WP SportoweFakty: Jak się układa twoja włoska przygoda? Początki były trudne?
Dominika Sobolska: Przyznaję, że to była dość duża zmiana w moim życiu. Wcześniej przyjechałam z Belgii do Polski i zostawiłam swoją najbliższą rodzinę i znajomych, ale przecież znałam już wcześniej ten kraj, mówię po polsku i dosyć szybko się odnalazłam. Chciałam od zawsze zamieszkać w Polsce i aklimatyzacja przyszła mi raczej łatwo. Wyjazd do Włoch też był moim marzeniem, ale nie da się ukryć: trochę inna mentalność, język..
Było to dla ciebie zupełnie nowe środowisko, zaczynałaś od zera.
- Tak, to całkiem coś innego. I na początku nie było łatwo tam się odnaleźć, ale teraz, po tych czterech miesiącach jest nieźle. Mówię po włosku, przyznam nieskromnie, że dość dobrze. Od samego początku bardzo dużo rozumiałam, nieco gorzej było z komunikowaniem się. W wakacje zaczęłam przyspieszony kurs języka, trzy tygodnie dzień w dzień z włoskim i to mi sporo dało, miałam już solidne podstawy.
Profesjonalne podejście. Poza tym znasz od młodości sporo języków, także nauka pewnie nie była dla ciebie problemem.
- Uznałam, że skoro już przyjeżdżam, to po prostu wypada już co nieco znać. Poza tym to nie jest tak skomplikowany język jak polski, właściwie jest podobny do wszystkiego. Dla mnie to jest trochę jak nauka angielskiego z włoskim akcentem, podobny poziom trudności. Jeśli zna się już parę języków, to przyswajanie włoskiego nie jest jakimś wielkim problemem.
Podejrzewam, że masz już za sobą kilka wypraw turystycznych w nowym kraju.
- Tak, Brescia, Mediolan, Florencja, mam w planach jeszcze zwiedzenie Rzymu. To już trochę dalsza wyprawa, ale będzie jeszcze kilka dni wolnych do wykorzystania. Włochy są śliczne, to prawda, ale nie należę do osób, które jednocześnie przekonują, że Polska nie może się z nimi porównywać. Ten kraj jest ładny, może nie wszędzie, ale kocham przecież Wrocław, jest też Kraków, Warszawa… Natomiast we Włoszech każdy zakątek ma własny styl, jest trochę romantycznie, czuć ducha historii. Byłam ostatnio we Florencji i tam jest właściwie wszystko: piękne widoki, dobre wino, jedzenie…
[b]
Czyli wszystko, co jest potrzebne Włochowi do szczęścia.[/b]
- I w sumie Włosi tak po prostu mają: trochę wina, dobrze zjeść i la vita e bella! Jeśli chodzi o słynne włoskie podejście do życia, to na początku było to dla mnie jak zderzenie ze ścianą. Odpowiedź na wszystko: spokojnie, powoli, po co się przejmować… Jeśli ktoś jest przyzwyczajony do pewnej rutyny i kolejności, a potem widzi coś zupełnie innego, to trudno zmienić podejście. Z drugiej strony to ma swój urok, poza tym po kilku miesiącach w nowym kraju zaczęła trochę inaczej na to patrzeć. Pewnie jeśli posiedzę we Włoszech jeszcze kilka lat, to po powrocie do Polski będzie mi się ciężko przestawić!
Mówiłaś w jednym z przedsezonowych wywiadów, że jedziesz do Włoch, by skonfrontować się z największym sportowym i życiowym wyzwaniem. Nie było żadnych chwil zawahania?
- Wiedziałam, że jadę tam, by spróbować czegoś innego niż to, co znałam w siatkówce do tej pory. Gdy spędzi się kilka sezonów w Polsce, już mniej więcej zna się specyfikę ligi i wiadomo, czego się spodziewać: wiesz, jak gra taka lub inna zawodniczka, jakie zagrania woli, jak lubi atakować. Dostałam ofertę i pomyślałam: jeśli nie teraz, to właściwie kiedy? Nie było na co czekać, ale nie ukrywam, że w Dąbrowie było mi bardzo dobrze…
Tam zaczęłaś w końcu grać.
