WP SportoweFakty: Spotkanie z BBTS-em należy do tych z cyklu "wygrać i zapomnieć"?
Lukas Kampa: Najważniejsze w tym meczu było zwycięstwo. Wygraliśmy tie-break, a nie pamiętam, kiedy ostatnio ta sztuka nam się udała. Myślę, że to było dawno temu [13 grudnia 2014 r. w Będzinie - przyp. aut.]. W tym sezonie graliśmy dopiero jeden pięciosetowy pojedynek, na początek ligi z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Wówczas zupełnie nie daliśmy sobie rady, tie-break kompletnie nam wtedy nie wyszedł. Dlatego bardzo się cieszę, że po pięciu setach mogliśmy cieszyć się ze zwycięstwa. Nigdy nie spodziewam się, że dany mecz będzie łatwy i nie dopisuję punktów przed meczem.
Obie drużyny popełniły aż 55 błędów. Poziom meczu był daleki od ideału.
- Absolutna racja, ale to było oczywiste, że nie jesteśmy w stanie przejść przez ligę z samymi zwycięstwami 3:0 i to jeszcze w pięknym stylu. Owszem, mogło być 3:1, ale to zwycięstwo po tie-breaku naprawdę jest dla nas cenne.
Po raz pierwszy do kolejnej kolejki przystępowaliście z pozycji lidera. Wpłynęło to w jakimś stopniu na wasze nastawienie?
- Nie, bo pierwsze dwa sety zagraliśmy w miarę dobrze. Wygrywaliśmy przecież 2:0, więc to nie jest tak, że podeszliśmy nieskoncentrowani do meczu. Po prostu rywale poprawili swoją grę, zaczęli podbijać o wiele więcej piłek. Na dodatek świetnie zagrywali, więc naprawdę przeciwko BBTS-owi nie grało się łatwo. My jednak cieszymy się, że kontynuujemy serię zwycięstw. Mecz był trudny, wymagający. W czwartym secie mieliśmy przewagę, a nie udało się nam jej utrzymać. Rywale popisali się serią zagrywek, gdzieś jeszcze szczęśliwy blok. Wcale nie jest łatwo powrócić do swojej dobrej gry, ale najważniejsze, że nam się udało.
Z drugiej strony po pańskich dobrych zagrywkach niewiele brakowało, żeby mecz skończył się w czterech setach.
- Po tym, jak ja zszedłem z pola serwisowego, to zameldował się w nim Dmytro Bogdan i zagrywał równie dobrze, dlatego mieliśmy tie-break. Wszystko się wyrównało.
Wasz kolejny rywal to Asseco Resovia Rzeszów. To chyba dobrze, że słabszy mecz przytrafił się wam teraz, a nie w następnej kolejce? Można mieć nadzieję, że we wtorek zaprezentujecie się o wiele lepiej.
- Na pewno dobrze się stało, ale nie chciałbym się wypowiadać zbyt negatywnie o pojedynku z BBTS-em. Po każdym meczu musimy sobie przypominać, że kolejne spotkanie nie będzie łatwe, niezależnie z kim zagramy. Wiemy, jaką klasę prezentuje Resovia, dlatego nie musimy się dodatkowo mobilizować. Aczkolwiek trzeba pamiętać o tym, że po siedmiu kolejkach to my byliśmy liderem rozgrywek. Swoją drogą, bardzo ciekawe, jak szybko zmienia się perspektywa. W zeszłym roku komentarze byłyby pewnie w stylu: "fajnie, że wygraliście". Teraz są one zupełnie inne: "no ok, ale mogliście wygrać za 3 punkty". Owszem, mogliśmy, ale wciąż liczy się zwycięstwo.
Zwłaszcza, że tie-break to często loteria i równie dobrze BBTS mógł wygrać, a wtedy stracilibyście dwa punkty, a nie jeden.
- Nie, my nie straciliśmy punktu, tylko te dwa wygraliśmy (śmiech).
[b]
W tym sezonie przyjęcie w drużynie jest na o wiele wyższym poziomie. Nie musi pan już biegać po całym boisku, by móc w ogóle rozegrać piłkę. To chyba znacząco wpływa na pański komfort?[/b]
- Myślę, że gołym okiem widać, że w tym sezonie w każdym elemencie prezentujemy się lepiej, to nie jest zasługa samego przyjęcia. Pracujemy ciężko i to przynosi efekty. To nie tak, że my sobie tylko mówimy, że pracujemy nie wiadomo jak długo. O 8:30 spotykamy się w hali, później idziemy na siłownię. Po południu drugi trening w hali, te zajęcia są bardzo ciężkie, a jeszcze później część zawodników idzie na jogę czy inne ćwiczenia rozciągające, więc naprawdę zajmuje nam to wiele czasu. Ale dzięki tym wszystkim treningom poprawiliśmy się w każdym elemencie. Poza tym, trzeba wspomnieć o zawodnikach rezerwowych. Wykonują kapitalną pracę na treningach, zmuszając nas do jeszcze większego wysiłku. Dlatego bardzo się cieszę, że zawodnicy tacy jak Igor wchodzą z ławki i potrafią wnieść wiele dobrego do drużyny. Zagrał naprawdę dobre zawody.
Zaczął się grudzień. Myśli już pan o kwalifikacjach do igrzysk olimpijskich?
- Nie, to byłoby nieuczciwe. Oczywiście bardzo się cieszę, że zostałem powołany do kadry, znam cały harmonogram przygotowań. Ale nie myślę o tym, że np. turniej kwalifikacyjny zaczynamy od meczu z Belgią. To jest jeszcze daleko poza mną. Wraz z Cerrad Czarnymi Radom czekają nas trudne mecze i to na nich się muszę koncentrować. Mało tego, my nawet w klubie nie wybiegamy zbytnio do przodu, tylko skupiamy się na najbliższym przeciwniku. To byłoby bardzo ryzykowne, gdybyśmy myśleli o czymś innym. Dlatego o turnieju w Berlinie będę mógł się wypowiedzieć, ale dopiero po meczu ze Skrą. I to nie od razu po meczu, a następnego dnia (śmiech).
Rozmawiała Agata Kołacz