Facundo Conte mocno rozżalony: Nasz stół nie miał jednej nogi

WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski
WP SportoweFakty / Paweł Piotrowski

Przyjmujący PGE Skry Bełchatów nie krył w czwartkowy wieczór frustracji i niezadowolenia z porażki z Zenitem Kazań i w konsekwencji braku awansu do Final Four Ligi Mistrzów.

WP SportoweFakty: PGE Skra, mimo wyjazdowego zwycięstwa z Zenitem nie zagra w Final Four Ligi Mistrzów. W rewanżu na własnym terenie polski zespół przegrał gładko z rosyjskim gigantem 0:3. Czego zabrakło wam do pokonania zespołu Władimira Alekny?

Facundo Conte: Przeciwnicy bardzo dobrze serwowali, to była chyba podstawowa różnica. Poza tym wydaje mi się, że ciężka gra się tylko jedną połową boiska, tylko "trójką" i "czwórką", bo z tyłu trudno zdobywało się punkty. Przeciwko takiej drużynie jak Zenit wszyscy muszą zagrać dobrze, a w czwartek tak nie było. Dlatego musimy dokonać pewnej retrospektywy i popracować nad sobą indywidualnie, bo zespół daje z siebie maksa, niemal każdy gra bardzo dobrze. Ja wracam do domu z głową podniesioną, bardzo smutny, ale ze świadomością, że zagrałem najlepiej jak potrafiłem. Kto tak nie zrobił musi znaleźć sposób, by to poprawić, by grać lepiej, bo jesteśmy zespołem. Funkcjonujemy trochę jak stół, nie możemy być w pełni sprawni bez jednej nogi. W rewanżu z Zenitem tej nogi nam zabrakło, podobnie było zresztą w Kazaniu, choć tam udało nam się wygrać 3:2. Takie rzeczy nie zdarzają się jednak dwa razy. To w czwartek zadecydowało o porażce. Trzeba nad sobą popracować i iść do przodu, nie można żyć przeszłością.

Czy ma pan na myśli konkretny problem któregoś z zawodników? Nie chodzi o postawę zespołu jako całości?

- Cóż, wydaje mi się, że w tym meczu graliśmy tylko z częścią skrzydłowych, połową ofensywy, co sprawiło, że nie prezentowaliśmy poziomu, który mógłby dać nam awans do Final Four. Zenit potrafił to wykorzystać. W zespole z Kazania trzech skrzydłowych grało na bardzo dobrym poziomie, podczas gdy po naszej stronie było ich tylko dwóch. To była podstawowa różnica, jak z tym stołem, który przywoływałem - nie da się tak funkcjonować. Staraliśmy się, by wszystko zadziałało tak, jak powinno, ale jak nie wszyscy biorą w tym udział to jest to znacznie trudniejsze. Każdego dnia powinniśmy indywidualnie starać się, by zawsze być na topie. Gramy o nasze nazwiska. Nie możemy odcinać kuponów od tego, że kiedyś nasze nazwiska były na pierwszym miejscu. Jest tu wiele dodatkowej motywacji. Graliśmy o Final Four Ligi Mistrzów, możliwość walki o tytuł najlepszego zespołu w Europie. Ale liczy się też własna duma. Nieważne z kim gram, czy z drużyną z Kazania, Warszawy czy Bielska-Białej, zakładam koszulkę i potwierdzam na boisku, że to jestem cały ja – Facundo Conte. Wydaje mi się, że każdy tak powinien podchodzić do tej kwestii, ale dzisiaj nie do końca tak było. Zostały nam teraz trzy mecze do końca fazy zasadniczej PlusLigi. Najważniejsze, by każdy z nich wygrać 3:0, ale do tego nasz stół potrzebuje wszystkich nóg. Mam nadzieję, że każdy znajdzie motywację, by dobrze grać.

Chodzi panu o kogoś konkretnego?


- Mam na myśli obu atakujących.

Czy to znaczy, że według pana nie grają oni na maksa?


