WP SportoweFakty: Nowy sezon PlusLigi wystartował. Siatkarską elitę rozszerzono do szesnastu zespołów, przywrócono otwartą formułę, zmieniono sposób rozgrywania play-offów. Biorąc pod uwagę te wszystkie nowości, jakiego sezonu się pan spodziewa?
Wojciech Drzyzga (były reprezentant Polski w siatkówce, komentator Polsatu Sport): Zmiany są dość duże. To nie jest zaleta, że liga nie ma stabilnego kalendarza i stabilnego systemu rozgrywek. Rozszerzenie do szesnastu ekip to spora zmiana, a przeniesiony z europejskich pucharów pomysł z tylko dwoma meczami w play-offach i złotym setem uważam za bardzo kontrowersyjny. To może zabić widowisko i uważam, że to jednoroczny eksperyment.
- Sezon zapowiada się o tyle ciekawie, że zespoły ze środka stawki są bardzo wyrównane i to też może stanowić o sile ligi. Mam nadzieję, że w tych ekipach szanse dostaną młodzi zawodnicy. Poszerzenie ligi powinno sprzyjać ich rozwojowi, choć akurat męska siatkówka nie narzeka na brak talentów, w przeciwieństwie do żeńskiej. Wydaje się, że beniaminkowie ze Szczecina i Katowic mają dość dobre historyczne podłoże, poza tym to kluby z dużych ośrodków, które organizacyjnie powinny sobie poradzić. Zobaczymy, czy sportowo też.
- Mamy również ten restrykcyjny przepis dotyczący obcokrajowców, że nie wystarczy mieć obywatelstwa, żeby występować na boisku jako Polak, że trzeba mieć jeszcze polską licencję. To skomplikowało życie kilku zawodnikom i klubom. Nie mamy jednak co narzekać, jeżeli chodzi o liczbę i jakość graczy z zagranicy, wciąż jesteśmy dla nich krajem atrakcyjnym sportowo i finansowo.
Powiększenie ligi i otwarcie jej to pana zdaniem krok w dobrym kierunku?
- W moim pojęciu liga nigdy nie była zamknięta. Owszem, nie można z niej było spaść, ale jeśli jakiś klub spełnił wymagania organizacyjne, mógł ubiegać się o dołączenie do rozgrywek. Teraz kluby z pierwszej ligi zapłaczą, gdy będą chciały awansować sportowo. Obawiam się, że za trzy lata fakty będą takie, iż klub pierwszoligowy nigdy nie wygra barażu z drużyną zagrożoną spadkiem z PlusLigi. Do zajęcia miejsca od pierwszego do czwartego w pierwszej lidze wystarczy dwóch solidnych zawodników i dobry trener. Natomiast organizacyjne wymagania PlusLigi to już inna historia - spełnienie ich oznacza, że ma się odpowiedni potencjał.
- Co do otwarcia ligi, to dopiero za dwa lata spadną dwa zespoły i liga zostanie ograniczona do czternastu ekip. Dla mnie to optymalna liczba. Szesnaście to na pewno za dużo. W tej formule rozgrywek mamy bardzo rozbudowaną rundę zasadniczą i bardzo duży kłopot z terminarzem play-offów. Moim zdaniem dobrze by było, gdyby liga znalazła w końcu stałą formułę, niezależnie od kształtu sezonu reprezentacyjnego. Byłoby łatwiej, gdyby obowiązywało niepisane prawo, że od października do maja trwają rozgrywki ligowe, maj jest miesiącem leczniczym i wypoczynkowym dla reprezentantów, a od czerwca do końca września gramy rozgrywki międzynarodowe. Sytuacja by się ustabilizowała, ale to na razie marzenia.
- Rozumiem, że działacze ligi nie mają dobrych warunków pracy, bo nigdy nie wiadomo, co wymyśli europejska czy światowa federacja. Ten terminarz ligi i ten system rozgrywek tak czy inaczej mi się nie podoba. O wiele lepszym rozwiązaniem było moim zdaniem to, w którym pierwszy i drugi zespół rundy zasadniczej dostawał od razu miejsce w finale, a ekipy z miejsc 3-6 walczyły o podium. No i walka w play-offach powinna odbywać się jednak do dwóch zwycięstw, a nie w systemie mecz i rewanż z ewentualnym złotym setem. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z zespołów, po zwycięstwie w pierwszym spotkaniu na przykład 3:1, w drugim wygrywa dwa sety. Zaczyna się radość, a widowisko staje się martwe.
Któryś z przedsezonowych transferów zrobił na panu szczególnie duże wrażenie?
- Rewolucji w składzie dokonała Asseco Resovia. Wrócił Marko Ivović, wyleczył się Jochen Schoeps. Ciekawym wzmocnieniem wydawał się Gavin Schmitt, ale nie wiadomo, jak potoczą się sprawy wobec jego kontuzji. Ciekawym uzupełnieniem i wzmocnieniem składu ZAKSY jest Mateusz Bieniek, Jurija Gładyra przejęła PGE Skra Bełchatów, Marco Falaschi zamienił Lotos Trefl Gdańsk na GKS Katowice. Widać, że zagraniczni gracze nie chcą uciekać z naszej ligi. Może nie było żadnego wielkiego hitu, ale ja się pytam, kto to miałby być? Musiałby do nas przyjść albo Iwan Zajcew, albo Bruno Rezende, albo inna z wielkich gwiazd reprezentacji Brazylii. Rosjanie raczej nigdzie się ze swojego kraju nie wybierają, Włosi też. Ja jestem usatysfakcjonowany wzmocnieniami, jakich dokonały klubów, ale poziom ligi i nasze możliwości pokażą europejskie puchary.
Tuż przed sezonem o zakończeniu kariery poinformował Krzysztof Ignaczak. To kolejny z graczy, którzy byli w naszej siatkówce "od zawsze", występowali w zawodowej lidze od jej początku. Takich siatkarzy w PlusLidze już prawie nie ma.
- Ale, co mnie cieszy, oni w większości zostają przy siatkówce, przykładami Sebastian Świderski czy Piotr Gruszka. No i teraz Krzysiek. Myślę, że nie miał motywacji do grania, po odejściu z Resovii w mniej znaczącym klubie już tylko odcinałby kupony, musiałby schować ambicję do kieszeni i traktować to jak pracę na godziny. Zobaczymy, jak poradzi sobie jako przedstawiciel mediów, potencjał ma. Byli reprezentanci Polski przejawiają talenty trenerskie, menadżerskie, medialne, ja chciałbym, żeby pojawił się jeszcze ktoś z dobrym wykształceniem prawniczym i wówczas namawiałbym siatkarzy do założenia związku zawodowego. Taka instytucja powinna powstać, bo nie decydowano by wtedy o siatkarzach bez nich. To samo dotyczy trenerów.
Starzy mistrzowie odchodzą, z drugiej strony do PlusLigi właśnie wchodzi pokolenie złotych medalistów mistrzostw świata kadetów i mistrzostw Europy juniorów, chyba najzdolniejsza grupa w naszej siatkówce od lat.
- Na razie możemy powiedzieć, że to grupa, która potrafiła bardzo efektywnie rywalizować na poziomie juniorskim. A trenerzy seniorów rzadko się zachłystują takimi wynikami. Stworzenie drużyny młodzieżowej jest często łatwiejsze, niż pojedyncze wprowadzanie tych graczy do innych zespołów na poziom seniorski czy reprezentacyjny. Czasem z mniej utytułowanej grupy juniorów do dorosłej kadry trafia więcej graczy, niż z grupy "ozłoconej".
- Nie jest powiedziane, że ci chłopcy, którzy tyle ostatnio wygrali, na pewno będą teraz błyszczeć. To bardzo wyrównana grupa, zrobiono z nich świetny zespół. Jednak teraz każdy z nich wysiadł ze znakomitej, dwunastoosobowej osady i zobaczymy, jak poradzi sobie w "jedynce". To, co zrobili w juniorach, jest już ich, ale wśród seniorów dopiero zaczynają zapisywać swoje karty.
Najbardziej obiecujący z tej grupy, Bartosz Kwolek i Jakub Kochanowski, trafili odpowiednio do ekip z Warszawy i Olsztyna. To dla nich dobre miejsca na początek kariery?
- Jeśli dostaną, mówiąc po koszykarsku, swoje minuty, będzie fajnie. Mieliśmy już przecież Aleksandra Śliwkę w Resovii, ściąganego przez ten klub z wielką energią. Miał grać, a skończyło się na tym, że sezon przesiedział na ławce rezerwowych. Trzymam za tych chłopaków kciuki, żeby dobrze trafili. W zeszłym sezonie jako zespół rywalizowali w pierwszej lidze z seniorami i było widać, że potrafią grać. Ale teraz muszą zacząć samodzielnie funkcjonować w innych drużynach, a to nigdy nie jest łatwe.
