W ostatnim, czwartym już od czerwca 2015 roku zamachu terrorystycznym w Turcji zginęło 37 osób. Trudno się dziwić sportowcom występującym w Ankarze i Stambule, że najchętniej opuściliby ten kraj i przenieśli się do spokojniejszych rejonów, ale dopóki obowiązują ich kontrakty z klubami, muszą czekać albo na spokojniejsze czasy, albo na pierwszą możliwą okazję do zmiany pracodawcy.
W wywiadzie dla La Gazzetta Dello Sport Dragan Travica, rozgrywający Halkbanku Ankara (który niedawno uległ w wyjazdowym spotkaniu 1/3 Ligi Mistrzów Cucine Lube Banca Marche Civitanova 2:3) nie ukrywał, że odpowiedź na pytanie o nastroje panujące w stolicy Turcji nie przychodzi mu łatwo. - Sytuacja jest bardzo zła. W porównaniu do dwóch pierwszych ataków, które były one ukierunkowane na parlament i żołnierzy, tym razem ofiarami była tylko ludność cywilna i jesteśmy tym bardzo zmartwieni. Kazano nam nigdzie nie wychodzić, ograniczyć swoją aktywność do trasy dom-siłownia-hala - wyjaśniał.
- Tak naprawdę każde miejsce jest niebezpieczne, od centrów handlowych po restauracje. Tego dnia, kiedy miał miejsce ostatni zamach, odjechałem samochodem z miejsca eksplozji bomby na dwie godziny przed wybuchem. To trudny czas, by wszystko sobie poukładać w psychice. Niektórzy z moich zagranicznych kolegów odesłali swoje rodziny mieszkające w Ankarze do swoich krajów - mówił Włoch, dodając przy tym, że tym bardziej docenia fakt, że może raz na jakiś czas odwiedzić ojczyznę.