- Każdy z nas powinien dawać z siebie jak najwięcej w każdym meczu. Powinniśmy lepiej pracować w trakcie spotkania. Rozgrywający daje z siebie wszystko, dokładnie analizuje jaką piłkę danemu zawodnikowi powinien zagrać, a jakiej nie, żeby umożliwić koledze zdobycie punktu. Są takie momenty, w których jesteś pewien, że skończysz ten atak, cokolwiek by się nie stało. Nikt nie ma szans cię zablokować, nie ma mowy, żebyś spudłował. I nawet jak nie trafisz to najważniejsze, że jesteś gotów dać z siebie 120 procent.. Liczy się podejście. Nie zawsze tak to u nas działało, ale mam nadzieję, że popracujemy nad tym przed kolejnymi meczami, bo teraz musimy wygrywać po 3:0. Każdy musi grać dobrze.

Argentyńskiemu przyjmującemu trudno było pogodzić się w czwartek z porażką
Argentyńskiemu przyjmującemu trudno było pogodzić się w czwartek z porażką

Przed kolejnym meczem ligowym przyjdzie nietypowa jak na sezon siatkarski ponadtygodniowa przerwa. Czy przez ten czas uda się zapomnieć o wszystkim złym, co wydarzyło się w czwartek w Atlas Arenie?

- Tak jak już wspomniałem, ja wracam do domu z głową podniesioną do góry. Dałem z siebie wszystko. Uważam, ze rozegrałem bardzo dobry mecz, podobnie jak większość moich kolegów z zespołu. Zenit okazał się jednak lepszym zespołem, z jeszcze lepszymi siatkarzami. Straciliśmy swoją szansę, bo z nazwiskami, jakie mieliśmy na parkiecie, było nas stać na awans, ale potwierdziło się, że nie grają nazwiska, a zawodnicy. Motywacja, duma, to są cechy, które pomagają zwyciężać. My nie mieliśmy ich w pełnym wydaniu. Ja już o tym jednak zapomniałem.

Szansa faktycznie była niepowtarzalna. Niecodziennie wygrywa się w Kazaniu z wielkim Zenitem.

- Moim największym marzeniem jest wygrać Ligę Mistrzów, ale teraz to marzenie prysło. Cały sezon starałem się zrobić wszystko, by tak się stało. Robiłem wszystko, co w mojej mocy w każdym meczu, ale nie udało się. Został nam jeden cel i wciąż wierzę, że uda nam się go osiągnąć. Mieliśmy w czwartek pewne problemy, który nie przytrafiły nam się pierwszy raz w tym sezonie. Przegraliśmy kilka ważnych meczów w PlusLidze, często nie mając wielu zawodników w pełnej dyspozycji. Ciężko w takiej sytuacji trzymać ciągle najwyższy poziom. Zajmujemy obecnie trzecie miejsce, z takim samy dorobkiem punktowym jak drugi zespół, mimo wszystkich tych problemów, które nas dotykały. Z tego jestem dumny. Wiele dla mnie znaczy, by zagrać w tym sezonie w finale mistrzostw Polski. Większość z nas na to zasłużyła, więc mam nadzieję, że osiągniemy ten cel.
[nextpage]Rozumiem, że sam finał nie jest dla was celem i jeśli w nim będziecie to stać was na sięgnięcie po złoto?

- Oczywiście. Zostały trzy kolejki ligowe. Dotychczasowe spotkania pokazały, że wszystko jest możliwe. Musimy zagrać dobrze i zobaczymy jak rozwinie się sytuacja. Dużo zależy od tego, co pokaże Resovia. Jesteśmy od nich gorsi o seta, więc nie jest to wielka strata, zwłaszcza że rzeszowianie na koniec fazy zasadniczej zmierzą się z Lotosem Treflem. Ekipa z Gdańska wciąż musi walczyć o jak najwyższą pozycję, więc na pewno zrobi wszystko, żeby wygrać.

Czy po wyeliminowaniu was, i to w takim stylu, faworytem Final Four Ligi Mistrzów będzie teraz bezdyskusyjnie Zenit Kazań?