- Rozmawiałem na ten temat z Ireneuszem Mazurem i muszę zaznaczyć, że nie przesadzałbym z optymizmem w stosunku do tych chłopców. Dla większości z nich zapowiada się ciężka droga. Na pewno jeden czy dwóch odnajdzie się w dorosłej siatkówce, ale na pewno nie wszyscy z tej grupy staną się z miejsca wiodącymi postaciami w swoich ekipach PlusLigi. W Warszawie i Olsztynie Kwolek i Kochanowski na pewno dostaną swoje szanse, trafili do klubów, w których nie ma wielkiej presji i ciśnienia na wynik, choć dla nich to i tak ogromne wyzwanie. Ja na razie bardziej kibicuję nieco starszym zawodnikom - Arturowi Szalpukowi, Bartoszowi Bednorzowi czy wspomnianemu Śliwce. Oni już wkrótce powinno bardzo mocno wejść do pierwszej reprezentacji. A złotym juniorom dajmy dwa lata na spokojną pracę.
Sezon reprezentacyjny już się skończył, ale przyszłość naszej kadry wciąż jest tematem numer jeden w polskiej siatkówce. Czego pana zdaniem potrzebuje kadra, żeby znów zdobywać medale?
- Wszystkiego po trochu. Świeżej krwi, nowego pomysłu, rozwoju niektórych zawodnikach, korekt na pozycjach i dobrej atmosfery wokół. Musimy sobie jednak zdawać sprawę, że ostatnie półtora sezonu było dla reprezentantów potworne i to tłumaczy takie rzeczy jak kontuzje, brak świeżości, wahania formy. Na szczęście ten okres już za nimi.
- Potencjał w naszej siatkówce jest, zawodnicy na odpowiednim poziomie też, do tego nowa fala, o której mówiliśmy, na pewno będzie napierała i niezależnie od tego, kto będzie trenerem, będzie miał wybór. Na pewno nie wypadliśmy z czołówki i jesteśmy wśród sześciu najlepszych zespołów na świecie. Trzeba jednak mocno bronić ten pozycji, bo niżej notowane zespoły, chociażby taka Słowenia, atakują. Nie potrzebujemy rewolucji, która okazała się konieczna w przypadku kobiecej reprezentacji. Jest potencjał, wybór, dobra organizacja, są możliwości, więc specjalnie o przyszłość tej reprezentacji się nie martwię.
Mamy wybór wśród zawodników, ale czy również wśród trenerów? Jeśli wierzyć doniesieniom mediów, jest to wybór między Stephane'em Antigą a Raulem Lozano.
- Ja myślę, że do Polskiego Związku Piłki Siatkowej wpłynęło już kilkanaście CV od kandydatów na selekcjonera. Jednak na razie zastanawiamy się, czy przedłużyć kontrakt z Antigą, czy mu podziękować. Jeśli okaże się, że Stephane odchodzi, będzie można wysłać zapytania do dwóch czy trzech trenerów, których uznamy za fachowców pełną gębą, skierować do nich zapytania i poczekać na reakcję.
Czy gdyby to od pana zależało, dałby pan kolejną szansę trenerowi Antidze?
Przekonują pana jego wyjaśnienia po nieudanym sezonie olimpijskim?
- Nie chciałbym się wypowiadać na ten temat, bo wiadomo, że przez osobę mojego syna jestem trochę zaangażowany w temat. Stephane musi sam się obronić, musi udowodnić, że ma pomysł na reprezentację i wykazać, dlaczego nie było tak dobrze, jak mówił, że będzie, ponosząc po drodze "kontrolowane" porażki. Jestem przekonany, że ludzie, którzy będą podejmować decyzję, znają wszystkie wady i zalety pracy Antigi. Trenera broni wynik, a każdy program, nawet najpiękniejszy, jest tylko na papierze. Nie chcę przez to powiedzieć, żeby nie dawać Stephane'owi szansy, choć szansę dostał jak mało kto w historii. Musi się jednak wytłumaczyć. Raul Lozano czy Andrea Anastasi nie zamierzali tego robić, po prostu uznali, że taki jest sport i raz jest się pierwszym, a raz szóstym. Antiga potrzebuje przekonywujących argumentów.
Rozmawiał Grzegorz Wojnarowski
ZOBACZ WIDEO: Strata punktów wyjdzie kadrze na dobre? "Będziemy mocniejsi"
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)