- Po prostu ktoś uwierzył w moje możliwości i na mnie postawił, za co jestem bardzo wdzięczna. Praca wykonana w tym klubie była bardzo ważna, ale to był dopiero jeden krok, a następnym miał być właśnie transfer do Serie A. Nie chciałam zostać w tym samym miejscu, tylko ruszyć do przodu. Faktycznie, we włoskiej ekstraklasie każdy może przegrać z każdym, nawet ostatni zespół tabeli z liderem. Co tydzień trzeba jak najbardziej się sprężyć, nie ma spotkań, przed którymi można powiedzieć "teraz możemy trochę odpuścić, i tak wygramy". W Polsce… jest różnica poziomów, nie da się ukryć. Natomiast tutaj w każdej kolejce jest ciekawy mecz.
I w sumie twój zespół potwierdza tę tezę, bo już zdążyłyście wygrać w rundzie zasadniczej z wicemistrzem Włoch z Novary i Liu-Jo Modeną.
- Novara gra jeszcze w Lidze Mistrzyń, także zawsze można choć trochę liczyć na zmęczenie z powodu pucharów i akurat tak się stało, że wykorzystałyśmy swoją szansę. Ale najlepszym przykładem tego, o czym mówię, jest Club Italia, młode dziewczyny z kadr młodzieżowych prowadzone przez Marco Bonittę. Wygrałyśmy z nimi 3:2 i w Montichiari to było odebrane jako porażka, w końcu jak można ledwo wygrywać z młodzieżą? A one zaczęły nagle wygrywać coraz więcej! To jest naprawdę mocny fizycznie zespół, do tego pewnie uwierzył w siebie po dobrych występach i nic dziwnego, że radzą sobie ze starszymi i bardziej ogranymi rywalkami. W lidze na tak wysokim poziomie trzeba być uważnym cały czas.
[nextpage]Na razie macie na półmetku fazy zasadniczej sześć zwycięstw i tyle samo porażek. Podejrzewam, że was to niekoniecznie zadowala, bo po drodze straciłyście kilka cennych punktów.
- Przegrałyśmy mecze, których właściwie nie powinnyśmy przegrać, z Vicenzą i ostatnio z Bolzano. W tych grach nie zagrałyśmy najlepiej… a mówiąc otwarcie, to nie były nasze dobre występy; gdybyśmy wtedy ugrały punkty, nawet niekoniecznie komplet, nasza sytuacja w tabeli byłaby zdecydowanie lepsza. Ale cóż, nastawiamy się teraz na Puchar Włoch, gdzie niedługo gramy z Imoco Conegliano, taką małą reprezentacją USA i wiemy, że z tym zespołem nie będzie łatwo, ale wygrana nie jest niemożliwa.
W sumie trafiłaś idealnie z ligą, bo właściwie w każdej kolejce spotykasz się po drugiej stronie siatki z Belgijką.
- I to jest fajne, bo to są dziewczyny, z którymi chodziłam do szkoły, klasy lub spotykałam się z nimi na kadrze juniorek lub kadetek. Znamy się jak łyse konie! Zdarza się, że z niektórymi dziewczynami nie widziałam się sporo czasu, a po meczach siadamy, rozmawiamy i czuję się, jakbyśmy ostatni raz spotkały się tydzień temu. To na pewno ułatwiło mi pierwsze tygodnie pobytu we Włoszech, gdzie jest z dala od wszystkiego, co jest mi znane. Teraz najbliżej jestem z Ilką Van de Vyver, która gra we Florencji i z którą zwiedziłam właśnie to miasto.
[b]
Zdążyłaś podnieść swoje umiejętności sportowe w ciągu tych ostatnich miesięcy w Montichiari?[/b]
- Na dokładniejsze podsumowania przyjdzie czas na sam koniec sezonu. Nie ukrywam, że zdarzały się momenty, w których ciężko było mi się odnaleźć. Od jakiegoś czasu czuję już, że zaczynam grać z większym luzem, bez zbędnego stresu. Robię to, co mam robić, bez zbędnego myślenia o innej hali, innych warunkach gry… Nad swoimi postępami i wszelkimi zmianami zastanowię się po sezonie.
W sumie nie dziwi mnie stres i zdenerwowanie, koło siebie masz samą Simonę Gioli. Jest od kogo pobierać nauki.
- I ona była dla mnie dodatkowym argumentem za tym, by iść do Montichiari! Oglądałam Simonę w telewizji jeszcze za czasów SMS-u w Belgii i ona była… jest takie słowo na "z", ale nie chcę go używać w wywiadzie (śmiech). Nie wiem, czy w tamtych czasach była jakakolwiek lepsza środkowa na świecie. Jej atak z jednej nogi to coś niesamowitego. Teraz dziewczyna ma 38 lat…
Włoska Dziękiewicz!
- A skoro z Leną już grałam w MKS-ie… (śmiech). Ale wracając do Simony, jest bardzo pomocna, co chwila daje jakieś wskazówki, sporo podpowiada. Nie jestem środkową, która idzie na "fasta", to należy właśnie do Simony, ale podpatruje jej grę i staram się wyciągać jak najwięcej dla siebie. Chociaż na początku wyglądało to czasem tak, że stałam na parkiecie i nagle: "o matko, jestem tutaj i gram w jednej ekipie z Gioli!". Ale to jest chyba w tym wszystkim najpiękniejsze: marzenia małej dziewczynki sprzed tylu lat nagle się spełniają i pozostaje mi z tego czerpać radość.
Kiedy oglądam mecze Montichiari, to u Gioli najbardziej rzuca mi się w oczy to, że ciągle mówi. Do zespołu, sędziego, do przeciwnika przez siatkę, trenera… Typowa liderka, która zawsze musi coś dorzucić od siebie.
- Formalnie kapitanem jest nasza rozgrywająca Ludovica Dalia, ale ona prywatnie przyjaźni się z Simoną i myślę, że tak naprawdę one dwie są naszymi kapitankami. Z drugiej strony to przecież byłoby dziwne, gdyby Simona nie udzielała się: przecież ona ma takie doświadczenie i osiągnięcia, że powinno się od niej wręcz wymagać pomocy. I tak jest, dyskutuje z nami, nawet z trenerem… Ale jeżeli ktokolwiek może sobie na coś takiego pozwolić, to właśnie ona.
Macie w składzie takie postacie jak Gioli, bardzo solidne skrzydłowe i w sumie na papierze wygląda to dobrze, ale mam wrażenie, że zbyt rzadko pokazujecie swój pełny potencjał.
- Trapi nas to, że kiedy coś nie układa się po naszej myśli, to wtedy idzie seria straconych punktów i wszystko się sypie. Ale nie zawsze, pamiętam mecz z Modeną, gdzie w drugim secie przegrywałyśmy wyraźnie, bo 11:16, potem 13:18, ale udało nam się wygrać partię i potem już poszło szybko. Faktycznie zdarzają się nam przestoje, w których tracimy sporo punktów i chyba żadna z nas nie wie, skąd to się bierze. Gdybyśmy wiedziały, pewnie nie miałybyśmy tego problemu! Pamiętam, że za czasów mojej gry w Dąbrowie zdarzało się to samo.
Skoro jesteśmy przy twojej drużynie: Berenika Tomsia pomogła ci wprowadzić się w nowe środowisko?
- Tak, na samym początku. Nie tylko językowo, bo sporo rozumiałam, poza tym wiadomo, że nie ma to jak swój człowiek w terenie. Berenika jest bardzo pomocna, zarówno na boisku i poza nim, gdy trzeba coś załatwić… Dobrze, że jest!
[nextpage]Jeszcze kilka lat temu mało kto przypuszczał, że będzie tak dobrze sobie radziła na prawym skrzydle. A mówimy o obecnie drugiej najlepiej punktującej siatkarce włoskiej ligi.
- Berenika jest przede wszystkim mocna fizycznie i myślę, że dla niej ta zmiana okazała się bardzo dobra. Nie pamiętam dokładnie, jak radziła sobie w pierwszym sezonie na ataku, ale cieszę się, że tam trafiła, być może trochę za późno. W sumie to nie jest przecież stara zawodniczka, ma przecież kilka dobrych lat gry przed sobą i to fantastycznie, że otrzymała w naszej drużynie szansę na pokazanie się.
Tomsia poradzi sobie w kadrze?
- Myślę, że tak. I nie chodzi o wygryzienie Skowrońskiej-Dolaty ze składu, przecież nikt rozsądny nie zostawi jej w rezerwie… Może ciekawym wariantem gry w reprezentacji byłoby przesunięcie Skowrońskiej na lewe skrzydło i gra z Bereniką na ataku? A nawet jeśli miałaby być tą wchodzącą z ławki, to i tak jestem zdania, że dużo da naszej kadrze w takiej roli. Trzymam kciuki za to, by dostała swoją szansę w pierwszym składzie.
