Kinga Popiołek: Jest pan ostatnio bardzo medialny...
Michał Mieszko Gogol: Miło mi to słyszeć (śmiech).
Zawodnicy pana wychwalają za to, że robi pan kawał niesamowitej roboty, nawet kosztem snu.
- Nie chciałbym robić z siebie żadnego męczennika, że mało śpię. Był taki okres, kiedy dużo się działo i rzeczywiście zarywałem noce, ale to wiązało się również z moją uczelnią, nie tylko z klubem i dużą liczbą wyjazdów. Kiedy ostatnio obudziłem się w Rzeszowie na meczu ligowym, to nie bardzo wiedziałem w jakim jestem mieście, ze względu na dużą intensywność wyjazdów. Rzeczywiście, ostatnio miałem dosyć dużo pracy, ale dzięki temu jestem szczęśliwym człowiekiem, bo ta praca daje owoce i takie efekty, że wygrywamy. Gdyby tak było zawsze, to byłoby pięknie.
Pierwsze półtora seta w meczu z Jadarem w wykonaniu częstochowian nie wyglądało za dobrze. Dlaczego?
- To jest bardzo proste i oczywiste. Tak samo było w Bydgoszczy. Jeżeli gra się tak dużo spotkań w tak krótkim okresie, ciężko jest się skoncentrować. Tutaj nie chodzi o przygotowanie fizyczne, ale mentalne. Wyszliśmy na boisko bez braku koncentracji. My, jako sztab, mogliśmy mobilizować chłopaków, żeby podeszli do spotkania tak, jak z Piacenzą. Ale nie zawsze mamy na wszystko wpływ i początek meczu rozegraliśmy praktycznie "na stojaka". Na szczęście zmiana z Bartkiem Janeczkiem i Fabianem Drzyzgą zaskoczyła i wniosła do drużyny trochę życia. Kilka piłek, bardzo ważnych, obronionych przez Fabiana i Bartka, a potem konsekwentna gra w ataku i realizowanie założeń taktycznych. I osiągnęliśmy to, o co nam chodziło, czyli zwycięstwo.
Zazwyczaj jest tak, że pojawienie się Fabiana Drzyzgi na boisku odmienia losy meczu. Czy rozpracowanie go jest takim problemem dla pozostałych statystyków i trenerów, czy może Fabian wpasował się w drużynę pod kątem nieobliczalności?
- Myślę, że Fabian przede wszystkim wprowadza życie do drużyny znajdującej się na boisku. Mamy to szczęście, że mamy dwóch różnych rozgrywających. Jednego, który potrafi uspokoić grę, a drugiego, który ją pobudza. Niekiedy jeden schemat jest ważniejszy, innym razem drugi. Z tą nieobliczalnością Fabiana to jest tak, że on musi jeszcze nad nią popracować. Na przykład w meczu z Resovią grał dość tendencyjnie i rzeszowianie rozgryźli go bardzo dobrze. Mimo wszystko gra kombinacyjnie i urozmaica grę. A robi to coraz lepiej z każdym treningiem i każdym spotkaniem. Robi postępy i oby tak dalej, bo polska siatkówka czeka na niego.
Przed AZS-em teraz kolejne spotkanie, tym razem w ramach Pucharu Polski. Zawodnicy mówią, że ma pan podobną ZAKSĘ w małym palcu.
- To jest duża przesada w tym, co mówią. To, że ostatnio dwa razy z nimi wygraliśmy, na pewno o tym nie świadczy. Wtedy jednak była bardzo ostra walka, dwa razy po 3:2. Wiadomo, że tie-break to czasem jest loteria, a ja się cieszę, że nam udało się wyjść z niej zwycięsko. Mimo wszystko ZAKSA jest bardzo groźnym przeciwnikiem i mamy do nich duży respekt. Oczywiście bardzo miło by było bronić Pucharu Polski, ale na pewno będzie to bardzo ciężkie zadanie, tym bardziej, że gramy na wyjeździe. Na pewno mamy kilka schematów, które się sprawdziły, ale też jest kilka rzeczy, które chcemy poprawić. Myślę, że mamy sposób na Kędzierzyn, ale czasami jest tak, że dużo też zależy od gry przeciwnika. Oni na pewno też będą chcieli mieć jakiś sposób na nas, zatem szykuje się taka wymiana ciosów. Czyj sposób okaże się lepszy, to pokaże boisko.
Czyli można się spodziewać kolejnego, zaciętego spotkania. Uda się rozegrać mniej niż pięć setów?
- Nie życzyłbym tego ani sobie, ani zawodnikom (śmiech). Chociaż gdyby to miało być zwycięstwo 3:2 dla nas, to może i wziąłbym je w ciemno. Jednakże chciałbym, żeby to spotkanie rozstrzygnęło się szybciej i na naszą korzyść.