- Mam nadzieję, że to właśnie oni wygrają Champions League. Miałoby to dla nas budujące znaczenie. Bylibyśmy wtedy jedyną ekipą w rozgrywkach, która pokonała Zenit. Szczerze wierzyłem, że jesteśmy w stanie ich wyeliminować. Mieliśmy zespół zdolny do tego, ale nie zafunkcjonował on jednak tak, jak powinien. Jestem bardzo smutny, bo liczył się tylko awans, przebrnięcie do kolejnej rundy. Ostatecznie zwycięstwo w Kazaniu okazało się bezwartościowe. Halkbank też wygrał jeden mecz, a odpadł po złotym secie. To strasznie irytujące. My też powinniśmy być wściekli. To była bardzo bolesna dla nas porażka. Mam nadzieję, że część z nas będzie w stanie wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość.

Czy sytuacja w zespole, zobrazowana przez pana kilkoma naprawdę gorzkimi słowami, jest na tyle zła, że zaczyna się pan zastanawiać nad swoją przyszłością w PGE Skrzy?


- Jestem bardzo zawiedziony niektórymi sytuacjami, które miały miejsce. Stać nas było na więcej. Nie da się jednak rozegrać całego sezonu na najwyższym poziomie dwoma skrzydłowymi i trzema środkowymi. Dlatego też przegraliśmy kilka ważnych meczów, jak ten z Bydgoszczą. Traciliśmy punkty w spotkaniach, w których nie mieliśmy prawa tego zrobić. To bardzo trudne. Mam ważny kontrakt. Dotychczas dawałem z siebie wszystko i zamierzam dalej tak robić, dopóki noszę tę koszulkę. Taki jestem. Tak postępowałem w poprzednich sezonach, tak czynię teraz i nie zmieni się to, niezależnie od tego, gdzie będę grać. Gram chory, gram kontuzjowany. Zawsze jestem do dyspozycji, dla dobra drużyny. Tym bardziej przykro mi, że nie każdy tak postępuje. To stanowi potem różnicę w porównaniu z takimi zespołami jak Zenit. Liczę jednak, że sytuacja ta się poprawi. Zostało już bardzo niewiele spotkań do końca całego sezonu.

Co dalej? Może jeszcze być dobrze?

Część z nas odpoczywała znacznie dłużej niż inni. Mam nadzieję, że każdy grać będzie teraz na maksa, bo bardzo nam tego potrzeba. Ja gram dla zespołu, dla kolegów, gram też dla siebie. Wydaje mi się, że to jest najważniejsze. Własna duma. Moje nazwisko jest na koszulce, na boisku. Muszę grać tak, żeby każdy, kto ogląda dany mecz, wiedział, że to prawdziwy, ten właściwy Facundo Conte gra dla PGE Skry. Musimy mieć w sobie ogień, a nie każdy go ma. Liczę, że to się zmieni przed tymi ostatnimi meczami sezonu. W przeciwnym razie będzie trudno osiągnąć nam sukces. Wierzę, że część z nas znajdzie tę niezbędną motywację. Trzeba mieć na uwadze, że przeszłość nie wróci, nie można w niej tkwić. Nie jest to dobre. Ludzie zresztą widzą to. Takie szanse, jak w czwartek, trzeba po prostu wykorzystywać, bo mogą już nigdy w życiu się nie powtórzyć.

Czyli wciąż ma pan nadzieję na poprawę i chce wypełnić kontrakt ze Skrą?


- Nadzieja umiera ostatnia. Póki noszę tę koszulkę, gram dla Skry i dam jej wszystko, co mam, niezależnie od tego jakiego poświęcenia będzie to wymagać. Gram dla barw, które reprezentuję i dla kolegów, dlatego, że im należy się szacunek za ich pracę. Tak zresztą wygląda siatkówka. To najbardziej zespołowy sport na świecie, bo ktoś odbiera, ktoś wystawia, ktoś atakuje. To nie jest koszykówka czy piłka nożna, gdzie wszystko zrobić można tak naprawdę samemu, trzymając piłkę od początku do końca. W siatkówce działać musi cały zespół i mam nadzieję, że tak będzie w naszym przypadku na finiszu sezonu.

Rozmawiał Marcin Olczyk

Zobacz wideo: Adam Nawałka: Błaszczykowski wykorzystał szansę

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: