WP Sportowe Fakty: Mecz z Lotosem Treflem Gdańsk był bardzo emocjonujący. W trakcie spotkania nastąpiło wiele zwrotów akcji. Jest to taki poziom sportowy, który lubi każdy kibic siatkarski?
Mateusz Malinowski: Mecz powinien się podobać każdemu widzowi, ponieważ było dużo walki. Ale myślę, że obfitował również w sporą ilość błędów. Zupełnie niepotrzebnie myliliśmy się na zagrywce. W niektórych akcjach wynikały także pewne nieporozumienia. Jednak generalnie mógł się on podobać. Wiele razy graliśmy na przewagi. Trzy sety z grą w końcówce punkt za punkt - to może budzić wiele emocji.
Mówi pan o błędach, ale podejmowanie dużego ryzyka powoduje także właśnie wzmożoną ilość błędów.
- Tak, jeśli chce się odciągnąć przeciwnika od siatki, to wpisana jest większa ilość pomyłek. Na świeżo ciężko jest powiedzieć, co było wiodącym elementem, który nie zagrał w setach przegranych. Należy się cieszyć ze zdobytego punktu, bo mogło być różnie. Jednak znowu pozostaje niesmak, ponieważ przegraliśmy końcówkę. Kto wie, czy gdybyśmy grali równiej nie byłoby 3:1 dla nas, podobnie jak tydzień temu w Rzeszowie, gdy zmarnowaliśmy pewne szanse.
Wydaje mi się, że i tak jeden punkt zdobyty w tie-breaku jest pewnego rodzaju zaliczką, ponieważ Lotos i Cuprum są sąsiadami w ligowej tabeli. Strata trzech punktów mogłaby mieć duże znaczenie w przyszłości, zwłaszcza przy tegorocznej formule PlusLigi.
- Z pewnością, popełniliśmy banalne błędy w każdym z setów. Niektóre nigdy nie powinny się zdarzyć. Gdy uda nam się je wyeliminować, wyniki będą dla nas dużo bardziej korzystne, zwłaszcza w spotkaniach z topowymi drużynami. Takie mamy cele - chcemy wygrywać. Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani i czujemy się mocni.
Grając w jednym z topowych zespołów ubiegłych sezonów zajmował pan wysokie miejsca w lidze. Cieszyć może, że teraz przechodząc do Cuprum Lubin także bijecie się z najlepszymi, nierzadko z wymiernym skutkiem?
- Warty podkreślenia jest fakt, że liga się wyrównała. Każdy zespół jest w stanie urwać punkty. Dzięki temu wszyscy mogą się rozwijać. Jest zdecydowanie więcej rotacji jeśli chodzi o polskich młodych zawodników. Jest to dla nas dobre, a przez to też mecze są jeszcze ciekawsze.
Uważa pan, że w Asseco Resovii Rzeszów wypaliła się pewna formuła?
- Nie skupiałem się nad tym. My musimy się skoncentrować na własnym zespole. Mamy swoje problemy i to na nich się koncentrujemy.
Jakie macie problemy? Dlaczego w spotkaniu standardowo nie rozgrzewał się Marcus Bohme?
- Marcus podkręcił kostkę i nie chcieliśmy ryzykować. Jest gotowy do gry, jednak wiadomo że jest to reprezentant kraju. Przed nim ważne mecze w Berlinie. Niedługo także nasze spotkanie z Bełchatowem, także można było odpuścić teraz, żeby później dał jak najwięcej z siebie. Jest gotowy, ale trenerzy nie chcieli jeszcze go wpuszczać na boisko. Myślę, że inni zawodnicy zagrali bardzo dobrze i nic takiego się nie stało. Tak samo ja. Też nie miałem grać tego meczu. Zmagam się ze swoim problemem. Musiałem zagryźć zęby i wejść na boisko, by pomóc drużynie.
Grał pan w dzisiejszym spotkaniu z bólem?
- Można powiedzieć, że delikatnym. Mięśnie brzucha to kontuzja dość nieprzyjemna i odzywająca się w nieodpowiednim momencie. Dość ryzykowne jest granie spotkań z tym urazem.
W kolejnej kolejce gracie ze Skrą Bełchatów. Jak, nie tylko postraszyć bełchatowian, ale także ugrać wreszcie te trzy punkty?
- Trzeba ich ukłuć w odpowiednie miejsce, żeby zarobić pełną pulę. Gramy u siebie i jeśli oni są w dołku, to musimy to wykorzystać. Będziemy odpowiednio przygotowani. Po meczu z Lotosem także wrócimy do Lubina o normalnej godzinie. Na miejscu spotkamy się na pewno na oglądanie wideo Skry. Ogólnie wszystko powinno nam sprzyjać. Będziemy we własnej hali, dopingowani przez naszych kibiców. W swoim obiekcie gramy dotychczas dosyć dobre spotkania. Skra także rozgrywa Ligę Mistrzów, więc przebywa dodatkowe kilometry w podróżach. Postaramy się to wykorzystać i liczę na nasz dobry mecz. Dwa, trzy punkty są w naszym zasięgu.
Rozmawiała Marta Kośmicka