Właśnie, komu kibicowałaś w meczu Belgia-Polska w Ankarze?
- Bez wahania mówię, że Polsce. Przed wakacjami rozmawiałam z trenerem Nawrockim i robię wszystko w tym kierunku, by grać dla polskiej reprezentacji. Niestety, Belgia nie chce mnie wypuścić i to jest problem. Początkowo zmiana federacji miała się udać przed mistrzostwami Europy, potem na pewno na styczeń przed kwalifikacjami do igrzysk… Teraz mam nadzieję, że wszystko uda się załatwić w najbliższe wakacje, a jeśli i wtedy nie wyjdzie, to będę czekała, aż kiedykolwiek ktoś na górze podejmie właściwą decyzję. Na razie cały proces idzie
jak po grudzie, bo Belgia stawia dość wygórowane warunki.
Konkretnie?
- Stwierdzono, ze szkolenie zawodniczek w Belgii to kosztowna sprawa. Sugerowano, że jeżeli z danego rocznika wychodzi jedna czy dwie zawodniczki, to koszt funkcjonowania szkoły sportowej należy podzielić przez dwa. W pośredni sposób ustanowiono, że moje wyszkolenie w Belgii kosztowało pół miliona euro, choć nikt oficjalnie nie wymienił tej kwoty jako kwoty transferowej. Na takie stanowisko nie ma żadnego uzasadnienia, ale zapewne chodzi o to by polską stronę, czyli PZPS, po prostu zniechęcić. W międzyczasie podjęłam dość zdecydowane kroki, by porozumieć się ze stroną belgijską. Zobaczymy, co z tego wyjdzie i mówiąc szczerze, nie wiem, kiedy zapadną jakieś decyzje. Oby szybko, bo lata lecą.
- W zeszłym roku mając dylemat, czy grać dla reprezentacji Polski czy Belgii, nie spodziewałam się, że sprawa nie będzie się rozbijała tylko o kwestie sportowe. O grze w polskich barwach marzyłam od zawsze, dlatego zrobię wszystko, co jest możliwe, by spełnić to marzenie. Wierzę również w dobre chęci obu stron i mam nadzieję, że już wkrótce moja gra w reprezentacji Polski będzie możliwa.
Jeżeli trafisz do kadry Polski, to czeka cię tam ostra rywalizacja na Twojej pozycji.
- Konkurencji się nie boję, a gra dla Polski to przecież ogromny zaszczyt. Jeżeli wszystko potoczyłoby się dobrze i pojawiłabym się na zgrupowaniu kadry, to zrobiłabym wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony i wierzę w to, że mój wysiłek zostałby doceniony. Oczywiście, to nie jest tak, że trener Nawrocki zadzwonił i powiedział "masz u mnie pewne miejsce w szóstce, przyjeżdżaj!". A jak go oceniam? Nie byłam na żadnym treningu kadry, a oglądając same mecze, trudno cokolwiek powiedzieć o pracy trenera. Wiadomo, że mogłoby być lepiej, jeśli chodzi o wyniki, ale moim zdaniem trener Nawrocki wniósł coś dobrego do tej kadry. W końcu odnieśliśmy po latach przerwy pierwszy sukces, czyli srebro Igrzysk Europejskich. Według mnie lepiej zaufać pracy jednego człowieka i dać mu czas.
A Ty masz zaufanie do selekcjonera? Wielu ludzi nie jest przekonanych, że poradzi on sobie w takiej roli po latach pracy wyłącznie w siatkówce męskiej.
- Antiga też był całe życie siatkarzem, a co zrobił z reprezentacją na mistrzostwach świata? (uśmiech) Jeżeli o mnie chodzi, trener sprawiał bardzo dobre wrażenie podczas naszych wspólnych rozmów.
To już na koniec: widzimy się w pierwszych dniach 2016 roku, czego życzyć ci na jego resztę?
- Zdrowia, medali, sukcesów… Zmiany macierzystej federacji na polską, potem może powołania… Tyle wystarczy.
Rozmawiał Michał Kaczmarczyk