Reprezentacja Polski w podróż do Japonii wyruszyła następnego dnia po zakończeniu Memoriału Wagnera. Sztab i siatkarze, nauczeni doświadczeniem, dobrze wiedzieli, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Na miejscu niepotrzebne były ciężkie treningi, ale też czas na aklimatyzację.
Wydawać by się mogło, że 7 godzin różnicy to nie tak dużo. Do tego jednak dochodzi zmiana klimatu. Przynajmniej teraz, kiedy jest wiosna, temperatury nie są tak odczuwalne, ale jest wysoki poziom wilgotności.
W porównaniu do rozgrywek w Europie, tu potyczki startują już o godzinie 10:00, natomiast mecz dnia z udziałem gospodarzy zaplanowany jest na 19:00. Biało-Czerwoni znacznie bardziej są przyzwyczajeni do rozgrywania meczów w godzinach wieczornych, tu musieli się przestawić i przy takich porach, trudno znaleźć czas na oddech.
ZOBACZ WIDEO Mateusz Jachlewski: Do końca wierzyłem w zwycięstwo (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Atutem jest to, że wszystkie spotkania, poza tym z Japonią, rozgrywają o tej samej godzinie. Łatwo jest więc się dostosować do takiego typu gier.
Idealnie pasuje tu odniesienie do tytułu filmu "Między słowami", w którym główni bohaterowie przylatują do Tokio i cierpią na bezsenność. Typowa przypadłość przy zmianie tylu stref czasowych. Ci, którzy przylecieli na turniej za późno, nie zdążyli przestawić się na odpowiedni tryb. Na szczęście nie dotyczy to naszych siatkarzy.
Dwa pierwsze spotkania pokazały, że choć do najwyższej formy trochę brakuje, Polacy mają charakter. W żadnym momencie spotkania nie można powiedzieć, że na pewno przegrają. Wydaje się, że najtrudniejsze spotkanie już za siatkarzami, ale skoro sam kapitan nie popada w hurraoptymizm, to nie sposób go nie posłuchać.
Dominika Pawlik z Tokio