doszedł..." - wzruszające wspomnienie o Arku Gołasiu

 / Na zdjęciu: Arkadiusz Gołaś
/ Na zdjęciu: Arkadiusz Gołaś

Ryszard Bosek był dla młodego zawodnika trenerem, menedżerem, przyjacielem, siatkarskim ojcem. Do dzisiaj nie może pogodzić się ze śmiercią swojego podopiecznego. "Boli jak cholera" - mówi nam.

W tym artykule dowiesz się o:

16 września 2005 roku. Austriacka autostrada A2 w Griffen niedaleko Klagenfurtu. Samochód, w którym podróżował Arkadiusz Gołaś, zjechał w prawo, uderzył w betonową ścianę. Kilka godzin później 24-letni siatkarz zmarł w pobliskim szpitalu. Żona przeżyła. Siatkarz jechał do Włoch, gdzie miał występować w Lube Banca Macerata, jednym z najlepszych klubów świata.

[ad=rectangle]

- Nigdy nie zapomnę tej nocy, tego poranka - rozpoczyna łamiącym się głosem Ryszard Bosek, człowiek, który sportowo, ale nie tylko, opiekował się Gołasiem. - Wieczorem Arek z żoną Agnieszką byli u mnie w domu. Wyjeżdżali do Włoch, chcieli się pożegnać. Mieli nowy, bezpieczny samochód, nie było powodów, aby się martwić. Mimo wszystko prosiłem, aby uważali i z każdej granicy wysyłali mi SMS-a. Arek mówił, że bez sensu, bo będzie mnie budził w nocy sygnał przychodzących wiadomości. Uparłem się.

WP SportoweFakty: Wiadomości przychodziły, wszystko było dobrze, podróż przebiegała planowo.

Ryszard Bosek: Dokładnie. Na wpół śpiący odbierałem te wiadomości. "Wyjechaliśmy z Polski", "Jesteśmy w Austrii"... Do każdego kolejnego sygnału smacznie spałem. Rano jednak mocno się zaniepokoiłem.

[b]

Bo nie było informacji o przekroczeniu granicy austriacko-włoskiej.[/b]

- No właśnie. Odczekałem kilkadziesiąt minut, tłumaczyłem sobie, że stanęli na stacji benzynowej, odpoczywają, piją kawę. W końcu się przełamałem i zadzwoniłem: najpierw na telefon Arka, potem Agnieszki. Bez efektu. Oblał mnie zimny pot. Cholera! Co się dzieje.

Nie dopuszczał pan myśli, że coś się stało?

- Nie było na to czasu. Razem z pracownikami mojej agencji menedżerskiej rzuciliśmy się w wir poszukiwań. Zaczęliśmy dzwonić po austriackich szpitalach, komisariatach policji. Szukaliśmy informacji o wypadkach polskiego samochodu. Wtedy internet nie był jeszcze na tak zaawansowanym poziomie jak teraz. Zajęło nam to kilkadziesiąt minut. W końcu usłyszałem w słuchawce informację, która ścięła mnie z nóg. Arek nie żyje. Telefon wypadł mi z ręki, poczułem jak mi odpływa krew, świat zawirował.

Kilka dni wcześniej grał na mistrzostwach Europy, w lipcu założył rodzinę, miał 24 lata, całą karierę przed sobą.

- Właśnie, to wszystko mi nie pomagało, potęgowało szok. Siedziałem i patrzyłem w blat biurka. Moi współpracownicy domyślili się, co się stało. Nikt o nic nie pytał. Zapadła przerażająca cisza.

Arek jechał do Włoch, miał grać w nowym klubie. Jak odbierał ten transfer?

- Był szczęśliwy. Lube Banca Macerata to w tamtym okresie czołowy klub w Europie. Przekładając to na język piłkarski, Arek miał grać w Barcelonie. Przypomnę: w wieku zaledwie 24 lat. Niesamowite. Wiedziałem, że to nie koniec jego ambicji. Miał szansę, aby w perspektywie dwóch, trzech sezonów stać się najlepszym środkowym świata. Był już doświadczonym zawodnikiem, od kilku lat występował w reprezentacji, nie było na niego silnych w polskiej lidze, zebrał pochwały za pierwszy sezon we Włoszech - w barwach Sempre Volley Padwa.

Dzisiaj miałby 34 lata...

- ... byłby mistrzem świata, medalistą mistrzostw Europy, Pucharu Świata, Ligi Światowej. Byłby nadal wielką gwiazdą naszej reprezentacji. Kto wie, może z nim w składzie zdobylibyśmy mistrzostwo świata już w 2006 roku (Polska przegrała wówczas finał z Brazylią - przyp. red.)? 34 lata dla środkowego to jeszcze nie jest tragedia, można jeszcze poszaleć. Zobaczmy na Marcina Możdżonka. Arek byłby liderem Biało-Czerwonych, wzorem dla młodych.

- Byłby? A może jest. Ma pan kontakt z młodymi siatkarzami, pamiętają o Arku?

- Dzięki Memoriałowi Arka Gołasia, który jest corocznie rozgrywany jesienią przed nowym sezonem, mają wiedzę, kim był. Jednak nie ukrywajmy. 10 lat to szmat czasu. Dla obecnej młodzieży bardziej "namacalnym" wzorem jest Piotrek Nowakowski, Marcin Możdżonek czy Łukasz Kadziewicz, który zakończył karierę. Arek zapisał się w historii polskiej siatkówki. Co ważniejsze, zapisał się w moim sercu. Mimo że minęło już 10 lat, to dalej boli jak cholera.

[b]Rozmawiał Marek Bobakowski

[/b]

Źródło artykułu: